[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maureen Child
Domowe ognisko
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jake Lonergan nie był przyzwyczajony do przeby
wania wśród tylu ludzi naraz. Przez ostatnie piętnaście
lat był samotnikiem. Przenosił się z miejsca na miejsce,
z jednego wyścigu motocyklowego na drugi. Nie zawie
rał przyjaźni i nie utrzymywał kontaktów z rodziną.
Tak było prościej.
Prawdopodobnie postępowałby tak przez następ
nych piętnaście lat, gdyby nie to, że się dowiedział, że
jego dziadek, Jeremiah Lonergan, umiera. Jake bardzo
go kochał, a staruszek miał tylko jedno życzenie: aby
jego trzej wnukowie wrócili do domu i razem spędzi
li wakacje.
Jake był w Hiszpanii, kiedy otrzymał tę wiadomość,
a powrót do Coleville w Kalifornii zajął mu tyle czasu, że
bał się, że przyjedzie za późno i nie zdąży się pożegnać.
Dotarłszy jednak na miejsce, stwierdził, że Jeremiah
wcale nie umiera. To był podstęp. Oszukał Jake'a i jego
kuzynów, Sama i Coopera, by po piętnastu latach ściąg
nąć ich na ranczo.
Jake dokręcił śrubę w podwoziu swojego skonstruo
wanego na zamówienie czarnego chromowanego moto-
6
Maureen Child
cykla, wstał i wyprostował się. Wyjrzał zza podwójnych
drzwi stodoły w stronę parterowego domku po drugiej
stronie podwórza, skąd dobiegały go śmiechy i ciche od
głosy rozmów. Z każdego okna padało światło.
Jake patrzył przez chwilę na dom, czując się, jak za
wsze, jak outsider. Oczywiście z własnej winy.
Z żadnej winy - poprawił się natychmiast, odrywając
spojrzenie od budynku, w którym zebrała się cała rodzi
na z wyjątkiem niego. - To był wybór.
Przecież tu jest, prawda? Powrócił do miejsca, które
wciąż prześladowało go w snach, i obiecał, że zostanie tu
przez resztę lata. Wyjście do stodoły nie oznaczało odej
ścia. Po prostu potrzebował trochę czasu. Trochę spokoju
i przestrzeni, żeby pomyśleć. Zastanowić się, co robić.
Pozostawił więc w domu rodzinę, którą właśnie po
znawał na nowo, i udał się do stodoły, żeby popracować
przy swoim motorze. Majstrowanie przy silniku i drob
ne regulacje uspokajały go. Zawsze tak było. Mógł się
pogrążyć w tym zajęciu bez reszty i zapomnieć o całym
świecie.
Jake włożył klucz francuski do pudełka z narzędziami
i umieścił je w stalowym bagażniku. Cieszył się, że Jere-
miah jest zdrowy. Dobrze też było zobaczyć znów Sama
i Coopera. Jednak powrót do Coleville okazał się cięższy,
niż się spodziewał, zwłaszcza po tym, kiedy pół godziny
temu Jeremiah ogłosił pewną wielką nowinę. Już samo
wspomnienie jego słów sprawiało, że serce Jake'a zaczy
nało bić szybciej, miotane żalem i wściekłością. Uczu
ciami, które znał zbyt dobrze.
Domowe ognisko
7
Przesunął spojrzeniem po słabo oświetlonej stodo
le i stojącym w niej motorze i zaczął chodzić w kółko.
Nie mógł ustać w miejscu, kiedy jego myśli galopowały.
Wspomnienia osaczyły go z taką intensywnością, że aż
tracił oddech.
Potrząsnął głową, wyszedł ze stodoły, skręcił w pra
wo i zatrzymał się dopiero w połowie podwórza. Sta
nął nagle, jakby nie był pewien, co dalej. Światło księży
ca oświecało podwórze i ziemie rozciągające się po obu
stronach starego domu.
W uszach raz po raz rozbrzmiewało mu nieoczeki
wane oświadczenie dziadka: Donna Barrett wróciła do
miasta razem z synem Maca.
Jake ruszył dalej, kierując się w stronę sztachetowego
płotu oddzielającego podwórze od pól. Złapał się go obie
ma rękami i trzymał mocno, jakby potrzebował uchwycić
się czegoś stabilnego, by utrzymać równowagę.
- Syn Maca - wyszeptał łamiącym się głosem. Od
rzucił głowę do tyłu i utkwił wzrok w odległych gwiaz
dach. Szorstkie drewno wpijało mu się w dłonie, a on
z wdzięcznością przyjął ten lekki ból.
Wokół niego roztaczała się otwarta przestrzeń pu
stych o tej porze roku pól. Najbliższe zabudowania są
siadów znajdowały się o jakąś milę stąd. Można było do
strzec jedynie złote prostokąty okien. Z oddali dobiegło
szczekanie psa.
Gwałtownie wciągnął do ściśniętych płuc chłodne
nocne powietrze. Serce waliło mu jak młotem. Przełknął
ślinę i przeniósł wzrok na swojskie ranczo Lonerganów.
8
Maureen Child
Znał każdy cal tego miejsca. W dzieciństwie spędzał tu
wszystkie wakacje, szalejąc z kuzynami. Czwórka mło
dych Lonerganów zawsze wpadała w kłopoty. Tak było
aż do tamtego ostatniego lata.
Nie mógł w to uwierzyć. Nie było go w Coleville
przez piętnaście lat. Przez piętnaście lat przebywał z da
la od rancza, kuzynów i dziadka, którego kochał, bo nie
był w stanie poradzić sobie ze wspomnieniami tamtych
wakacji. Teraz wiadomość, że wówczas wydarzyło się
o wiele więcej, niż myślał, była dla niego zbyt wielkim
szokiem.
Wspomnienia popłynęły szeroką falą, wypełniły je
go umysł i zmysły, przepełniając go, zanim zdołał je po
wstrzymać. Utkwił wzrok w otaczającej go ciemności,
ale zamiast niej zobaczył przeszłość.
Dni były długie, świeciło słońce, a lato zdawało się
trwać wiecznie. Nie było innych zmartwień niż to, kto
tego dnia wygra zawody na jeziorze.
Jake nawet tym nigdy nie musiał się martwić. Zawsze
wygrywał. Kochał wygrywać. Był w tym dobry.
Tego ostatniego poranka ustawili się na brzegu je
ziora leżącego na terenie rancza. Zadanie było proste:
skoczyć jak najdalej do lodowatej wody i jak najdłużej
pozostać pod powierzchnią. Wszyscy czterej Lonerga-
nowie skakali po kolei.
Jake czuł lodowate strumyczki ściekające mu z dłu
gich włosów na klatkę piersiową. Mrużąc oczy, wpatry
wał się w błyszczącą powierzchnię jeziora w poszuki
waniu pęcherzyków powietrza. Kipiał z wściekłości i,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl jajeczko.pev.pl
Maureen Child
Domowe ognisko
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jake Lonergan nie był przyzwyczajony do przeby
wania wśród tylu ludzi naraz. Przez ostatnie piętnaście
lat był samotnikiem. Przenosił się z miejsca na miejsce,
z jednego wyścigu motocyklowego na drugi. Nie zawie
rał przyjaźni i nie utrzymywał kontaktów z rodziną.
Tak było prościej.
Prawdopodobnie postępowałby tak przez następ
nych piętnaście lat, gdyby nie to, że się dowiedział, że
jego dziadek, Jeremiah Lonergan, umiera. Jake bardzo
go kochał, a staruszek miał tylko jedno życzenie: aby
jego trzej wnukowie wrócili do domu i razem spędzi
li wakacje.
Jake był w Hiszpanii, kiedy otrzymał tę wiadomość,
a powrót do Coleville w Kalifornii zajął mu tyle czasu, że
bał się, że przyjedzie za późno i nie zdąży się pożegnać.
Dotarłszy jednak na miejsce, stwierdził, że Jeremiah
wcale nie umiera. To był podstęp. Oszukał Jake'a i jego
kuzynów, Sama i Coopera, by po piętnastu latach ściąg
nąć ich na ranczo.
Jake dokręcił śrubę w podwoziu swojego skonstruo
wanego na zamówienie czarnego chromowanego moto-
6
Maureen Child
cykla, wstał i wyprostował się. Wyjrzał zza podwójnych
drzwi stodoły w stronę parterowego domku po drugiej
stronie podwórza, skąd dobiegały go śmiechy i ciche od
głosy rozmów. Z każdego okna padało światło.
Jake patrzył przez chwilę na dom, czując się, jak za
wsze, jak outsider. Oczywiście z własnej winy.
Z żadnej winy - poprawił się natychmiast, odrywając
spojrzenie od budynku, w którym zebrała się cała rodzi
na z wyjątkiem niego. - To był wybór.
Przecież tu jest, prawda? Powrócił do miejsca, które
wciąż prześladowało go w snach, i obiecał, że zostanie tu
przez resztę lata. Wyjście do stodoły nie oznaczało odej
ścia. Po prostu potrzebował trochę czasu. Trochę spokoju
i przestrzeni, żeby pomyśleć. Zastanowić się, co robić.
Pozostawił więc w domu rodzinę, którą właśnie po
znawał na nowo, i udał się do stodoły, żeby popracować
przy swoim motorze. Majstrowanie przy silniku i drob
ne regulacje uspokajały go. Zawsze tak było. Mógł się
pogrążyć w tym zajęciu bez reszty i zapomnieć o całym
świecie.
Jake włożył klucz francuski do pudełka z narzędziami
i umieścił je w stalowym bagażniku. Cieszył się, że Jere-
miah jest zdrowy. Dobrze też było zobaczyć znów Sama
i Coopera. Jednak powrót do Coleville okazał się cięższy,
niż się spodziewał, zwłaszcza po tym, kiedy pół godziny
temu Jeremiah ogłosił pewną wielką nowinę. Już samo
wspomnienie jego słów sprawiało, że serce Jake'a zaczy
nało bić szybciej, miotane żalem i wściekłością. Uczu
ciami, które znał zbyt dobrze.
Domowe ognisko
7
Przesunął spojrzeniem po słabo oświetlonej stodo
le i stojącym w niej motorze i zaczął chodzić w kółko.
Nie mógł ustać w miejscu, kiedy jego myśli galopowały.
Wspomnienia osaczyły go z taką intensywnością, że aż
tracił oddech.
Potrząsnął głową, wyszedł ze stodoły, skręcił w pra
wo i zatrzymał się dopiero w połowie podwórza. Sta
nął nagle, jakby nie był pewien, co dalej. Światło księży
ca oświecało podwórze i ziemie rozciągające się po obu
stronach starego domu.
W uszach raz po raz rozbrzmiewało mu nieoczeki
wane oświadczenie dziadka: Donna Barrett wróciła do
miasta razem z synem Maca.
Jake ruszył dalej, kierując się w stronę sztachetowego
płotu oddzielającego podwórze od pól. Złapał się go obie
ma rękami i trzymał mocno, jakby potrzebował uchwycić
się czegoś stabilnego, by utrzymać równowagę.
- Syn Maca - wyszeptał łamiącym się głosem. Od
rzucił głowę do tyłu i utkwił wzrok w odległych gwiaz
dach. Szorstkie drewno wpijało mu się w dłonie, a on
z wdzięcznością przyjął ten lekki ból.
Wokół niego roztaczała się otwarta przestrzeń pu
stych o tej porze roku pól. Najbliższe zabudowania są
siadów znajdowały się o jakąś milę stąd. Można było do
strzec jedynie złote prostokąty okien. Z oddali dobiegło
szczekanie psa.
Gwałtownie wciągnął do ściśniętych płuc chłodne
nocne powietrze. Serce waliło mu jak młotem. Przełknął
ślinę i przeniósł wzrok na swojskie ranczo Lonerganów.
8
Maureen Child
Znał każdy cal tego miejsca. W dzieciństwie spędzał tu
wszystkie wakacje, szalejąc z kuzynami. Czwórka mło
dych Lonerganów zawsze wpadała w kłopoty. Tak było
aż do tamtego ostatniego lata.
Nie mógł w to uwierzyć. Nie było go w Coleville
przez piętnaście lat. Przez piętnaście lat przebywał z da
la od rancza, kuzynów i dziadka, którego kochał, bo nie
był w stanie poradzić sobie ze wspomnieniami tamtych
wakacji. Teraz wiadomość, że wówczas wydarzyło się
o wiele więcej, niż myślał, była dla niego zbyt wielkim
szokiem.
Wspomnienia popłynęły szeroką falą, wypełniły je
go umysł i zmysły, przepełniając go, zanim zdołał je po
wstrzymać. Utkwił wzrok w otaczającej go ciemności,
ale zamiast niej zobaczył przeszłość.
Dni były długie, świeciło słońce, a lato zdawało się
trwać wiecznie. Nie było innych zmartwień niż to, kto
tego dnia wygra zawody na jeziorze.
Jake nawet tym nigdy nie musiał się martwić. Zawsze
wygrywał. Kochał wygrywać. Był w tym dobry.
Tego ostatniego poranka ustawili się na brzegu je
ziora leżącego na terenie rancza. Zadanie było proste:
skoczyć jak najdalej do lodowatej wody i jak najdłużej
pozostać pod powierzchnią. Wszyscy czterej Lonerga-
nowie skakali po kolei.
Jake czuł lodowate strumyczki ściekające mu z dłu
gich włosów na klatkę piersiową. Mrużąc oczy, wpatry
wał się w błyszczącą powierzchnię jeziora w poszuki
waniu pęcherzyków powietrza. Kipiał z wściekłości i,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]