[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ARKADIUSZ NIEMIRSKI

 

 

 

 

 

 

 

PAN SAMOCHODZIK

 

I ….

 

ŚWIĘTY GRAAL

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

SPOTKANIE Z DEMIURGIEM * ZNOWU TEMPLARIUSZE * KIM JEST „MISTRZ”? * KIERUNEK: GÓRY ŚWIĘTOKRZYSKIE * SPRZEDAJĘ POMYSŁ ZWIERZCHNIKOM, CZYLI OPERACJA „BABA JAGA” * TROP PEWNEGO DZIENNIKARZA * DRWINY Z WEHIKUŁU * FINLANDCZYK, BAJER I MAŁOMÓWNY * MĘŻCZYŹNI W OCZACH JULII

 

Hotelowa winda była pusta. Strzepując z dżinsowej kurteczki krople deszczu, zastanawiałem się, jaką sprawę ma do mnie ten owiany legendą człowiek. „Jeśli ma dla mnie jakieś zlecenie - myślałem w windzie - to musi poczekać do końca lipca, aż wrócę z obozu”. Zegar w holu wskazywał 11:06, a spóźnień nie cierpiałem. Przyspieszyłem kroku. Wszystko przez zegarek, który zepsuł się z samego rana.

W sali nie było wielu bywalców, dosłownie na palcach jednej ręki można było policzyć pierwszych gości męczących się z wytwornie podanym śniadaniem. Nienagannie ubrany lokaj zaprowadził mnie do zacisznego kąta przy oszklonym tarasie położonym na szczycie hotelu „Marriott”, z którego roztaczał się królewski widok na szarą i pochlipującą dzisiaj Warszawę (początek maja był tego roku doprawdy byle jaki). Kłęby siwego dymu zasnuwające stolik, wciśnięty między kąt i dorodną palmę, zasłaniały siedzącego przy nim otyłego osobnika ubranego w ciemny garnitur, nienagannie białą koszulę i obowiązkową muszkę (ten niepoprawny snob był miłośnikiem cygar). Demiurg bąknął „dzień dobry” i wypielęgnowaną dłonią wskazał wolne krzesło.

- Niech pan usiądzie, Pawle - rzekł niskim głosem władcy i zerknął na elegancki złoty zegarek. - Spóźnił się pan.

- Przepraszam najmocniej - chrząknąłem, odganiając od siebie kłęby dymu z cygara. - Właśnie popsuł mi się zegarek...

- W porządku. Dostanie pan od mojej agencji taki sprzęt, który przeżyje pana i pańskie dzieci.

- Dzieci jeszcze nie mam. Żony też.

- Wciąż kawaler? - uniósł wyżej brwi.

- Nie tracę nadziei - uśmiechnąłem się. - A za spóźnienie jeszcze raz najmocniej przepraszam. Wehikuł kończy przegląd w serwisie. O zegarku już wspominałem, prawda? Wszystko się psuje, jak na złość.

- Już dobrze, dobrze. Wiem, że jest pan człowiekiem punktualnym. Wyjął jakiś notes i wbił weń swoje gadzie oczy.

- W tym roku spóźnił się pan do pracy tylko trzy razy.

- Skąd pan o tym wie? - zapytałem poirytowany.

- Jestem szefem agencji detektywistycznej - uśmiechnął się ustami, gdyż w jego oczach temperatura nigdy nie osiągała punktu zamarzania wody. - Imponujące, panie Pawle! Tylko trzy spóźnienia. A pański szef, słynny Pan Samochodzik, aż siedem razy, mimo że mieszka zaledwie kilka ulic od ministerstwa.

Ten człowiek mnie zadziwiał. Wiedział o mnie i panu Tomaszu wszystko. Miał rację z tymi spóźnieniami.

- Czy możemy przejść do rzeczy? - zapytałem.

- Oczywiście! - zdusił cygaro w popielniczce. - Co pan zamawia? Wybrałem dużą kawę i ciastko, choć tak naprawdę interesował mnie wyłącznie powód tego spotkania.

Kelner oddalił się, zostawiwszy na stoliku pachnącą brazylijskim słońcem kawę i ciasteczko, a siedzący naprzeciw mnie łysy mężczyzna w bardzo drogim garniturze, podał mi szarą kopertę wypchaną dokumentami.

- To dla pana - wyszeptał i nakłuł widelcem kawałek faszerowanej ryby. - Niech pan to, z łaski swojej, przejrzy dzisiaj. Sprawa dotyczy zeszłorocznego wypadku niedaleko Krasocina w powiecie włoszczowskim.

Mężczyzna przekąsił kawałeczek farszu.

- O, nawet smaczna ta rybka... - mlasnął. - Wracając do tematu... polonez wpadł pod pociąg towarowy na przejeździe kolejowym w Skorkowie w województwie świętokrzyskim. W wyniku kolizji zginęli dwaj pasażerowie samochodu. Pojazd spłonął, a pociąg się wykoleił. Na szczęście więcej ofiar nie było. Teraz niech pan uważa. Wśród ocalałych od ognia przedmiotów należących do ludzi w polonezie znalazła się nadpalona mapa z zaznaczonym obszarem. Na jej dole widniał zapisany po łacinie fragment jakiegoś zdania zaczynającego się od słów: „Non nobis, Domine, non nobis...” i tak dalej. Zakreślony flamastrem obszar obejmował właśnie powiat włoszczowski. A na odwrocie znaleziono notatkę: „Powiadomić Mistrza...” oraz podkreślone dwukrotnie słowo: „Skarb?”. Zapytałem znajomego historyka, co to znaczy? Otóż on twierdzi, że łacińskie zdanie było dewizą zakonu templariuszy, choć przywłaszczyły je sobie inne zakony. Tylko tyle i aż tyle, prawda?

Upiłem łyk kawy i dalej słuchałem z zapartym tchem.

- Poza ustaleniem tożsamości ofiar wypadku, policji nie udało się niczego wyjaśnić - kontynuował. - Wygląda na to, że ci ludzie pracowali dla jakiegoś „Mistrza”. Nie wiadomo, o jaki skarb chodzi i co ma z tym wspólnego zakon templariuszy. O sprawie szybko zapomniano. Śmierć w płomieniach dwóch mężczyzn uznano za wypadek. Nie byli oni wcześniej notowani, a ocalała z pożaru mapa nie sugerowała niczego podejrzanego lub niezgodnego z prawem. Ot, zwykli poszukiwacze skarbów.

- Kim byli?

- Dominik Krauze był pracownikiem biura turystycznego, drugi zaś to Andrzej Czarnecki, konserwator zabytków, od pewnego czasu bez pracy. To wrocławianie. Niestety, nie ustalono najważniejszego, a mianowicie: czego szukali. Dochodzenie utknęło w martwym punkcie.

- W czym zatem mogę pomóc? - zapytałem poruszony jego wstępem. - Pan jeszcze nie wie, ale mam obecnie dużo pracy, a na początku wakacji wybieram się na obóz i...

- Spokojnie, panie Pawle - uniósł rękę we władczym geście, a następnie majestatycznie ją opuścił. - Pan pozwoli, że skończę ten przydługi wstęp. Komenda Główna postanowiła przekazać tę mapę mojej agencji. Wie pan, współpracowaliśmy wielokrotnie z policją, znam tam kilku ludzi, więc czasami „kupuję” od nich beznadziejne i dziwaczne sprawy. Niech pan się zapozna z materiałami w szarej kopercie. Może coś panu zaświta w głowie po ich przejrzeniu. Jest pan wprawdzie urzędnikiem Departamentu Ochrony Zabytków, ale faktycznie detektywem, współpracownikiem samego Pana Samochodzika, którego w naszej branży cenią dość wysoko, choć to podobno straszny dziwak. Uznałem, że zainteresuje pana ta historia, bo lubi pan rozwiązywać przeróżne historyczne łamigłówki. Mógłby pan zastąpić historyka, który kilka dni temu zrezygnował ze współpracy z moją agencją. Podniosę honorarium. Jak trzeba będzie, pojedzie pan w teren...

- W teren wykluczone! - zaprotestowałem. - Nie mogę, choć bardzo bym chciał. Honorarium też nie mogę przyjąć. Zaintrygował mnie pan tą historią, ale, niestety, obowiązki służbowe mnie wzywają. A w wakacje czeka mnie ten wyjazd...

- Dokąd pan jedzie?

- No, na ten obóz.

- Mamy to omówić na specjalnym zebraniu w ministerstwie.

- Niesłychane!

Wydawało mi się, że w jego oczach dostrzegłem po raz pierwszy wesołe ogniki.

- Niech pan opowie o tej waszej operacji - poprosił.

- No, ładnie - żachnąłem się. - Od początku naszego spotkania ani razu nie wspomniałem, na jaki jadę obóz, a pan doskonale o wszystkim wie.

- Spokojnie, panie Pawle. Dowiadywałem się tylko, co u pana słychać. Dyskretnie. Musiałem znać pańskie plany na wakacje. Chciałem to przemyśleć. No i?

- Wyjeżdżam z grupką chłopców jako specjalny konsultant - ciężko westchnąłem. - To oporni na wiedzę młodzi ludzie i Ministerstwo Edukacji zwróciło się do nas o pomoc. Tych młodzieńców trudno wychować i nic ich nie interesuje. Dlatego będziemy rywalizować z równie oporną grupą dziewcząt, przemierzając turystyczny szlak, a ja będę im opowiadał o historii naszej polskiej ziemi i skarbach, jakie ona ukrywa. Wie pan, testują jakąś nową metodę wychowawczą, aby przywrócić w młodych, zagubionych ludziach ogień współzawodnictwa. Osobiście mam mieszane uczucia wobec tych metod, ale, niestety, jechać muszę, bo to polecenie mojej pani minister. Dlatego muszę panu odmówić.

Demiurg odsunął od siebie talerzyk z niedokończonym posiłkiem.

- Niech pan zaproponuje wycieczkę śladami krzyżowców - powiedział. - Może nawet pochwalą pana w ministerstwie za ten pomysł! Poza tym nauczyciel z grupą młodzieży nie wzbudza podejrzeń. Mógłby pan dla mnie powęszyć i jeszcze zarobić trochę grosza. Rozumie pan?

***

Minęły prawie dwa miesiące od rozmowy w hotelu „Marriott” z legendarnym Demiurgiem, królem warszawskich „szpicli”, właścicielem dużej i renomowanej agencji detektywistycznej. Taki człowiek rzadko spotykał się z takimi ludźmi jak ja; zresztą do tej pory los nigdy nas ze sobą nie zetknął.

Zaczął się prawdziwy lipiec. Wakacje. Czekałem na decyzję „góry” odnośnie „mojej” propozycji wyjazdu w Góry Świętokrzyskie tropem krzyżowców, tak jak zasugerował to szef agencji detektywistycznej. Podczas ostatniego spotkania w ministerstwie długo opowiadałem o zakonie krzyżowców i rzekomym skarbie ukrytym gdzieś w Górach Świętokrzyskich. Nadmieniłem o zeszłorocznym wypadku na przejeździe kolejowym w miejscowości Skorków i ocalałym fragmencie mapy.

- To atrakcyjny temat dla młodzieży - perorowałem w maju przed komisją. - Wycieczka zapowiada się na ekscytującą przygodę, nawet jeśli w ogóle nie ma żadnego skarbu. Chłopcy kontra dziewczyny. To musi zagrać!

Pomysł spodobał się „górze”! Zaproszono mnie wkrótce na krótkie szkolenie, a następnie poznałem grupkę młodych ludzi, tak zwanych „trudnych”, i ich opiekunów.

Na dzień piąty lipca wyznaczyliśmy spotkanie z „Kontrolerem” operacji oraz grupą dziewcząt kierowaną przez nauczycielkę Mirę Błażejczak. Miało się ono odbyć w sercu Gór Świętokrzyskich, w Nowej Słupi. Wreszcie wręczono nam karty kredytowe, gdyż całość operacji była finansowana z jakichś europejskich funduszy.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl