[ Pobierz całość w formacie PDF ]
GEORGE ORWELLROK 1984CZʌ� PIERWSZA1By� jasny, zimny dzie� kwietniowy i zegary bi�y trzynast�. Winston Smith, z g�ow� wtulon� w ramiona dla os�ony przed tn�cym wiatrem, w�lizgn�� si� przez szklane drzwi do Bloku Zwyci�stwa, ale nie do�� szybko, by powstrzyma� tuman ziarnistego py�u, kt�ry wtargn�� za nim do �rodka.Klatka schodowa cuchn�a gotowan� kapust� i starymi, butwiej�cymi wycieraczkami. Na jednym jej ko�cu wisia� barwny plakat, zbyt wielki do eksponowania w ciasnym wn�trzu. Przedstawia� tylko ogromn� twarz, przesz�o metrowej szeroko�ci: przystojn�, czerstw� twarz mniej wi�cej czterdziestopi�cioletniego m�czyzny z sutym czarnym w�sem. Winston skierowa� si� w stron� schod�w. Sprawdzanie, czy winda dzia�a, nie mia�o �adnego sensu. Nawet w najlepszych okresach rzadko bywa�a czynna, obecnie za�, w ramach oszcz�dno�ci zwi�zanych z przygotowaniami do Tygodnia Nienawi�ci, nie w��czano pr�du przed zmrokiem. Winston mieszka� na si�dmym pi�trze, a poniewa� mia� ju� trzydzie�ci dziewi�� lat i owrzodzenia �ylakowe na prawej nodze powy�ej kostki, wspina� si� wolno, kilka razy odpoczywaj�c po drodze. Na ka�dym pi�trze, na wprost drzwi windy, spogl�da� ze �ciany plakat z ogromn� twarz�. By�a tak namalowana, �e oczy m�czyzny zdawa�y si� �ledzi� ka�dy ruch przechodz�cego. WIELKI BRAT PATRZY, g�osi� napis u do�u plakatu.W mieszkaniu przej�ty g�os czyta� kolumny cyfr dotycz�ce wytopu sur�wki. Wydobywa� si� z pod�u�nej metalowej p�yty przypominaj�cej matowe lustro, wmontowanej w �cian� po prawej. Winston obr�ci� pokr�t�o i g�os nieco przycich�, lecz mimo to ka�de s�owo dobiega�o wyra�nie. Urz�dzenie (nazywane teleekranem) mo�na by�o �ciszy�, ale nie wy��czy�. Winston podszed� do okna: drobna, mizerna posta�, kt�rej chudo�� podkre�la� jeszcze granatowy kombinezon, ubi�r cz�onka partii. M�czyzna mia� bardzo jasne w�osy, cer� z natury rumian�, a sk�r� szorstk� od chropowatego myd�a, t�pych �yletek i niedawnych mroz�w.�wiat na zewn�trz, nawet ogl�dany przez zamkni�te okno, tchn�� ch�odem. W dole, na ulicy, podmuchy wiatru wprawia�y w wir kurz i skrawki papieru, a cho� �wieci�o s�o�ce, niebo mia�o barw� stali; wszystko by�o jakby pozbawione koloru - z wyj�tkiem porozlepianych wsz�dzie dooko�a plakat�w. W�sata twarz patrzy�a z ka�dej lepiej wyeksponowanej powierzchni. Jeden plakat wisia� na fasadzie domu dok�adnie naprzeciwko. WIELKI BRAT PATRZY, g�osi� napis, a ciemne oczy wwierca�y si� w oczy Winstona. Ni�ej, na poziomie ulicy, inny plakat, z naderwanym rogiem, trzepota� bez�adnie na wietrze, to odkrywaj�c, to zas�aniaj�c pojedyncze s�owo ANGSOC. W oddali helikopter zni�y� si� pomi�dzy dachy, zawis� na moment niczym mucha mi�sna, po czym poderwa� si� i odlecia�, zataczaj�c �uk. By� to patrol policji, szpieguj�cy mieszka�c�w przez okna. Ale zwyk�a policja to pestka. Prawdziw� groz� napawa�a Policja My�li.Za plecami Winstona g�os p�yn�cy z teleekranu wci�� trajkota� o wytopie sur�wki i przekroczeniu Dziewi�tego Planu Trzyletniego. Teleekran s�u�y� r�wnocze�nie za odbiornik i nadajnik, dostatecznie czu�y, �eby wychwyci� ka�dy d�wi�k g�o�niejszy od zni�onego szeptu; co wi�cej, jak d�ugo Winston pozostawa� w zasi�gu metalowej p�yty, by� nie tylko s�yszalny, lecz tak�e widoczny. Nikt oczywi�cie nie wiedzia�, czy w danym momencie jest obserwowany. Snuto jedynie domys�y, jak cz�sto i wed�ug jakich zasad Policja My�li prowadzi inwigilacj�. Nie spos�b te� by�o wykluczy�, �e przez ca�y czas nadzoruje wszystkich. Tak czy inaczej, mog�a si� w��czy� w dowolny kana�, kiedy tylko chcia�a. Pozostawa�o wi�c �y� z za�o�eniem - i �y�o si�, z nawyku, kt�ry przeszed� w odruch - i� ka�de s�owo jest pods�uchiwane, a ka�dy ruch pilnie �ledzony, chyba �e w pomieszczeniu panuje akurat mrok.Winston sta� ty�em do teleekranu. Tak by�o bezpieczniej, cho� - jak wiedzia� - z plec�w te� mo�na wiele wyczyta�. Kilometr dalej pot�ny bia�y gmach Ministerstwa Prawdy, jego miejsce pracy, g�rowa� nad ponurym krajobrazem. I to jest Londyn, pomy�la� z niejasn� odraz�, g��wne miasto Pasa Startowego Jeden, trzeciej pod wzgl�dem zaludnienia prowincji Oceanii. Usi�owa� wydoby� z pami�ci jakie� wspomnienia z dzieci�stwa, �eby si� przekona�, czy Londyn zawsze wygl�da� tak samo. Czy zawsze widzia�o si� tu tylko rz�dy sypi�cych si� dziewi�tnastowiecznych czynsz�wek o �cianach podpartych stemplami, oknach pozatykanych kawa�kami dykty, dachach �atanych blach� falist� oraz rachityczne, wal�ce si� murki mi�dzy ogr�dkami? I te poro�ni�te wierzb�wk� gruzy zbombardowanych dom�w, nad kt�rymi unosz� si� tumany bia�ego py�u, lub tereny doszcz�tnie zniszczone przez bomby, gdzie zaraz wyros�y kolonie n�dznych drewnianych chat, istnych kurnik�w? Wysi�ki Winstona by�y jednak daremne, nie potrafi� sobie nic przypomnie�; z dzieci�stwa pozosta�a mu w pami�ci tylko seria �wietlistych obraz�w, pozbawionych t�a i sensu.Gmach Ministerstwa Prawdy - w nowomowie1 Miniprawd - odbija� zdecydowanie od wszystkich innych budowli w okolicy. By�a to ogromna piramida z l�ni�cego bia�ego betonu, pn�ca si� tarasami w g�r� na wysoko�� trzystu metr�w. Z okna swojego mieszkania Winston widzia� wyra�nie trzy has�a Partii, wymalowane starannie na bia�ej fasadzie:WOJNA TO POK�JWOLNO�� TO NIEWOLAIGNORANCJA TO SI�AM�wiono, �e gmach Ministerstwa Prawdy ma trzy tysi�ce pomieszcze� nad ziemi� i tyle� samo pod ziemi�. W Londynie istnia�y jeszcze tylko trzy budynki o podobnych rozmiarach i zbli�onym wygl�dzie. Tak g�rowa�y nad reszt� miasta, �e z dachu Bloku Zwyci�stwa dostrzega�o si� je wszystkie r�wnocze�nie. Mie�ci�y cztery ministerstwa, sk�adaj�ce si� na aparat rz�dowy: Ministerstwo Prawdy, kt�remu podlega�a prasa, rozrywka, o�wiata i sztuka, Ministerstwo Pokoju, kt�re zajmowa�o si� prowadzeniem wojny, Ministerstwo Mi�o�ci, kt�re pilnowa�o �adu i porz�dku, wreszcie Ministerstwo Obfito�ci, sprawuj�ce piecz� nad gospodark�. Ich nazwy, w nowomowie, brzmia�y nast�puj�co: Miniprawd, Minipax, Minimi�o i Miniobfi.Najwi�ksz� groz� budzi�o Ministerstwo Mi�o�ci. Gmach ten w og�le nie mia� okien. Winston nigdy nie by� ani w �rodku gmachu, ani te� bli�ej ni� p� kilometra od niego. Na teren Ministerstwa wpuszczano jedynie w sprawach s�u�bowych, lecz nawet w�wczas interesant musia� pokonywa� labirynt zasiek�w, stalowych bram i ukrytych stanowisk karabin�w maszynowych. Tak�e ulice w pobli�u patrolowali gorylowaci stra�nicy w czarnych mundurach, uzbrojeni w rozsuwane pa�ki.Winston odwr�ci� si� gwa�townie. Wcze�niej przybra� wyraz spokojnego optymizmu, jaki najbezpieczniej by�o przyj��, stoj�c przodem do teleekranu. Przemierzy� pok�j i wszed� do male�kiej kuchni. Chc�c wr�ci� do mieszkania w czasie przerwy obiadowej, zrezygnowa� z posi�ku w sto��wce ministerstwa, chocia� wiedzia�, i� w domu nie ma nic do jedzenia opr�cz kawa�ka ciemnego chleba, kt�ry musi sobie zostawi� na jutrzejsze �niadanie. Zdj�� z p�ki butelk� bezbarwnego p�ynu ze zwyk�� bia�� etykiet� opatrzon� napisem D�IN ZWYCI�STWA. Trunek wydziela� md��, oleist� wo�, niczym chi�ska w�dka p�dzona z ry�u. Winston nala� sobie prawie pe�n� fili�ank� i pokonuj�c wstr�t, opr�ni� j� jednym haustem, jakby pi� lekarstwo.Twarz natychmiast mu spurpurowia�a, oczy zasz�y �zami. D�in mia� smak kwasu azotowego, a w dodatku cz�owiek po ka�dym �yku czu� si� tak, jakby dosta� w �eb gumow� pa�k�. Jednak�e w nast�pnej chwili palenie w �o��dku nieco zel�a�o i �wiat wyda� si� Winstonowi weselszy. Wydoby� papierosa z pomi�tej paczki z napisem PAPIEROSY ZWYCI�STWA i niebacznie uni�s� go pionowo, co sprawi�o, �e ca�y tyto� wysypa� si� na pod�og�. Z nast�pnym posz�o mu lepiej. Wr�ci� do pokoju i usiad� przy stoliku na lewo od teleekranu. Wyj�� z szuflady obsadk�, butelk� atramentu oraz czysty gruby zeszyt o marmurkowej ok�adce i czerwonym grzbiecie.Z niewiadomego powodu teleekran znajdowa� si� w dziwnym miejscu. Zamiast, jak w innych mieszkaniach, tkwi� na �cianie bocznej, sk�d roztacza� si� widok na ca�y pok�j, wmontowany by� po�rodku najd�u�szej �ciany, dok�adnie na wprost okna. Po jednej jego stronie mie�ci�a si� p�ytka wn�ka, w kt�rej teraz siedzia� Winston, a kt�r� - gdy budowano blok - przeznaczono zapewne na rega� z ksi��kami. Siedz�c we wn�ce, cofni�ty jak najg��biej, Winston znajdowa� si� poza polem widzenia teleekranu. Wci��, oczywi�cie, by�o go s�ycha�, lecz dop�ki si� nie podnosi�, pozostawa� niewidoczny. W pewnej mierze to niezwyk�y uk�ad pokoju podsun�� mu pomys�, do kt�rego realizacji w�a�nie si� zabiera�.G��wnie jednak podsun�� mu go zeszyt wyj�ty przed chwil� z szuflady. By� to wyj�tkowo pi�kny zeszyt, cho� o kartkach nieco po��k�ych ze staro�ci. Takiego g�adkiego, kremowego papieru nie produkowano od ponad czterdziestu lat. Winston podejrzewa� nawet, �e zeszyt jest znacznie starszy. Dostrzeg� go na wystawie ubogiego sklepiku z rupieciami w jednej z bardziej obskurnych dzielnic miasta (gdzie dok�adnie, ju� teraz nie pami�ta�) i natychmiast zapragn�� go mie�. Cz�onkowie partii nie powinni zaopatrywa� si� w zwyk�ych sklepach (czyli "dokonywa� transakcji wolnorynkowych"), lecz rozporz�dzenia tego nie przestrzegano zbyt surowo, gdy� wielu artyku��w, takich jak sznurowad�a i �yletki, nie spos�b by�o zdoby� w �aden inny spos�b. Rozejrza� si� szybko po ulicy, a nast�pnie w�lizgn�� do sklepiku i kupi� zeszyt za dwa i p� dolara, nawet nie zastanawiaj�c si� po co. Nios�c go w teczce do domu, czu� si� jak winowajca. Samo posiadanie czystego zeszytu mog�o bowiem budzi� podejrzenia.Teraz zabiera� si� do pisania pami�tnika. Nie by�o to zakazane (nic nie by�o zakazane, gdy� wszelkie prawa dawno ju� zniesiono), ale nie w�tpi�, �e je�li go nakryj�, dostanie kar� �mierci lub przynajmniej dwadzie�cia pi�� lat ci�kich rob�t. W�o�y� do obsadki stal�wk� i possa� przez chwil�, �eby j� oczy�ci�. Pi�ra, archaicznego narz�dzia, rzad... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl jajeczko.pev.pl
GEORGE ORWELLROK 1984CZʌ� PIERWSZA1By� jasny, zimny dzie� kwietniowy i zegary bi�y trzynast�. Winston Smith, z g�ow� wtulon� w ramiona dla os�ony przed tn�cym wiatrem, w�lizgn�� si� przez szklane drzwi do Bloku Zwyci�stwa, ale nie do�� szybko, by powstrzyma� tuman ziarnistego py�u, kt�ry wtargn�� za nim do �rodka.Klatka schodowa cuchn�a gotowan� kapust� i starymi, butwiej�cymi wycieraczkami. Na jednym jej ko�cu wisia� barwny plakat, zbyt wielki do eksponowania w ciasnym wn�trzu. Przedstawia� tylko ogromn� twarz, przesz�o metrowej szeroko�ci: przystojn�, czerstw� twarz mniej wi�cej czterdziestopi�cioletniego m�czyzny z sutym czarnym w�sem. Winston skierowa� si� w stron� schod�w. Sprawdzanie, czy winda dzia�a, nie mia�o �adnego sensu. Nawet w najlepszych okresach rzadko bywa�a czynna, obecnie za�, w ramach oszcz�dno�ci zwi�zanych z przygotowaniami do Tygodnia Nienawi�ci, nie w��czano pr�du przed zmrokiem. Winston mieszka� na si�dmym pi�trze, a poniewa� mia� ju� trzydzie�ci dziewi�� lat i owrzodzenia �ylakowe na prawej nodze powy�ej kostki, wspina� si� wolno, kilka razy odpoczywaj�c po drodze. Na ka�dym pi�trze, na wprost drzwi windy, spogl�da� ze �ciany plakat z ogromn� twarz�. By�a tak namalowana, �e oczy m�czyzny zdawa�y si� �ledzi� ka�dy ruch przechodz�cego. WIELKI BRAT PATRZY, g�osi� napis u do�u plakatu.W mieszkaniu przej�ty g�os czyta� kolumny cyfr dotycz�ce wytopu sur�wki. Wydobywa� si� z pod�u�nej metalowej p�yty przypominaj�cej matowe lustro, wmontowanej w �cian� po prawej. Winston obr�ci� pokr�t�o i g�os nieco przycich�, lecz mimo to ka�de s�owo dobiega�o wyra�nie. Urz�dzenie (nazywane teleekranem) mo�na by�o �ciszy�, ale nie wy��czy�. Winston podszed� do okna: drobna, mizerna posta�, kt�rej chudo�� podkre�la� jeszcze granatowy kombinezon, ubi�r cz�onka partii. M�czyzna mia� bardzo jasne w�osy, cer� z natury rumian�, a sk�r� szorstk� od chropowatego myd�a, t�pych �yletek i niedawnych mroz�w.�wiat na zewn�trz, nawet ogl�dany przez zamkni�te okno, tchn�� ch�odem. W dole, na ulicy, podmuchy wiatru wprawia�y w wir kurz i skrawki papieru, a cho� �wieci�o s�o�ce, niebo mia�o barw� stali; wszystko by�o jakby pozbawione koloru - z wyj�tkiem porozlepianych wsz�dzie dooko�a plakat�w. W�sata twarz patrzy�a z ka�dej lepiej wyeksponowanej powierzchni. Jeden plakat wisia� na fasadzie domu dok�adnie naprzeciwko. WIELKI BRAT PATRZY, g�osi� napis, a ciemne oczy wwierca�y si� w oczy Winstona. Ni�ej, na poziomie ulicy, inny plakat, z naderwanym rogiem, trzepota� bez�adnie na wietrze, to odkrywaj�c, to zas�aniaj�c pojedyncze s�owo ANGSOC. W oddali helikopter zni�y� si� pomi�dzy dachy, zawis� na moment niczym mucha mi�sna, po czym poderwa� si� i odlecia�, zataczaj�c �uk. By� to patrol policji, szpieguj�cy mieszka�c�w przez okna. Ale zwyk�a policja to pestka. Prawdziw� groz� napawa�a Policja My�li.Za plecami Winstona g�os p�yn�cy z teleekranu wci�� trajkota� o wytopie sur�wki i przekroczeniu Dziewi�tego Planu Trzyletniego. Teleekran s�u�y� r�wnocze�nie za odbiornik i nadajnik, dostatecznie czu�y, �eby wychwyci� ka�dy d�wi�k g�o�niejszy od zni�onego szeptu; co wi�cej, jak d�ugo Winston pozostawa� w zasi�gu metalowej p�yty, by� nie tylko s�yszalny, lecz tak�e widoczny. Nikt oczywi�cie nie wiedzia�, czy w danym momencie jest obserwowany. Snuto jedynie domys�y, jak cz�sto i wed�ug jakich zasad Policja My�li prowadzi inwigilacj�. Nie spos�b te� by�o wykluczy�, �e przez ca�y czas nadzoruje wszystkich. Tak czy inaczej, mog�a si� w��czy� w dowolny kana�, kiedy tylko chcia�a. Pozostawa�o wi�c �y� z za�o�eniem - i �y�o si�, z nawyku, kt�ry przeszed� w odruch - i� ka�de s�owo jest pods�uchiwane, a ka�dy ruch pilnie �ledzony, chyba �e w pomieszczeniu panuje akurat mrok.Winston sta� ty�em do teleekranu. Tak by�o bezpieczniej, cho� - jak wiedzia� - z plec�w te� mo�na wiele wyczyta�. Kilometr dalej pot�ny bia�y gmach Ministerstwa Prawdy, jego miejsce pracy, g�rowa� nad ponurym krajobrazem. I to jest Londyn, pomy�la� z niejasn� odraz�, g��wne miasto Pasa Startowego Jeden, trzeciej pod wzgl�dem zaludnienia prowincji Oceanii. Usi�owa� wydoby� z pami�ci jakie� wspomnienia z dzieci�stwa, �eby si� przekona�, czy Londyn zawsze wygl�da� tak samo. Czy zawsze widzia�o si� tu tylko rz�dy sypi�cych si� dziewi�tnastowiecznych czynsz�wek o �cianach podpartych stemplami, oknach pozatykanych kawa�kami dykty, dachach �atanych blach� falist� oraz rachityczne, wal�ce si� murki mi�dzy ogr�dkami? I te poro�ni�te wierzb�wk� gruzy zbombardowanych dom�w, nad kt�rymi unosz� si� tumany bia�ego py�u, lub tereny doszcz�tnie zniszczone przez bomby, gdzie zaraz wyros�y kolonie n�dznych drewnianych chat, istnych kurnik�w? Wysi�ki Winstona by�y jednak daremne, nie potrafi� sobie nic przypomnie�; z dzieci�stwa pozosta�a mu w pami�ci tylko seria �wietlistych obraz�w, pozbawionych t�a i sensu.Gmach Ministerstwa Prawdy - w nowomowie1 Miniprawd - odbija� zdecydowanie od wszystkich innych budowli w okolicy. By�a to ogromna piramida z l�ni�cego bia�ego betonu, pn�ca si� tarasami w g�r� na wysoko�� trzystu metr�w. Z okna swojego mieszkania Winston widzia� wyra�nie trzy has�a Partii, wymalowane starannie na bia�ej fasadzie:WOJNA TO POK�JWOLNO�� TO NIEWOLAIGNORANCJA TO SI�AM�wiono, �e gmach Ministerstwa Prawdy ma trzy tysi�ce pomieszcze� nad ziemi� i tyle� samo pod ziemi�. W Londynie istnia�y jeszcze tylko trzy budynki o podobnych rozmiarach i zbli�onym wygl�dzie. Tak g�rowa�y nad reszt� miasta, �e z dachu Bloku Zwyci�stwa dostrzega�o si� je wszystkie r�wnocze�nie. Mie�ci�y cztery ministerstwa, sk�adaj�ce si� na aparat rz�dowy: Ministerstwo Prawdy, kt�remu podlega�a prasa, rozrywka, o�wiata i sztuka, Ministerstwo Pokoju, kt�re zajmowa�o si� prowadzeniem wojny, Ministerstwo Mi�o�ci, kt�re pilnowa�o �adu i porz�dku, wreszcie Ministerstwo Obfito�ci, sprawuj�ce piecz� nad gospodark�. Ich nazwy, w nowomowie, brzmia�y nast�puj�co: Miniprawd, Minipax, Minimi�o i Miniobfi.Najwi�ksz� groz� budzi�o Ministerstwo Mi�o�ci. Gmach ten w og�le nie mia� okien. Winston nigdy nie by� ani w �rodku gmachu, ani te� bli�ej ni� p� kilometra od niego. Na teren Ministerstwa wpuszczano jedynie w sprawach s�u�bowych, lecz nawet w�wczas interesant musia� pokonywa� labirynt zasiek�w, stalowych bram i ukrytych stanowisk karabin�w maszynowych. Tak�e ulice w pobli�u patrolowali gorylowaci stra�nicy w czarnych mundurach, uzbrojeni w rozsuwane pa�ki.Winston odwr�ci� si� gwa�townie. Wcze�niej przybra� wyraz spokojnego optymizmu, jaki najbezpieczniej by�o przyj��, stoj�c przodem do teleekranu. Przemierzy� pok�j i wszed� do male�kiej kuchni. Chc�c wr�ci� do mieszkania w czasie przerwy obiadowej, zrezygnowa� z posi�ku w sto��wce ministerstwa, chocia� wiedzia�, i� w domu nie ma nic do jedzenia opr�cz kawa�ka ciemnego chleba, kt�ry musi sobie zostawi� na jutrzejsze �niadanie. Zdj�� z p�ki butelk� bezbarwnego p�ynu ze zwyk�� bia�� etykiet� opatrzon� napisem D�IN ZWYCI�STWA. Trunek wydziela� md��, oleist� wo�, niczym chi�ska w�dka p�dzona z ry�u. Winston nala� sobie prawie pe�n� fili�ank� i pokonuj�c wstr�t, opr�ni� j� jednym haustem, jakby pi� lekarstwo.Twarz natychmiast mu spurpurowia�a, oczy zasz�y �zami. D�in mia� smak kwasu azotowego, a w dodatku cz�owiek po ka�dym �yku czu� si� tak, jakby dosta� w �eb gumow� pa�k�. Jednak�e w nast�pnej chwili palenie w �o��dku nieco zel�a�o i �wiat wyda� si� Winstonowi weselszy. Wydoby� papierosa z pomi�tej paczki z napisem PAPIEROSY ZWYCI�STWA i niebacznie uni�s� go pionowo, co sprawi�o, �e ca�y tyto� wysypa� si� na pod�og�. Z nast�pnym posz�o mu lepiej. Wr�ci� do pokoju i usiad� przy stoliku na lewo od teleekranu. Wyj�� z szuflady obsadk�, butelk� atramentu oraz czysty gruby zeszyt o marmurkowej ok�adce i czerwonym grzbiecie.Z niewiadomego powodu teleekran znajdowa� si� w dziwnym miejscu. Zamiast, jak w innych mieszkaniach, tkwi� na �cianie bocznej, sk�d roztacza� si� widok na ca�y pok�j, wmontowany by� po�rodku najd�u�szej �ciany, dok�adnie na wprost okna. Po jednej jego stronie mie�ci�a si� p�ytka wn�ka, w kt�rej teraz siedzia� Winston, a kt�r� - gdy budowano blok - przeznaczono zapewne na rega� z ksi��kami. Siedz�c we wn�ce, cofni�ty jak najg��biej, Winston znajdowa� si� poza polem widzenia teleekranu. Wci��, oczywi�cie, by�o go s�ycha�, lecz dop�ki si� nie podnosi�, pozostawa� niewidoczny. W pewnej mierze to niezwyk�y uk�ad pokoju podsun�� mu pomys�, do kt�rego realizacji w�a�nie si� zabiera�.G��wnie jednak podsun�� mu go zeszyt wyj�ty przed chwil� z szuflady. By� to wyj�tkowo pi�kny zeszyt, cho� o kartkach nieco po��k�ych ze staro�ci. Takiego g�adkiego, kremowego papieru nie produkowano od ponad czterdziestu lat. Winston podejrzewa� nawet, �e zeszyt jest znacznie starszy. Dostrzeg� go na wystawie ubogiego sklepiku z rupieciami w jednej z bardziej obskurnych dzielnic miasta (gdzie dok�adnie, ju� teraz nie pami�ta�) i natychmiast zapragn�� go mie�. Cz�onkowie partii nie powinni zaopatrywa� si� w zwyk�ych sklepach (czyli "dokonywa� transakcji wolnorynkowych"), lecz rozporz�dzenia tego nie przestrzegano zbyt surowo, gdy� wielu artyku��w, takich jak sznurowad�a i �yletki, nie spos�b by�o zdoby� w �aden inny spos�b. Rozejrza� si� szybko po ulicy, a nast�pnie w�lizgn�� do sklepiku i kupi� zeszyt za dwa i p� dolara, nawet nie zastanawiaj�c si� po co. Nios�c go w teczce do domu, czu� si� jak winowajca. Samo posiadanie czystego zeszytu mog�o bowiem budzi� podejrzenia.Teraz zabiera� si� do pisania pami�tnika. Nie by�o to zakazane (nic nie by�o zakazane, gdy� wszelkie prawa dawno ju� zniesiono), ale nie w�tpi�, �e je�li go nakryj�, dostanie kar� �mierci lub przynajmniej dwadzie�cia pi�� lat ci�kich rob�t. W�o�y� do obsadki stal�wk� i possa� przez chwil�, �eby j� oczy�ci�. Pi�ra, archaicznego narz�dzia, rzad... [ Pobierz całość w formacie PDF ]