PS-86
IGA KARST
PAN SAMOCHODZIK
I …
PODZIEMIA WROCŁAWIA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
WYKŁAD W AULI LEOPOLDYŃSKIEJ * SKĄD W BROSZURZE WZIĘŁA SIĘ
BIBUŁKA? * TRZY WERSY ZAGADKI * HR Z KROPKĄ * SZLACHCIC Z
WROCŁAWSKIEGO RYNKU * KRÓL KRÓLOWI NIERÓWNY *
UPÓR SIOSTRZENICY * PONIEMIECKIE PIWNICE * JAN WALADA *
CZY PODZIEMNE MIASTO JEST FIKCJĄ?
Nasze oczy powoli oswajały się z bogactwem zdobień Auli Leopoldyńskiej,
reprezentacyjnej sali Uniwersytetu Wrocławskiego. Stryj Tomasz, mój brat Jacek i ja
siedzieliśmy w pierwszym rzędzie krzeseł tuż przed stopniami podium. Za nami zajęli
miejsca dziennikarze, znawcy sztuki, historycy i nieprzebrana rzesza poszukiwaczy
skarbów, skupionych w kilku towarzystwach.
Jeszcze nim na sali pojawił się profesor Stanisław Pec, który to był organizatorem
tego spotkania, rozdano wszystkim jego uczestnikom niewielkie broszurki. Z okładki
krzyczało: „Legendarne perły odnalezione! ”1.
Profesor z rumieńcami na policzkach opowiadał o odkryciu stryja, do którego
również przyczyniliśmy się z Jackiem i ze wzruszeniem pokazywał zdjęcia
wspaniałego naszyjnika. Właśnie wtedy na twarzy stryja dostrzegłam osobliwy
płomień. Skierowałam wzrok niżej. Stryj intensywnie studiował swój egzemplarz
broszurki. Cóż mogło być w niej napisane, o czym nie wiedziałabym, czego nie
odczułabym na własnej skórze w trakcie poszukiwania pereł? Co tak pochłonęło Pana
Samochodzika? Po chwili stryj ocknął się z zamyślenia. Zobaczył, że jego
zaniepokojenie nie uszło mojej uwagi i wcisnął mi w ręce cienką książeczkę, mówiąc:
- Uważaj!
Głos stryja był zabarwiony matowo, a czoło przecinały dwie pionowe linie. Nie
słuchał wykładu profesora Peca, zastanawiał się nad czymś.
Wzięłam do rąk przekazaną mi broszurę, ale nie otworzyłam jej od razu. Upłynął
kwadrans, zanim, niby to z ciekawości, zajrzałam do jej wnętrza.
Dopiero, gdy kartkowałam ją po raz drugi, w dolnym rogu którejś z kolei kartki,
dojrzałam tak cienki, że niemal przezroczysty strzępek papieru.
Wklejono go w taki sposób, by na pierwszy rzut oka wtapiał się w cieniowane tło.
Rozejrzałam się naokoło. Ludzie siedzieli zatopieni w treści wywodu profesora.
Tylko liczne rzeźby zdawały się krzyczeć ponad naszymi głowami. Przeciwwagą dla
nich były zimne spojrzenia postaci na owalnych portretach. Obrazy wisiały pomiędzy
oknami, w złoconych ramach, których finezja wskazywała na rękę najwyborniejszego
artysty. Aula Leopoldyńska przedstawiała doskonale zrealizowaną koncepcję
połączenia w jednym wnętrzu: rzeźby, malarstwa i reszty wystroju. Elementy
przechodziły między sobą płynnie, tworząc wrażenie dynamiki. Autorem wykonanych
na początku XVIII wieku malowideł był Handke.
Wróciłam wzrokiem do fragmentu bibułki. Czymś, co pozostawiło ślad cienki
niczym włos, naniesiono na nią krótki napis:
1 Przygodę opisano w tomie „Perły księżnej Disy”.
2
Odpowiedź odda hrabia
Któremu Król nie odebrał
Co cesarz nadał
Jacek zdawał się być zaaferowany referatem profesora Peca do tego stopnia, że nie
zaobserwował na mojej twarzy symptomów niepokoju, które musiały się na niej
uwypuklić, gdy przeczytałam tekst. Kto natrudził się tak bardzo, by przekazać stryjowi
te trzy zagadkowe wersy? Po co ktoś wypisał fragment jakiegoś wiersza, nie podając
nawet jego autora? A może to nie wiersz? Może zagadka?
Nagle przyszło mi coś do głowy. Pospiesznie przewertowałam swoją broszurę w
nadziei, że u mnie znalazła się podobna wkładka i że jest ona integralną częścią każdej
broszury. I wtedy upewniłam się, że trójwers skierowano wprost do stryja - ani
przypadkiem, ani przez pomyłkę. „Ciekawe, czy stryj szuka odpowiedzi na jakieś
pytanie” - zastanowiłam się. „Może jego umysł zajmuje właśnie rozwiązanie kolejnej
zagadki, o której mi nie powiedział? To prawdopodobne. Czyżby jakiś człowiek toczył
z nim grę zagadek, a to jest jej następny etap?”
Wpatrzona we fragment kartki swojej broszury, który - w przeciwieństwie do tej
samej stronicy z broszury stryja - świecił pustką, poczułam, jak natłok pytań przesłania
jasność mojego myślenia. Zamknęłam powieki i odetchnęłam głęboko. Ponownie
zajrzałam na powierzchnię bibułki. Cóż to za hrabia, któremu coś dał cesarz, a potem
tej samej rzeczy nie odebrał Król? Czy ów hrabia ma jakiś związek z Wrocławiem?
Wreszcie, który hrabia najpierw był pod władaniem cesarza, a potem znalazł się w
mocy prawa dzierżonego królewskimi dłońmi? No i nie można zapomnieć, że hrabia,
którego nie potrafię zidentyfikować, ma na coś odpowiedzieć!
Poruszona krótkim tekstem, odczułam na karku dobrze znajomy dreszcz. Moją skórę
równomiernie pokryła gęsia skórka i już nie potrafiłam myśleć o niczym innym, jak o
prawie przezroczystym fragmencie bibułki wklejonym do folderu stryja. Moje
podniecenie wzrastało wprost proporcjonalnie do przedłużającego się czasu wykładu.
Czy to możliwe, żeby maleńkie ziarno piasku, jakim mogłaby stać się owa bibułka,
poruszyło całą lawinę kamieni-zagadek? Po upływie dobrej godziny, wlokącej się
niczym wieczność, chmara słuchaczy wyszła przez drzwi otoczone ramą z czerwonego
marmuru, nad którym dominował kartusz z napisem: AULA LEOPOLDINA.
Zatrzymaliśmy się na biało-czarnej, układanej w karo posadzce, tuż przed salą. Stryj
odpowiadał skinieniami głowy na liczne pozdrowienia, ale nie zbliżył się do żadnego z
naukowców. Gdy Jacek wyszedł na korytarz, od razu zaciągnęliśmy go na bok. Nie
pokazując mu broszury z wklejonym tekstem, krótko przedstawiliśmy mu nasze
spostrzeżenie. Równocześnie stryj Tomasz zaprzeczył, jakoby bibułka była częścią
jakiekolwiek sprawy, z którą mógłby się zmagać w tajemnicy przed moim bratem i
przede mną.
- Dlaczego ktoś natrudził się, by wkleić tę kartkę do folderu stryja i bezpiecznie mu
go dostarczyć, ale nie zawarł na kartce konkretnych informacji? - Jacka dopadły
wątpliwości. - Jak stryj ma rozumieć posunięcie bliżej nieokreślonego nieznajomego?
Jako wyzwanie? Stryj ma szukać tej odpowiedzi, o której mowa w wierszyku?
Doskonale wykształcony historyk sztuki patrzył na nas, dwójkę młodych ludzi, z
politowaniem, ale nie z drwiną. Otulał nas ciepłym spojrzeniem, jakby chcąc użyczyć
3
nam swojej wiedzy. Kąciki jego ust uniosły się, tęczówki oprószyły radosne iskry.
Objął nas ramionami i wyszeptał:
- Myślę, że ktoś bardzo chce, żebym pojawił się w pewnym miejscu.
- Gdzie?! - prawie wrzasnął Jacek, po czym spuścił głowę, zorientowawszy się, że
jego głos zabrzmiał zbyt donośnie.
- I po co? - dodałam po cichu.
Stryj popchnął nas delikatnie ku wyjściu z budynku. Bez słów wydostaliśmy się na
zewnątrz. Nie przystanęliśmy na ulicy, ale poszliśmy w stronę Rynku.
- Nie wiem, po co ktoś chce się ze mną skontaktować, ale wiem, dokąd powinienem
skierować swoje kroki - zaczął. - Rozwiązanie zagadki zawartej w tekście to dziecinada
- dumnie wypiął klatkę piersiową. - Oczywiście wy mielibyście z tym problem, ale
osobie interesującej się od wielu lat dziełami sztuki, rozszyfrowanie wierszyka nie
sprawia trudności - stryj brzmiał pewnie, jakby w ogóle nie miał wątpliwości w tej
kwestii.
Zniecierpliwiony Jacek dawał wycisk mankietowi koszuli, z pasją miął go między
palcami. Wreszcie nie wytrzymał:
- Ten tekst to cytat z jakiegoś starego wiersza, nieprawdaż? Stryj rozpoznał krótki
fragment, a że zna całe dzieło, i oczywiście pamięta jego treść, dopasował je... -
dryfował w morzu niewiadomych.
- Sądzę, że to dzieło współczesne. Zaraz sami to ocenicie - chrząknął.- Otóż,
kochani, po drugiej wojnie światowej Wrocław znowu stał się polskim miastem. Do
tamtej pory ziemie te należały do Niemiec, o czym zresztą doskonale wiecie. W latach
pięćdziesiątych przewieziono tu ze Lwowa pomnik hrabiego, który to rzekomo ma nam
dać jakąś odpowiedź.
- O nic go nie pytaliśmy! - wypalił zdezorientowany Jacek.
- Pomnik chcesz o coś pytać? - trzasnęłam brata w kostkę. - Zwariowałeś?
- To zwykła przenośnia literacka - rzekł stryj.
- Na Rynku stoi pomnik Aleksandra hrabiego Fredry - przypomniałam sobie.
- I właśnie o niego chodzi - stryj przytaknął.
Minęliśmy księgarnię akademicką, dalej antykwariat i bibliotekę anglojęzyczną.
Przed nami otworzyła się przestrzeń Rynku ze strzelistym pręgierzem. Uliczni malarze
sprzedawali tu swoje obrazy olejne. Towarzyszył im młody człowiek, zapewne student
ASP. Jego akwarelki prezentowały się znacznie lepiej od pozostałych. Zaraz za
stanowiskami malarzy skręciliśmy w prawo, pomiędzy rząd kamienic i średniowieczny
ratusz.
- Co naszemu mistrzowi komedii podarował cesarz, a czego Król nie odebrał? -
drążył Jacek.
- HR z kropką - odparł Pan Samochodzik.
Stryj Tomasz, detektyw amator trudniący się z ramienia Ministerstwa Kultury i
Sztuki rozwiązywaniem zagadek związanych z zabytkami, dziełami sztuki i rzeczami
wartościowymi z historycznego punktu widzenia, mógł popisać się ogromną wiedzą z
branży, którą się zajmował. Jego sukcesów wprost nie dałoby się zliczyć. Jaką
przeszkodę miałby stanowić dla niego błahy wierszyk, skoro radził sobie z problemami
nieporównywalnie większego formatu, jak chwytanie przemytników, złodziei dzieł
4
sztuki czy wyjaśnianie tajemnic historycznych? Żadną! Tekst z broszurki potraktował
stryj jako zabawę, a teraz przekomarzał się z nami.
- Jak to HR z kropką? - zapytaliśmy równocześnie.
- Tytuł hrabiowski - uściślił. - Wiąże się to z pewną, przyznam zabawną, anegdotą.
Gdy przetransportowano do Wrocławia rzeźbę przedstawiającą Aleksandra Fredrę,
okazało się, że na cokole brakuje właśnie skrótu HR. Przypominam, że były to lata
pięćdziesiąte XX wieku, lata nie sprzyjające szerzeniu pamięci o szlachcie. Specjaliści
zaczęli się spierać, czy powinno się odtworzyć na cokole te dwie litery.
Przewodniczący Rady Prezydium miasta nie był za ingerencjami w aktualny stan
monumentu. Wtedy to jeden z radnych rzekł: „No. panowie, co cesarz nadał, tego król
nie może odbierać”.
- Nie rozumiem...
- A zrozumiesz, kiedy dodam, że przewodniczący miał na nazwisko Król2?
Roześmialiśmy się.
- A dlaczego Fredro trafił akurat tu? - zapytał Jacek.
- Po wojnie na tych ziemiach osiedliło się wielu naukowców pochodzących ze
Lwowa. Posąg również jest lwowski - wyjaśnił pokrótce stryj, bo już dochodziliśmy do
celu.
Wrocławski Rynek jest wyznaczony łańcuchem kolorowych kamieniczek ciągnących
się dookoła jego obwodu, z przerwami w narożnikach. Pośrodku niemalże
kwadratowego placu są usytuowane sukiennice i ratusz, prawdziwa perła gotyku.
Nareszcie zobaczyliśmy pomnik Fredry, za którym rozciągał się plac Gołębi.
Gdzieś zza kamienic strzelały w niebo wieże kościoła garnizonowego.
Wśród zabytków kręcili się ludzie; jedni szybkim krokiem przemierzali Rynek na
przełaj, inni leniwie poruszali się po nim z aparatami fotograficznymi w rękach,
natomiast młodzi mieszkańcy miasta oblegali ławki i granitowe siedziska.
Spora rzeźba ukazywała komediopisarza siedzącego na krześle. W prawej ręce
ściskał pióro, w lewej zaś zwój papieru. Całość została stworzona w 1897 roku przez
Leonarda Marconiego, profesora Politechniki Lwowskiej.
Pomnik - jak zwykle - był okupowany przez młodzież, która zwyczajowo umawiała
się pod nim na wspólne eskapady. Kilka kamiennych ławek, zamykających swe okręgi
dookoła pni drzew, również cieszyło się popularnością tubylców. Przy tak licznej
publiczności trudno było bez skrępowania przyjrzeć się samemu monumentowi.
Przystanęliśmy na chwilę przed obliczem pisarza, licząc na to, że podejdzie do nas
osoba szukająca kontaktu ze stryjem. Wzdłuż ściany Rynku przesuwało się wiele osób.
Od placu Solnego ku ulicy Oławskiej brnęli biznesmeni, studenci, starsze panie i
dziesiątki innych ludzi.
Minęło piętnaście minut, pół godziny. W końcu usiedliśmy w ogródku pobliskiej
restauracji i wciąż czekaliśmy. Bezskutecznie. Nikt się nie pojawił.
- Mam już dość - ziewnął znudzony Jacek. - Zdaje się, że to temu tajemniczemu
osobnikowi powinno zależeć na kontakcie z nami... Chodźmy lepiej pooglądać inne
zabytki.
2 Anegdota zaczerpnięta z książki Zygmunta Antkowiaka, Pomniki Wrocławia. Wrocław 1985.
5
Stryj także zmarkotniał, choć promienie popołudniowego słońca nadawały jego
twarzy wyraz pełnego spokoju.
- Przeanalizujmy ten wiersz jeszcze raz. Musiałem popełnić jakiś błąd. Zosiu... -
zwrócił się do mnie - przeczytaj na głos pierwszy wers, proszę.
- Odpowiedź odda hrabia.
- Musimy przyjrzeć się pomnikowi z bliska. Bardzo skrupulatnie - stwierdził stryj.
Jacek pokręcił głową z dezaprobatą.
- Pogonią nas - powiedział. - Obszar Rynku jest monitorowany. Nie możemy łazić po
pomniku, bo zaraz namierzy nas straż miejska i będziemy mieć kłopoty.
- Jeżeli w pobliżu Fredry jest umieszczona wskazówka dla nas, to ją znajdziemy i nie
powinno to wzbudzić niczyich podejrzeń - mówił stryj. - Ktoś, kto ją tam umieścił,
zdawał sobie sprawę z tego, że Rynek jest pod stałą obserwacją...
Naraz poderwaliśmy się we trójkę. Byłam już przy furtce, ale wróciłam,
przypomniawszy sobie o rachunku za kawę i lody. Zostawiłam na stoliku banknot,
który przycisnęłam do blatu kryształowym pucharkiem i dopiero wtedy pognałam za
mężczyznami. Zanim dotarłam na miejsce, stryj czytał już krótki list.
- Wyciągnął go ze szpary w spoinie pomiędzy płytami - poinformował mnie Jacek.
Stryj Tomasz złożył kartkę na pół i przejechał paznokciami po linii zagięcia, a
następnie schował ją do kieszeni.
- Możemy przeczytać list? - zapytał Jacek.
- Dopiero kiedy opuścimy strefę Rynku. - Zdawkowo odparł stryj.
Wróciliśmy pod gmach uniwersytetu, nie zatrzymując się przy nim, przeszliśmy
przez sklepioną łukiem bramę i dalej na most Uniwersytecki. Przystanęliśmy w
połowie przeprawy i w towarzystwie nowoczesnego posągu postawionego tu dla
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]