[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

Jo Morrison

 

Miłość na wszystkie pory roku

 

PROLOG

 

Czuł jej zbliżanie się równie wyraźnie, jak zapach ziemi przed pierwszym deszczem po letnich upałach. Lecz w tym roku, podobnie jak pierwszy deszcz, przychodziła za późno. Jego uczucia obumarły, tak jak łany zbóż w czasie upałów.

Teraz była już jesień. Pora, aby podłożyć na ściernisku ogień i zaorać spieczoną ziemię, żeby zebrała siły przed następną wiosną.

Tanner, oparty o ciągnik, przemierzał wzrokiem horyzont. Czekał na moment, w którym dostrzeże maleńką figurkę maszerującej ku niemu przez bezkresne pola Jodi. Nie miał pojęcia, co jej właściwie powie. Wiedział tylko, że jeżeli chce mieć jeszcze kiedyś w sercu miejsce na nową miłość, to będzie musiał teraz spopielić starą jak jesienne ściernisko.

Kiedy ją wreszcie ujrzał, była zrazu tylko maleńką plamką na horyzoncie, nabierającą znajomego kształtu w miarę, jak zbliżała się do niego. Kiedy już ją było wyraźnie widać, wyglądała ze swoimi błękitnymi oczami i burzą złotych włosów dokładnie tak samo jak w snach, które śnił przez długie miesiące jej nieobecności.

Szła ku niemu miarowym, równym krokiem, którym przemierzyła już dwa kontynenty. Nie miała ze sobą nic oprócz niewielkiego czerwonego plecaka, wypłowiałego od słońca i deszczu. Stanęła tuż przed nim, w zasięgu ręki. Nie ruszył się. Wiedział, że Jodi nie dotknie go pierwsza, nigdy tego nie robiła.

– Spóźniłaś się.

– Lepiej późno niż wcale – odparła.

– Nie sądzę.

– Och, nie chcesz się chyba kłócić.

– Nie chcę, ale muszę ci coś powiedzieć. – Mówił powoli, z trudem, tak jakby każde słowo dobywał z samego dna serca. Nie mógł patrzeć jej spokojnie w oczy. Odwrócił głowę i spojrzał na rozległe pola.

– Czekałem. Przez całe długie lato. A ty nie przyszłaś.

Nie zadzwoniłaś. Nawet nie napisałaś paru słów. Nie dałaś znaku życia.

– Przepraszam – szepnęła.

Kompletnie zapomniał o tym, że obiecał sobie zachować zimną krew. Obrócił gwałtownie głowę. W twarzy miał tyle gniewu, że Jodi cofnęła się odruchowo.

– Przepraszam?! Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Przepraszam! Zamartwiam się o ciebie miesiącami, nie wiem, czy jeszcze w ogóle żyjesz, a wszystko, co masz mi do powiedzenia, to przepraszam?

Jak skarcone dziecko spuściła głowę i zaczęła bezradnie wykręcać palce. Ledwo słyszalnym głosem powtórzyła:

– Przepraszam.

Tanner dygotał ze złości. Założył ręce na piersi, starając się opanować. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby jej teraz dotknął. Równie dobrze mógłby ją przygarnąć do piersi i obsypać pocałunkami albo udusić. Albo jedno i drugie.

Jodi otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale tylko westchnęła. Wreszcie wyszeptała:

– Parę razy już miałam słuchawkę w dłoni, ale – zawahała się – po prostu nie wiedziałam, co ci mam powiedzieć.

– Nie wiedziałaś? Może trzeba było powiedzieć po prostu „Cześć, Tanner, jestem w drodze do domu" albo „Cześć, Tanner. Żyję. W tym roku będę trochę później". Czy to naprawdę takie trudne?

Nie zaskoczyło go, kiedy zrobiła pierwszy krok. Jodi zawsze czuła się lepiej w ruchu.

– Nie chciałam się z tobą spierać przez telefon, a wiesz sam, że nie umiem pisać listów. Próbowałam, ale – nie była w stanie dokończyć.

– Gdzie się, do diabła, podziewałaś, Jodi? Czy to wszystko było naprawdę takie ważne, że nie mogłaś wrócić latem?

– Trafiłam daleko na północ. Do Alaski. I Kanady.

Nigdy jeszcze tam nie byłam. Zawsze wracam latem, ale na północy jest za zimno, żeby podróżować kiedy indziej niż latem.

– To było ważniejsze niż przyjazd tutaj? Ważniejsze niż to, żebyśmy byli razem?

Zauważył, jak boleśnie drgnęła jej twarz na te słowa.

– Wiedziałeś przecież, że w końcu wrócę. Czy to naprawdę ma znaczenie, kiedy?

– Tak, to ma znaczenie. Wiem już, jak to jest, gdy cię nie ma jesienią. Wiem, jak to jest, gdy zimą kładę się sam do pustego łóżka. Wiem, jak to jest wiosną, kiedy nie mam się z kim podzielić radością z tego, że wszystko dokoła budzi się do życia. Teraz wiem już, jak to jest nie mieć ciebie przez wszystkie pory roku. To było piekielnie długie lato, Jodi.

– Wiem. Słyszałam, że była susza.

Roześmiał się gorzko.

– Nie chodzi mi o pogodę. Nie zniosę tego dłużej.

Jeżeli nie masz zamiaru zostać tu wreszcie na dobre, to lepiej ruszaj od razu w swoją drogę.

– Nie mówisz tego serio – powiedziała Jodi.

– Owszem, bardzo serio. – Mówił cicho, niemal szeptem, jakby lękał się usłyszeć własne słowa. – Potrzebuję kogoś, kto naprawdę będzie chciał ze mną żyć.

Na stałe. Nie kogoś, kto będzie przychodził i odchodził jak deszcz niesiony wiatrem.

– Nie umiem się zmienić, Tanner.

– Chciałaś powiedzieć, że nie chcesz.

– Chciałam powiedzieć, że nie umiem... i nie chcę.

– Nawet dla mnie? Nawet dla nas?

– Zwłaszcza dla nas. Znienawidzilibyśmy się, gdybyśmy musieli być zawsze razem.

Poderwał głowę.

– Zawsze bym cię kochał, Jodi.

– Gdyby tak było, to kochałbyś mnie i teraz.

Kochałbyś mnie i gdy tu jestem, i gdy mnie nie ma.

Kiedy odchodzę i kiedy wracam. Kochałbyś mnie taką, jaką jestem.

– W takim razie będę się musiał nauczyć, jak cię nie kochać, bo nie jestem już w stanie tego dłużej znosić.

Powoli wyciągnął rękę. Nie dotykając jej ciała, wziął w palce cieniutki złoty łańcuszek i wydobył spomiędzy piersi Jodi złoty medalik. Jego spojrzenie padło na wyrytą na blaszce inskrypcję: „Jeśli coś kochasz, to nie zabieraj mu wolności. Jeśli samo wraca do ciebie, wtedy jest twoje", a pod spodem, mniejszymi literkami: „Wróć. Kocham Cię. Na zawsze. Tanner. "

Nie było sensu czytać tego na głos. Oboje świetnie pamiętali te słowa. Tanner dał Jodi medalik, kiedy pierwszy raz wyruszała w drogę. Ilekroć się potem rozstawali, zawsze przez chwilę trzymał go w palcach. Na złotej blaszce było wypisane wszystko, co miał jej do powiedzenia.

– Zawsze wracam, Tanner.

– Tylko po to, żeby mnie znowu opuścić. Nie jesteś moja. – Wziął głęboki oddech i powtórzył to, co napawało go największym lękiem. – Jeżeli nie masz zamiaru zostać tu na dobre, to ruszaj w drogę, Jodi. Zawsze dawałem ci wolność. Teraz kolej na ciebie.

– Nigdy cię w niczym nie krępowałam – zaprotestowała.

– Nie, tylko prosiłaś, żebym na ciebie czekał. Żebym odłożył wszystkie swoje pragnienia i potrzeby na bok, dopóki nie wrócisz ze swojej wędrówki za czymś, czego nawet nie potrafię zrozumieć. Czekałem na ciebie przez całe lata, Jodi, i teraz wiem, że to były lata zmarnowane, jakbym przesiedział je w więzieniu. Nie zostawiły mi nic, prócz siwych włosów i bólu w sercu.

– Zawsze mogłeś jechać ze mną. Pamiętasz to lato, zaraz po skończeniu college'u? Podobało ci się wtedy, zawsze tak mówiłeś.

– Tak, podobało mi się. Ale to było dobre na jeden raz. Tu jest mój dom, Jodi. Nie nadaję się na wiecznego wędrowca.

Przez chwilę, która ciągnęła się, jak im się zdawało, w nieskończoność, patrzyli sobie w oczy, nie znajdując słów pożegnania.

Po policzku Tannera spłynęła samotna łza. Jodi otarła ją dłonią, nie zważając na własne mokre policzki.

– Wrócę, Tanner.

– Nie będę na ciebie czekał – ostrzegł ją.

– Masz kogoś? – nie mogła się powstrzymać.

– Nie mam, ale będę miał. Nie zamierzam spać samotnie przez kolejną długą zimę.

Jodi drgnęła, jakby ją uderzył. Zebrała w sobie siły, podniosła z ziemi stary plecak i ciężkim krokiem ruszyła przez ściernisko.

W pewnym momencie odwróciła się i szła tyłem, cały czas patrząc na Tannera. Wiatr przyniósł mu jej ostatnie słowa, wykrzyczane niemal zza horyzontu.

– Zawsze wracam, Tanner McNeil! Zawsze!

I wtedy zaczął padać deszcz.

 

Rozdział 1

 

– Mówię wam, że miał największe... – Lara urwała, kiedy zorientowała się, że koleżanki patrzą gdzieś za nią, w kierunku drzwi. Odwróciła głowę i zobaczyła nowego przybysza, zmierzającego w stronę baru.

Towarzyszki Lary natychmiast zapomniały o jej historii.

– Ciekawa byłam, czy się dzisiaj pokaże – odezwała się Kelly.

– Ciekawsze, czy z kimś pojedzie do domu – powiedziała Susan.

– Tylko pamiętaj, jeżeli będzie szukał ochotniczki, to ja jestem pierwsza na liście.

– Proszę bardzo. Kto by tam chciał wykorzystywać takiego biedaka.

– No wiesz, w naszym wieku nie mamy za dużego wyboru.

– Przepraszam – Lara przerwała przyjaciółkom – czy możecie mi wreszcie powiedzieć, o kogo wam chodzi?

– Bardzo mi przykro, ale sama jesteś sobie winna.

Tak to jest, gdy ktoś nie siedzi na tyłku, tylko lata po świecie. Nie wiesz, co się tutaj dzieje.

– Przestań, Susan! – upomniała podniesionym głosem Kelly. – Bo jeszcze Lara wróci do miasta.

– Poklepała dziewczynę po ręce i dodała: – Nic się nie martw, już ja ci wszystko opowiem, kto z kim i tak dalej.

– Będę ci bardzo wdzięczna. Zacznijmy najlepiej od razu, od tego zalanego, przystojnego faceta przy barze.

Obie kobiety, z zapałem podjęły temat.

– To Tanner McNeil. Nie pamiętasz go?

– Nie wydaje mi się.

– No pewnie, że nie pamięta, Kelly. Przecież Lara była parę klas niżej od nas, a Tanner przynajmniej o dwie wyżej.

– No tak, to prawda. Zapomniałam już, że z niej taki dzieciuch.

Lara uśmiechnęła się.

– Ładny mi dzieciuch. Mam już dwadzieścia osiem lat.

– Kobieta dojrzewa po trzydziestce. Sama zobaczysz.

– Nie zwracaj na nią uwagi, Laro. Przed tygodniem skończyła trzydziestkę i do tej pory nie może się pozbierać po tym ciosie – oświadczyła Susan z wyższością kogoś, kto sam przeżył fatalny moment dobre pół roku temu.

– No więc, moje matrony, zdradźcie wreszcie, kto to taki ten cały McNeil?

– Nie popędzaj nas, bo w ogóle cię nie zapoznamy z najświeższym kąskiem w całym Morristown.

– To znaczy, że się rozwodzi? – Lara z miejsca spojrzała na gościa przy barze jak na potencjalnego klienta swojej kancelarii adwokackiej.

– No, nie całkiem. On i Jodi nigdy nie byli małżeństwem.

– Chcesz powiedzieć, że żyli w grzechu? Tu? W Morristown?

– Cóż, trudno byłoby powiedzieć, że żyli razem.

Przez większą część roku Jodi włóczyła się po kraju.

– Co masz na myśli? I kim ona w ogóle jest?

– Jodi Forest. Tanner spotkał ją w college'u w Arkansas i...

– I – przerwała przyjaciółce Susan – jak skończyli naukę, to powędrowali razem aż do Kalifornii, żeby zobaczyć kawałek świata. Jesienią Tanner wrócił, ale sam. Jodi pojawiła się dopiero na wiosnę i spędziła z nim lato na farmie, którą prowadził po śmierci dziadka, starego McElroya.

– W każdym razie – podjęła opowieść Kelly – była z nim przez lato, a jesienią znowu zniknęła. I tak już było zawsze, aż do tego roku. Jodi nie pojawiła się przez całe lato. Wróciła dopiero w październiku, ale nie spędziła u Tannera nawet jednej nocy i tego samego dnia, którego się zjawiła, ruszyła dalej!

– Nie mogła wybrać gorszego momentu – dodała Susan. – To było wyjątkowo ciężkie lato. Zostawić faceta samego w takim okresie. Naprawdę, dla niego to lepiej, że się w końcu rozstali.

– Dla niego i dla nas. Teraz przynajmniej któraś z nas ma u niego szansę. – Kelly wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Zaraz, zaraz. – Lara uniosła ręce, prosząc tym gestem o ciszę. – Dlaczego ona zjawiała się tylko w lecie i co się właściwie stało w tym roku?

Susan i Kelly zgodnie wzruszyły ramionami.

– Tego to już nie wie nikt, oprócz Tannera.

– Nie wierzę – powiedziała Lara. – Chcecie mi powiedzieć, że w Morristown może się utrzymać jakiś sekret? I to tak długo... siedem, osiem lat?

– Jak widać może, naprawdę nikt nic o niej nie wie.

To nie jest dziewczyna z naszych stron. Prawie nie zaglądała do miasta, a jeżeli nawet, to z nikim nie rozmawiała – usprawiedliwiała swoją kompromitującą niewiedzę Susan.

– Sam Tanner też jest wyjątkowo małomównym facetem – dorzuciła Kelly.

Wszystkie skierowały oczy na mężczyznę, będącego tematem ich rozmowy i stwierdziły, że i on nie odrywa od nich wzroku.

Patrząc w ich stronę, słuchał czegoś, co mówił nachylony ku niemu barman.

– Musiał go pytać o Larę – szepnęła Susan. – Nas przecież zna.

– Cholera – zaklęła Kelly – że też w chwili, kiedy wreszcie nadarza się okazja, musi się tu napatoczyć to słodkie stworzenie. To niesprawiedliwe. Wy obie zdążyłyście już rozczarować się do małżeństwa. Mam chyba prawo do tego samego, zanim wy zaliczycie powtórkę.

– Oj, cicho bądź, Kelly. Może się pyta barmana, czy kupiłaś bilet na przyjęcie gwiazdkowe. Poza tym, skoro nie wiesz, co się dokładnie stało, to skąd możesz mieć pewność, że ze sobą zerwali?

– Dopóki Tanner był z Jodi, nigdy nie pił i nawet nie spojrzał na żadną dziewczynę. Choć jej nie było całymi miesiącami. Po prostu siedział w domu i czekał, aż ona wróci. Ale od października co dzień wychodzi z baru kompletnie zalany, a chłopaki mówią, że jeździ do Memphis i ugania się za dziewczynami.

– Może tu, na miejscu, nie widzi nic ciekawego?

– Powiedz raczej „nie widział". Na twój widok wyraźnie zmienił zdanie. – Kelly skinęła głową. – Wybiła twoja godzina, Laro.

Lara uniosła wzrok i ujrzała zbliżającego się do stolika Tannera. Szedł, wyraźnie w nią zapatrzony, i niósł dwie szklanki.

Szuranie odstawianych krzeseł natychmiast przywróciło jej przytomność.

– Poczekajcie! Nie możecie mnie tak zostawić!

– Nie ma sprawy, Laro. Może to i nie po kolei, ale nie będziemy ci tego miały za złe. – Przyjaciółki opuściły stolik, pozostawiając ją sam na sam z nadchodzącym mężczyzną.

– No, ładnie – jęknęła. Choć Tanner był niewątpliwie przystojny, nie miała wątpliwości, że pijany, nieszczęśliwy mężczyzna nie jest towarzystwem, jakiego jej w tej chwili potrzeba. Zanim jednak zdążyła podjąć jakąś decyzję, wysoki farmer pochylał się już nad nią z uśmiechem.

– Cześć.

Lara z wysiłkiem przełknęła ślinę i uniosła wzrok.

– Można się przy siąść?

Chciała powiedzieć, że miejsca są zajęte, ale zamiast tego mimowolnie wykonała zapraszający gest.

– Proszę bardzo.

Tanner usiłował odsunąć krzesło, ponieważ jednak miał zajęte ręce, sprawa nie była taka prosta. Zaambarasowany spoglądał na przemian to na szklanki, to na oporne krzesło.

– Pomogę ci – zaproponowała w końcu Lara.

– Nie, nie, poradzę sobie.

– To może w takim razie potrzymam drinki?

– Nie, nie, dziękuję, naprawdę sobie poradzę.

Jeszcze przez chwilę oceniał skupionym wzrokiem sytuację, po czym twarz mu pojaśniała, jakby wreszcie wpadł na szczęśliwe rozwiązanie.

Oderwał jedną stopę od podłogi i, nie bez wysiłku zachowując chwiejną równowagę, zaczął ciągnąć ku sobie krzesło czubkiem buta. Kiedy już udało mu się je trochę odsunąć od stołu, wśliznął się na siedzenie nieoczekiwanie płynnym ruchem. Wszystko to zrobił, niemal nie rozlewając zawartości trzymanych w rękach szklanek. Kiedy już siadł, spojrzał na Larę z tryumfem i uśmiechnął się szeroko.

– Świetnie sobie poradziłeś. – Ona też nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Wyraz twarzy Tannera nasunął jej myśl o dwuletnim siostrzeńcu.

– Dziękuję – odpowiedział poważnym tonem.

– To efekt treningu.

Teraz już Lara musiała głośno się roześmiać.

– To widać.

Tanner podsunął jej szklankę.

– To dla ciebie.

– Dziękuję. – Odruchowo przyjęła poczęstunek, ale widząc, że zawartość szklanki stanowi czysta whisky, odsunęła ją z powrotem. – Właściwie to nie powinnam dziś więcej pić.

– Jesteś pewna? Szklaneczka whisky nikomu nie zaszkodzi.

– No, wiesz... Chyba nie mam takiej mocnej głowy jak ty.

Jednak kiedy Tanner opróżnił jedną po drugiej obie szklanki, Lara odniosła wrażenie, że nie podała ręki tonącemu.

Tymczasem mężczyźnie alkohol jakby odebrał mowę. Pomimo zachęcającego uśmiechu, który miał go ośmielić, żeby się przedstawił, siedział i gapił się na nią bez słowa.

– Jestem Lara Jamison – nie wytrzymała w końcu.

Skinął głową. – A ty – urwała, dając mu okazję, aby przerwał milczenie.

Mężczyzna jednak nie zareagował.

– Tanner McNeil, tak?

Uśmiechnął się lekko i skinął głową.

Zrezygnowała z dalszych prób nawiązania rozmowy i zaczęła się zastanawiać, co właściwie ma z tym fantem zrobić. Normalnie nie siedziałaby ani chwili dłużej z facetem, który tak kompletnie zapominał języka w gębie, w Tannerze było jednak coś wyjątkowo ciepłego. A w dodatku solidnie oberwał od życia. Lara uświadomiła sobie, że jego związek z Jodi trwał dłużej niż jej małżeństwo i nie wątpiła, że zerwanie z dziewczyną było dla niego równym wstrząsem, jak dla niej rozwód.

Z tych rozważań wytrącił ją niespodziewany dotyk palców na włosach. Zdziwiona, obróciła się do Tannera. Jego ręka była szorstka, pełna odcisków i zgrubień, a zarazem ciepła i delikatna. Napotkawszy jego niewidzące spojrzenie, uświadomiła sobie, że najwyraźniej pogrążył się we wspomnieniach. Uniosła rękę i delikatnie odsunęła jego dłoń.

– Tanner – powiedziała łagodnie, chcąc go przywrócić do rzeczywistości – masz już chyba dość na dziś. Znajdę kogoś, kto cię odwiezie do domu, dobrze?

W jego oczach pojawił się przytomniejszy wyraz.

– Nie – powiedział. – Nie wrócisz.

– Owszem, wrócę. – Nagle podjęła decyzję. – Sama cię odwiozę. Wydaje mi się, że jeszcze pamiętam, gdzie to jest.

Lara ujęła mężczyznę za ręce i próbowała pomóc mu wstać.

– Chodź, Tanner. Jedziemy do domu.

– Zostaniesz u mnie? – zapytał.

– Kiedy indziej. No, chodź już. Podrzucę cię.

Już niemal postawiła go na nogi, gdy opadł z powrotem na krzesło tak nagle, że Lara wylądowała mu na kolanach.

– Tanner!

Spojrzał na nią najsmutniejszym spojrzeniem, jakie w życiu widziała.

– Nie zostaniesz ze mną – szepnął.

– No, może posiedzę chwilę. Chodź już wreszcie.

– Po raz kolejny usiłowała go podnieść.

– Na chwilę to za mało. Chcę, żebyś została.

Lara potrząsnęła głową.

– Nie dzisiaj, Tanner. Zresztą, nie jesteś dziś w najlepszej formie. No, wstańże wreszcie, to cię stąd zabiorę.

Kiedy w końcu udało jej się przytrzymać mężczyznę w postawie stojącej, Tanner objął ją ramieniem i wsparł się na niej z pełnym zaufaniem. Przy wyjściu spotkali Susan i Kelly.

– Laro, jesteś pewna, że wiesz, co robisz?

– Och, Susan, tego faceta trzeba po prostu odwieźć do domu. Nie można pozwolić, żeby siadł za kółkiem.

– Nie zostanie – oświadczył McNeil smutnym głosem. – Prosiłem ją parę razy, ale uparła się, że nie zostanie.

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl