[ Pobierz całość w formacie PDF ]



TEN PRAWDZIWY MĘŻCZYZNA

GLENDA SANDERS

 

 

 

 

 

 

 

 

Ten prawdziwy mężczyzna

 

 

 

 

 

 

Harlequin

Toronto · Nowy Jork · Londyn

Amsterdam · Ateny · Budapeszt · Hamburg

Madryt · Mediolan · Paryż · Sydney

Sztokholm · Tokio · Warszawa

Tytuł oryginału:

The All-American Male

Pierwsze wydanie:

Harlequin Books, 1989

Przełożyła:

Grażyna Staniewska

 

ROZDZIAŁ 1

– Nareszcie koniec – westchnęła Cassaundra. – Bogu dzięki.

Naprzeciw niej w limuzynie siedział Sloan Garrick, człowiek, który przed trzydziestoma laty był protegowanym jej dziadka.

– Dobrze się dziś spisałaś, Cassaundro – powiedział, kładąc rękę na jej dłoni. – Mowa żałobna była świetna: doskonałe połączenie podziwu i wzruszenia.

Kiwnęła głową, przyjmując ten komplement, ale żadne z nich już się nie odezwało. Szofer wiózł ich przez labirynt ulic Manhattanu. Zahamował przed, wejściem wiodącym do dwóch bliźniaczych wieżowców.

Sloan objął Cassaundrę pokrzepiającym gestem, gdy jechali cichobieżną windą do apartamentów na szczycie.

– Chcesz się czegoś napić? Wina, sherry? – zapytał troskliwie, gdy weszli do środka.

– Później. Teraz przebiorę się w coś wygodniejszego. Barek jest pełny. Poczęstuj się. Zdejmij marynarkę i krawat, jeżeli chcesz.

– Nie martw się o mnie – uspokoił ją Sloan.

Umrze w marynarce i krawacie, pomyślała Cassaundra idąc do sypialni. Natychmiast pożałowała tej niesympatycznej myśli. Sloan był wytworem swej epoki. Mężczyźni z jego środowiska nosili garnitury i krawaty. To niewielkie przewinienie jak na człowieka, który okazał się niezawodnym przyjacielem w niezwykle ciężkim dla niej okresie. Gdy zaczęła pracować w wydawnictwie dziadka, wprowadzał ją we wszystkie tajniki, pomagał zachować realizm i rozsądek. Nie zastąpił jej ojca, ale stał się kochającą, aprobującą osobą, w przeciwieństwie do tamtego.

W drzwiach sypialni pojawiła się Aggie.

– Czy pani czegoś potrzebuje?

– Przebiorę się. Nie mogę już znieść tego kostiumu.

– Weźmie pani kąpiel?

– Raczej prysznic. Nie będzie mi potrzebna pomoc.

– Tak, Proszę Pani.

Cassaundra patrzyła na młodą, dyplomatycznie obojętną twarz Aggie i zastanawiała się, czy rani uczucia dziewczyny, chcąc samodzielnie odkręcić kurek w łazience.

– Chyba nałożę batikowe kimono w maki. Gdybyś mogła je wyjąć...

– Oczywiście, proszę Pani.

– To wszystko.

– Tak, proszę pani.

Cassaundra weszła do łazienki i odgrodziła się drzwiami od reszty świata. Cudownie być samą! Warstwa po warstwie zdejmowała ubranie, które nagle zaczęło ją dusić – filcowy kapelusz przybrany piórami, ciemnoniebieski żakiet i spódnicę, dobraną kolorystycznie jedwabną bluzkę z wiązanym kołnierzem.

Demonstracyjnie wybrała niebieski, nie zaś wymaganą pogrzebową czerń. Gdyby tylko na to pozwoliła, związani z jej ojcem specjaliści od reklamy wyreżyserowaliby pompatyczny pogrzeb. Ale po raz pierwszy w życiu Cassaundra sama podjęła decyzję i wymogła jej wykonanie. Nalegała, by pogrzeb odbył się jedynie w obecności rodziny, a w miesiąc po nim ogólnodostępna msza żałobna. Stamtąd właśnie wracała.

W kabinie prysznicowej puściła gorącą wodę, jakby mogło to zmyć z niej smutek i paraliżujące odrętwienie, jakie czuła po stracie ojca.

Kilka minut później, już bez makijażu, zawinęła się w miękki ręcznik, zdjęła czepek i rozpuściła włosy – naturalne blond, fachowo rozjaśnione, miękkimi fetami opadły na plecy.

Usiadła przy toaletce i posmarowała błyszczkiem usta. Potem spojrzała na kobietę w lustrze – wystraszone oczy, wychudzone policzki. Ukryła twarz w dłoniach i westchnęła przygnębiona.

 

Pozwoliła sobie na kilka zaledwie minut cichego żalu nad sobą. Odrzuciła głowę, wzięła głęboki oddech i zmusiła się do ubrania. Sloan czekał na dole, by pocieszyć ją w potrzebie.

Potrzeba, pomyślała czując, że zaczyna wpadać w histerię. Czy wiesz, Sloan, czego potrzebuję? Bo ja z pewnością nie.

Sloan wstał i pozdrowił ją automatycznym, acz szczerym uśmiechem.

– Widzę, że odświeżyłaś się, kochanie. Piję czystą szkocką. Co ci podać?

– Białe wino – odparła Cassaundra.

Sloan podszedł do barku, nalał wina, wręczył Cassaundrze kieliszek, po czym znowu usiadł.

– Twój ojciec byłby dziś z ciebie dumny – powiedział.

– Wątpię.

Cassaundra wielokrotnie zastanawiała się, czy ojciec w ogóle przejmował się tym, co mówiła bądź robiła – oczywiście z wyjątkiem przypadku, gdy nie dostała się do szkoły muzycznej Juilliarda. Nigdy nie miała dość odwagi, by powiedzieć sławnemu Williamowi Snowowi, iż poczuła ulgę na wieść, że nie została przyjęta. Zawsze chciała studiować literaturę, ale on sądził, że podjęła tę decyzję z braku czegoś lepszego.

– Rozmawiałem z nim kiedyś podczas przerwy w rozprawie – odezwał się Sloan. – Zapytał mnie, czy widziałem, jak weszłaś na salę rozpraw z głową do góry, całkowicie ignorując reporterów? A potem stwierdził, że stałaś się damą. Był dumny, Cassaundro. Widziałem dumę w jego oczach.

– Dziękuję, że mi to powiedziałeś – rzekła wzruszona. – I poczekałeś, aż mi to będzie rozpaczliwie potrzebne.

– Dziś też byłaś dzielna – rzekł Sloan. – Wiem, co musiałaś przezwyciężyć, by po tym wszystkim, co się stało, wstać i wygłosić mowę na jego cześć.

– Społeczeństwo miesiącami grzebało w życiu Snowa – powiedziała Cassaundra. – Najwyższy czas, by usłyszeli o szlachetniejszych cechach mego ojca. Nie był z pewnością ani świętym, ani wzorowym ojcem, ale był utalentowany i oddany muzyce.

Dopiła jednym łykiem resztę wina. Przez kilka minut w milczeniu wpatrywała się w pusty kieliszek.

– Nawet po tylu miesiącach ciągle zastanawiam się, dlaczego to wszystko musiało się wydarzyć. Tak bez sensu, tak tragicznie bez sensu.

– Nie wolno ci stale tego rozgrzebywać, Cassaundro. Nie znajdziesz odpowiedzi.

– Nie znajdę odpowiedzi – zgodziła się. – Jedynie same „gdyby”. Gdyby tylko nie wstydzili się przyznać, że z ich małżeństwa nic nie wyszło, i mieli odwagę się rozstać. Gdyby nie byli tacy wybuchowi i ambitni. Gdyby w tej szufladzie nie było rewolweru. Skąd nabity rewolwer w szufladzie? – zapytała retorycznie, zwracając się do Sloana. – Nigdy nawet z niego nie strzelał. Dlaczego rewolwer akurat musiał tam leżeć, nabity i gotów do strzału?

Sloan położył rękę na jej dłoni.

– Zwariujesz, jeśli będziesz to rozpamiętywać.

Cassaundra przymknęła oczy i westchnęła.

– Wiem, Sloan. Ale to wszystko było takie bezsensowne. Brianna nigdy nie była dla mnie matką – Nie była nawet przyjaciółką. Ale nie chciałam, żeby umarła. Zwłaszcza...

Głos jej się załamał, ale w myśli dodała: nie z pięknych, utalentowanych rąk mego ojca. Nikt nie powinien umierać z ręki człowieka zdolnego wyczarować z wielkiej orkiestry tak wspaniałą muzykę.

– Nie możesz zmienić tego, co się stało – powiedział Sloan. – Możesz jedynie zaakceptować to i żyć dalej.

Tak, zaakceptować. Nie miała wyboru. Brianna, piękna, samolubna, kapryśna primadonna, umarła na podłodze sypialni, którą dzieliła z ojcem Cassaundry. A Williama Snowa, wrażliwego, równie impulsywnego maestro, aresztowali, pobrali od niego odciski palców i zamknęli w celi z włóczęgami i złodziejami. Na oczach światowej prasy został sądzony za zabójstwo.

Cały naród wzdychał, gdy William Snow adorował Briannę Blake. I cały naród uniósł się, gdy sąd orzekł, że jest winny jej śmierci.

William Snow zasłabł na sali rozpraw po usłyszeniu wyroku: winny. Świadectwo zgonu stwierdzało, że to atak serca, ale jego serce pękło pod brzemieniem smutku, upokorzenia i wyrzutów sumienia. Nigdy nie powinien był poślubić Brianny. Kochał ją jednak z gwałtownością znaną tylko głupcom, i ta bezmyślna namiętność zabiła ich oboje.

– Co teraz? – zapytał Sloan, znów gładząc dłoń Cassaundry.

– Chyba wrócę za biurko wydawcy.

– Brzmi to tak, jakbyś wracała do więzienia. Myślałem, że jesteś zadowolona ze swojej pracy w Quill Publishing.

– Jestem zadowolona, Sloan. To znaczy – byłam. – Wciągnęła głęboko powietrze i wypuściła je z powolnym westchnieniem. – Minie trochę czasu, zanim będę zdolna odczuwać zadowolenie.

– Cenię twoją pracę, Cassaundro, ale nikt nie przykuwa cię do biurka. Jesteś kobietą zamożną i w ogóle nie musisz pracować.

– Wolę mój mały kącik w Quill niż tę wieżę z kości słoniowej. W biurze przynajmniej czuję się pożyteczna. Chociaż jestem prawnuczką założyciela, mam swój niewielki udział w rozwoju wydawnictwa.

– Bez wątpienia. Ktoś, kto wylansował książkę odrzuconą przez dwanaście domów wydawniczych, udowodnił swoje kompetencje. Fakt, że jesteś prawnuczką Nathana Granda, przydaje temu osiągnięciu nieco czaru i tajemniczości.

– Czar i tajemniczość? – rzekła z ironicznym uśmieszkiem. – Kraty w więziennej celi! – dodała gorzko.

Sloan wstał, podszedł do kominka i zaczął przyglądać się płomieniom tańczącym na grubym polanie.

– Przypuśćmy, że mogłabyś robić to, co chcesz. Co byś wybrała? – spytał z zadumą.

– Zniknęłabym. – Cassaundra po raz pierwszy w dniu dzisiejszym uśmiechnęła się naprawdę szczerze. – Zniknęłabym, a potem pojawiłabym się gdzieś jako zupełnie normalna osoba.

– Normalna osoba?

– Nie udawaj, że nie rozumiesz. Chodzi mi o taką osobę, która nie jest spadkobierczynią jednej z największych fortun w Ameryce. Osobę, której genialny ojciec nie zabił jej macochy, która nie pracuje w wydawnictwie założonym przez jej pradziadka. Chciałabym dokonać w życiu czegoś, co nie jest oceniane wyłącznie na podstawie tego, kim jestem. Czy możesz sobie wyobrazić, że jeśli chodzi o praktyczne życie jestem całkowitą ignorantką? – spytała po chwili i gestem dłoni uciszyła protest Sloana. – Wiem, wiem. Potrafię prawidłowo trzymać widelec podczas oficjalnego obiadu i umiem podtrzymać rozmowę na dowolny temat w czasie koktajlu. Ale nie potrafię nawet prowadzić samochodu!

– Jestem pewien, że Joseph nauczyłby cię prowadzić twojego bentleya – odparł Sloan sucho.

– Mówię serio – powiedziała tonem nie budzącym wątpliwości. – Potrafię grać na flecie, harfie i fortepianie, ale nigdy nie wrzucałam monety do grającej szafy. To takie nieamerykańskie. Jestem nieamerykańska. Jestem nie... nierealna! Cassaundra Snow to jakaś księżniczka z tragicznej bajki, drukowanej w gazecie w odcinkach.

Sloan popatrzył jej uważnie prosto w twarz.

– Czego byś chciała, Cassaundro?

– Chciałabym... wydaje mi się, że chciałabym gdzieś uciec i dorosnąć.

– Dorosnąć? Po tym wszystkim, co przeżyłaś? To i tak było ponad siły zwykłego człowieka!

– Och, jestem silna. Opanowana. Potrafię sprostać sytuacji. Ale nigdy nie troszczyłam się o siebie. Nie musiałam. Ojciec zawsze zabiegał o to, by ktoś się o mnie troszczył. – Coś ścisnęło ją w gardle. – Aggie poczuła się dotknięta, gdy stwierdziłam, że sama chcę włączyć prysznic.

Sloan objął ją i przez kilka minut Cassaundra wypłakiwała się w jego ramionach.

– Ojciec ochraniał mnie, ale nie pozwolił mi dorosnąć. Dlaczego? Powinnam była go zmusić, by mi pozwolił.

Sloan wyjął z kieszeni chusteczkę i podał ją Cassaundrze.

Wytarła policzki i nos i popatrzyła na niego nachmurzona. Podeszła do kanapy i opadła na nią bezwładnie.

– Nigdy nie wypełniłam czeku. Nie wiem nawet, jak to się robi.

– To całkiem proste – rzekł Sloan. – Prawie każdy może ci to pokazać.

– Nie w tym rzecz, Sloan. Wiem, że mogę się nauczyć. Ale już to powinnam umieć. Powinnam umieć prowadzić samochód, wypełniać książeczkę czekową i robić tysiąc innych codziennych rzeczy, które większość ludzi robi zupełnie naturalnie. Mam stałą lożę w filharmonii i w operze, ale nigdy nie byłam na koncercie rockowym... czy choćby na meczu baseballa.

– Chyba powinnaś się wreszcie wybrać.

– Na mecz baseballowy?

– Wszędzie, gdzie ci się spodoba. Powiedziałaś, że chciałabyś uciec. Zatem zrób to, na co masz ochotę – ucieknij i dorastaj! Rusz tam, gdzie mogłabyś przeżyć wiek młodzieńczy, którego nie miałaś. Popełniaj błędy, padaj, a potem podnoś się sama.

– Myślisz, że nie zrobiłabym tego, gdybym mogła?

– Cóż cię zatrzymuje?

– Dokąd mam uciec? – zapytała z goryczą. – Od kilku miesięcy śledzą mnie kamery, dziennikarze, fotoreporterzy. Każdy, kto ogląda telewizję, wie, jak wyglądam. Mogłabym gdzieś się odizolować, ale właśnie chodzi mi o coś zupełnie przeciwnego. Chcę być wśród ludzi, brać udział w prawdziwym życiu, a nie chować się przed nim.

– Jesteś dość naiwna, Cassaundro. Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że można być wprawdzie podobnym do jakiejś osoby, ale wcale nie wyglądać tak jak ona?

– Peruka i ciemne okulary? – spytała sarkastycznie.

– Nie sądzę, byś musiała posuwać się aż do tego. Twierdzisz, że ludzie wiedzą, jak wyglądasz. Ale co oni właściwie widzieli na tych wszystkich fotografiach? Czy naprawdę sądzisz, że widzieli ciebie? Patrzyli na włosy Veroniki Lalce, kapelusze na specjalne zamówienie i kreacje od najlepszych projektantów. Odrzuć te pozory, a przekonasz się, że zadziwiająco wiele kobiet ma ładne, okrągłe twarze, podobne do twojej.

– Ale...

– Popieram twój projekt, Cassaundro. Jeśli chcesz zniknąć i przeżyć przygodę – powodzenia! Czy też raczej: baw się dobrze.

– Naprawdę sądzisz, że mi się uda?

– Jeśli wszystko zostanie starannie zaplanowane, będziesz mogła żyć incognito całymi miesiącami. Mogę zapowiedzieć twój urlop i rozgłosić, że spędzisz dłuższe wakacje w Europie. To powinno zmylić trop tej zgrai dziennikarzy i umożliwić ci „normalne życie”.

– Mówisz serio? – spytała, jakby z obawą, czy może mu wierzyć.

– A ty?

Nie odpowiedziała.

– Mogłabyś w tym czasie napisać książkę-autobiografię.

– O, nie! Koniec z „biedną małą bogaczką” – koniec!

– Ale nie koniec z Cassaundrą Snow. Z wielką pasją mówiłaś o więzieniu w wieży z kości słoniowej. Weź się za to: uczucia, emocje. Jesteś wydawcą. Nie muszę ci mówić, jak napisać dobrą książkę.

Cassaundra uważnie słuchała przemówienia Sloana.

– Twoja historia będzie się dobrze sprzedawać. Czytelnicy chcą wiedzieć wszystko o rodzinie Snowów.

– To byłoby brutalne wtargnięcie w życie osobiste.

– Mogłabyś opowiedzieć wydarzenia ze swojej perspektywy – powiedział Sloan. – Pokazać je z własnego punktu widzenia. Sprostować błędne mniemania.

– Nie mam jeszcze zdania na temat ewentualnej książki – odrzekła Cassaundra. – Ale chcę... nalej mi jeszcze wina... nim się rozkleję, chcę wypić za mój nadchodzący wiek młodzieńczy.

W sypialni Aggie przygotowywała łóżko do spania.

– Jest gotowe, proszę pani. Czy mam przynieść coś z kuchni, zanim się pani położy?

– Nie, Aggie. Jestem zmęczona. To już wszystko na dzisiaj.

– Proszę pani... – zaczęła Aggie nieśmiało. – Słucham cię, Aggie.

– Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień nie był dla pani zbyt uciążliwy.

– Nie. Dziękuję ci, Aggie.

Cassaundra gotowa była się rozpłakać z powodu okazanej jej troski.

– Zatem dobranoc, proszę pani.

– Dobranoc. – Cassaundra spojrzała na dziewczynę uważniej. – Aggie, zmieniłaś uczesanie.

– Obcięłam włosy – wyjaśniła Aggie.

– ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl