[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Madeleine Ker
Bajeczna noc
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dzie
ń
nie zapowiadał si
ę
specjalnie dobrze, gdy Hippy Dave o pi
ą
tej rano zacz
ą
ł parkowa
ć
swoj
ą
furgonetk
ę
pod pracowni
ą
florystyczn
ą
Penny.
Hippy Dave był jednym z mniej konwencjonalnych dostawców Penny. On i jego
Ŝ
ona,
Chandra Dawn, je
ź
dzili po okolicy, nawiedzaj
ą
c lokalne jarmarki. Buszowali te
Ŝ
w
przyrodzie, gdzie zbierali wszystko, co mogłoby si
ę
Penny przyda
ć
przy jej kompozycjach, w
tym jakie
ś
fantazyjne ułamki korzeni lub kory, pałki trzcinowe, zeschni
ę
te płaty mchu i tak
dalej.
Cz
ę
sto przywozili materiał, jakiego nie zdobyłaby w inny sposób, tote
Ŝ
Penny lubiła ich
nieregularne odwiedziny. Jednak podejrzewała,
Ŝ
e Dave i jego eteryczna Chandra Dawn
urz
ą
dzaj
ą
tak
Ŝ
e mniej grzeczne
Ŝ
niwa, z my
ś
l
ą
o całkiem innej kategorii odbiorców. Troch
ę
j
ą
to martwiło, a dzi
ś
poczuła si
ę
nawet roze
ź
lona, bo Dave, parkuj
ą
c, paskudnie zawadził
zderzakiem o drzwi jej przybytku.
- Hej, Hippy! - zawołała. - Znów jeste
ś
po tych swoich magicznych grzybkach czy co?
Dave, który oparł si
ę
czołem o przedni
ą
szyb
ę
swego auta, wymalowanego we wszystkie
kolory t
ę
czy, podniósł głow
ę
.
- Nie mogłem si
ę
skoncentrowa
ć
.
- Rany - j
ę
kn
ę
ła, przykucaj
ą
c, aby z bliska obejrze
ć
szkod
ę
. - Tego mi jeszcze brakowało.
Hippy wygramolił si
ę
z samochodu. Miał na sobie ró
Ŝ
owy kombinezon i
Ŝ
ółte buty.
- O
Ŝ
e
Ŝ
... - Przykucn
ą
ł obok Penny. - Naprawd
ę
nie zauwa
Ŝ
yłem,
Ŝ
e te drzwi s
ą
otwarte.
Manewrował swoim furgonem tak,
Ŝ
eby podjecha
ć
jak najbli
Ŝ
ej wej
ś
cia. Próbował przy tym
omin
ąć
autko dostawcze samej Penny, zaparkowane pod warsztatem, czerwony van z
dumnym logo po obu stronach: „PENELOPE WATKJNS KWIATY I DEKORACJE". W
efekcie zawadził zderzakiem o te nieszcz
ę
sne drzwi, wyrywaj
ą
c je prawie z zawiasów.
Dave wyprostował si
ę
.
- Ja to wszystko naprawi
ę
- obiecał.
- O nie, ja ci ju
Ŝ
dzi
ę
kuj
ę
- pokr
ę
ciła głow
ą
. Miała okazj
ę
wcze
ś
niej do
ś
wiadczy
ć
,
Ŝ
e Dave
ma dwie lewe r
ę
ce do takich spraw, i wolała wezwa
ć
porz
ą
dnego
ś
lusarza. Na pewno Hippy
nie zapłaci tak
Ŝ
e za szkod
ę
, bo przecie
Ŝ
nie
ś
mierdzi groszem, jak zwykle. On, jakby
zgaduj
ą
c jej my
ś
li, smutno westchn
ą
ł.
- To mo
Ŝ
e - podrapał si
ę
po karku - we
ź
miesz dzisiaj darmo to, co ci przywiozłem?
Chocia
Ŝ
cz
ęść
?
2
- Eeee... Lepiej po prostu zmykaj st
ą
d - powiedziała. - Zanim przyjedzie Ariadne. Bo wiesz,
Ŝ
e ona ci
ę
obedrze
Ŝ
ywcem ze skóry.
Wodnistobł
ę
kitne oczy Dave'a rozszerzyły si
ę
, gdy przemy
ś
liwał t
ę
m
ą
dr
ą
rad
ę
.
Wspólniczka Penelope, Ariadne Baker, pół-Greczynka, obdarzona i
ś
cie homeryckim,
gwałtownym temperamentem, nie przepadała za Hippym z bardziej zasadniczych powodów...
Nieraz mówiła gło
ś
no, wymachuj
ą
c mu pi
ęś
ci
ą
przed nosem, co my
ś
li o jego paskudnych
wadach.
Poci
ą
gn
ą
ł nosem.
- No dobra. Rzeczywi
ś
cie. - Przest
ą
pił z nogi na nog
ę
. - To pr
ę
dko rozładuj
ę
wóz.
Dostaniesz dzisiaj ode mnie co
ś
specjalnego.
- Je
ś
li musisz... - Wzruszyła ramionami. Otworzył tylne drzwi furgonu.
I nagle oczom Penny w
ś
ród wielu rzeczy ukazało si
ę
co
ś
, co miało wygl
ą
d po prostu
całego drzewa, z li
ść
mi i tak dalej.
Uniosła brwi i uj
ę
ła si
ę
pod boki.
- Co to takiego? Na co mi w kwiaciarni całe drzewo?
- Ale mnie si
ę
to wydaje bardzo pi
ę
kne. - Dave chwycił za gał
ę
zie i zacz
ą
ł ci
ą
gn
ąć
kloc.
- Hola - powstrzymywała go. - Ja tutaj nie jestem jakim
ś
dendrologiem, tylko...
- Penny, ty sobie to na pewno wykorzystasz - przerwał jej i dalej ci
ą
gn
ą
ł za gał
ę
zie. -
Przyjrzyj si
ę
tym krzywiznom... A ten zielony mech? Przecie
Ŝ
to
Ŝ
ywe dzieło sztuki.
- Dave, nie chc
ę
tego. Obrócił si
ę
ku niej.
- Nie wierz
ę
ci. Roze
ś
miała si
ę
.
- A jednak. Zabieraj to z powrotem.
Otworzył usta, gotów dalej argumentowa
ć
, lecz wła
ś
nie wtedy na scen
ę
wkroczyła trzecia
posta
ć
.
- Co si
ę
tu dzieje?! - rozległ si
ę
ostry głos.
Zza naro
Ŝ
nika wychyn
ę
ła Ariadne Baker, która przyjechała przed chwil
ą
. Ubrana była w
wojskow
ą
kurtk
ę
, w jednej r
ę
ce trzymała papierosa, w drugiej plastikowy kubek z kaw
ą
, któr
ą
kupiła prawdopodobnie w automacie na parkingu.
Zam
ęŜ
na dwukrotnie i dwa razy rozwiedziona, Ariadne była atrakcyjn
ą
kobiet
ą
przed
trzydziestk
ą
, kruczowłos
ą
i zielonook
ą
, mniej wi
ę
cej siedem lat starsz
ą
od Penelope.
Jej spojrzenie stwardniało, gdy ogarn
ę
ła pełny sens rozgrywaj
ą
cej si
ę
przed ni
ą
sceny.
- Po co
ś
przywlókł ten konar? - pokazała głow
ą
. Potem podeszła do drzwi i kopn
ę
ła je
czubkiem buta. - To te
Ŝ
twoja sprawka, co?
Hippy Dave nie nale
Ŝ
ał do ludzi, którzy pr
ę
dko podejmowaliby decyzje, niemniej
3
ć
wiczona latami umiej
ę
tno
ść
unikania karz
ą
cego ramienia sprawiedliwo
ś
ci sprawiła,
Ŝ
e umiał
słucha
ć
swego instynktu samozachowawczego. W jednej chwili upu
ś
cił konar i długim susem
dopadł szoferki swego auta.
- Na razie, Penny! - Wyjrzał jeszcze przez okienko, uruchamiaj
ą
c silnik. Ruszył furgonetk
ą
z piskiem opon, nie troszcz
ą
c si
ę
o otwarte z tyłu drzwi, które niezbyt stosownie powiewały
na po
Ŝ
egnanie.
- Cholera, wyrwał nam zawiasy! - pokr
ę
ciła głow
ą
Ariadne.
- Trudno to ukry
ć
- zgodziła si
ę
Penny.
- W dodatku zostawił na podwórzu ten szajs! -Ariadne kopn
ę
ła drzewo.
- Te
Ŝ
prawda.
- Kiedy
ś
wypruj
ę
mu flaki.
- Wpierw musiałaby
ś
go dogoni
ć
- zauwa
Ŝ
yła rezolutnie Penny - a on jest ju
Ŝ
chyba gdzie
ś
pod Londynem... Wiesz co, lepiej wnie
ś
my to do
ś
rodka.
- Te
Ŝ
co
ś
! - prychn
ę
ła Ariadne. - Do
ś
rodka? Mamy sobie zrobi
ć
bajzel z naszej
czy
ś
ciutkiej pracowni?
- Tutaj te
Ŝ
nie mo
Ŝ
emy tego zostawi
ć
- tłumaczyła Penny. - Gał
ąź
zastawia przejazd, a
poza tym kto
ś
mógłby donie
ść
ekologom,
Ŝ
e dewastujemy okoliczne lasy czy parki. Wi
ę
c
lepiej chwy
ć
... - Wykonała gest.
Ojciec Ariadne był emerytowanym pułkownikiem i teraz Ariadne, d
ź
wigaj
ą
c kloc, kl
ę
ła
Dave'a słowami, w
ś
ród których wyrastała, przemieszkuj
ą
c z tatusiem w ró
Ŝ
nych koszarach.
A co do pracowni - rzeczywi
ś
cie było to „czy
ś
ciutkie" miejsce, jak wcze
ś
niej powiedziała
Ariadne. Panował w nim wzorowy porz
ą
dek. Były trzy stanowiska pracy, jedno dla Penny,
drugie dla Ariadne i trzecie dla Tary, dziewczyny, która przychodziła do pomocy trzy razy w
tygodniu. Susz ro
ś
linny, zebrany w snopki i wi
ą
zki, rozmieszczono w drewnianych stojakach.
Na odpadki przeznaczone były trzy du
Ŝ
e plastikowe pojemniki, a w rogu widniało
najkosztowniejsze wyposa
Ŝ
enie tej pracowni, mała, klimatyzowana „oran
Ŝ
eria", gdzie
trzymało si
ę
okazy egzotyczne w rodzaju orchidei.
W niskim podłu
Ŝ
nym zlewie stały ocynkowane wiadra ze zwykłymi kwiatami ci
ę
tymi, a w
kolejnym naro
Ŝ
niku był „kantorek" z ksi
ę
g
ą
rozlicze
ń
i tablic
ą
, na której kred
ą
wypisywano
bie
Ŝą
ce zamówienia. Poza tym znajdował si
ę
tu jeszcze regalik na naczynia kuchenne, bo
przecie
Ŝ
praca trwała cały dzie
ń
, wi
ę
c nie mogło zabrakn
ąć
przyborów na przykład do
parzenia kawy dla Ariadne i herbaty - dla Penny.
Cz
ęść
sklepowa kwiaciarni oddzielona była od pracowni i przytykała do High Street. W tej
chwili
ś
wieciła pustkami, bo pora była wczesna. Trzeba było jeszcze pojecha
ć
na targ i
4
nakupi
ć
materiału do dzisiejszych bukietów i wie
ń
ców.
- Do diabła z tym Hippym - utyskiwała wci
ąŜ
Ariadne. - Nie ma z niego
Ŝ
adnego po
Ŝ
ytku.
Bezmózgi idiota.
- Słuchaj... - Penny otrzepała r
ę
ce. - Pora chyba rusza
ć
na targ... Ale chyba jedna z nas
musi dzi
ś
zosta
ć
, bo mamy te drzwi rozwalone, wi
ę
c trzeba pilnowa
ć
... Mo
Ŝ
e by
ś
ty
pojechała? Ja spróbuj
ę
zadzwoni
ć
do Milesa. Potem zajm
ę
si
ę
naszymi pot-pourri .
- W porz
ą
dku - zgodziła si
ę
Ariadne, zdejmuj
ą
c ze swej kurtki kawałki kory i mchu, które
oderwały si
ę
od konaru podczas przenoszenia. - I mo
Ŝ
e popro
ś
tego Milesa,
Ŝ
eby przy jakiej
ś
okazji przyło
Ŝ
ył Dave'owi, co?
- Zadzwoni
ę
pod „M" jak „Mordercy" - pu
ś
ciła do niej oko Penny. - Aha, nie zapomnij
spisu sprawunków.
Kiedy Ariadne wyszła, Penny si
ę
gn
ę
ła po aparat. Miała nadziej
ę
,
Ŝ
e Miles Clampett i tym
razem da si
ę
namówi
ć
na szybk
ą
robot
ę
. Poznała go dwa miesi
ą
ce temu, gdy przygotowywała
kwiaty na wesele jego brata. Zacz
ę
li ze sob
ą
nawet chodzi
ć
, ale Penny szybko to przerwała,
bo niezbyt jej odpowiadało jego poczucie humoru. Jednak pozostali nadal w dobrych
stosunkach. Miles nie był fachowcem tanim, lecz Penny nie znała nikogo, kto brałby jak on
prawie ka
Ŝ
d
ą
robot
ę
, bez kr
ę
cenia nosem.
Chocia
Ŝ
dopiero dochodziła szósta, bez wahania wybrała numer.
Odpowiedziało jej po tamtej stronie zaspane mruczenie.
- Miles, tu Penny Watkins - zacz
ę
ła. - Wybacz, ale Hippy Dave wyrwał mi drzwi z
zawiasów par
ę
minut temu i teraz potrzebuj
ę
ś
lusarza. Bardzo, bardzo potrzebuj
ę
.
- Dla ciebie wszystko - ziewn
ę
ło w słuchawce.
- Pewnie ci
ę
obudziłam, co?
- Zgadła
ś
, skarbie.
- No to jak, wpadniesz? Jak najszybciej, dobrze? Bo wiesz, kiedy nie mo
Ŝ
na zamkn
ąć
drzwi...
- Okej, okej - przeci
ą
gał si
ę
po tamtej stronie Miles. - Spodziewaj si
ę
ładownika mojej
stacji orbitalnej za jakie
ś
pól godziny.
- Dzi
ę
ki, to czekam. - Z politowaniem popatrzyła na słuchawk
ę
i odło
Ŝ
yła j
ą
.
Zrobiła sobie herbaty, potem zabrała si
ę
do komponowania kwiatowych od
ś
wie
Ŝ
aczy
powietrza. Była to nieskomplikowana praca; polegała na układaniu w porcelanowych
pojemniczkach suszonych ro
ś
linek, spryskiwaniu ich aromatycznymi esencjami i foliowaniu
takich aran
Ŝ
acji. Penny stale miała nabywców tych swoich od
ś
wie
Ŝ
aczy.
Około siódmej trzydzie
ś
ci poczuła,
Ŝ
e wierci j
ą
w nosie, wi
ę
c odło
Ŝ
yła robot
ę
. Kochała
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl