[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 

16

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

NAGŁE WEZWANIE • BATURA W MOIM FOTELU • TAJEM­NICZY CUDZOZIEMIEC SZUKA WSPÓLNIKÓW • ZOSTAJĘ WŁAMYWACZEM • SPOTKANIE Z IKAREM • TEST Z HI­STORII SZTUKI, CZYLI „PIĘTA" MICHAŁA ANIOŁA • TA­JEMNICZA BRUNETKA W ROGU SALI • ZDJĘCIE SYMPA­TYCZNEGO PSA SABY

Pewnego lipcowego przedpołudnia byłem na tropie kolejnej zagadki z przeszłości, gdy niespodziewanie zadzwoniła komórka, burząc ów świą­tobliwy nastrój poszukiwań. Mój szef, pan Tomasz, nakazał mi natych­miastowy powrót do naszego biura, które nieprzerwanie od lat sześćdzie­siątych XX wieku mieściło się w tym samym gmachu Ministerstwa Kul­tury i Sztuki na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Opuszczałem Czersk nad Wisłą pełen sprzecznych uczuć. Z jednej strony odczuwałem niepokój przed nagłym wezwaniem, a jednocześnie rosła we mnie cieka­wość. Wyczuwalna w głosie szefa oschłość zwiastowała kłopoty, lecz jednocześnie odnosiło się wrażenie, jakby sprawa była co najmniej wagi państwowej. Tak więc, pokonując warszawskie korki, walczyłem z upa­łem i z domysłami.

Na miejscu spotkała mnie prawdziwa niespodzianka.

Wyobraźcie sobie, że gdy zdyszany i spocony wpadłem do gabinetu szefa w naszym departamencie, ujrzałem siedzącego na fotelu... Jerzego Baturę. Rozmawiali, pijąc herbatę przygotowaną przez naszą sekretarkę, Monikę.

W pierwszej chwili odjęło mi mowę. Dopiero, gdy nasz etatowy prze­ciwnik posłał mi promienny uśmiech, otrząsnąłem się z pierwszego szoku.

—              Witaj, Pawle — przywitał mnie oschle szef.
Batura mruknął jakąś grzecznościową formułkę.

—     Przyjmuje pan nowego do pracy? — zapytałem pana Tomasza,
patrząc badawczo na Jerzego.

—     Niewykluczone, że przez kilka najbliższych dni będziemy razem
współpracować — westchnął szef.

—A mówił pan, że nie przyjmie już żadnego nowicjusza—mruknąłem.

Jerzy posłał mi kolejny uśmiech ze swojej kwaśnej kolekcji i rozłożył ręce na bok w geście bezradności, jakby chciał zaakcentować, że siła wyższa zmusiła go do przyjścia tutaj, on sam zaś najchętniej wyjechałby na Mauritiusa z jakąś laleczką; lecz był tutaj, bezczelnie siedział na moim fotelu, ubrany jak jakiś dżentelmen i nawet, drań jeden, wcale się nie pocił. Musiałem przyznać, że w zestawieniu z jego osobą prezentowałem się nader skromnie. On — miał na sobie lniane spodnie i takąż marynarkę w kremowym kolorze, ja — paradowałem w wytartych dżinsach i przepoconej koszulce. Jerzy był starannie ogolony, jego lodowato błękitne oczy tryskały zdrowiem i pewnością nuworysza, nawet włosy zdawały się słu­chać jego cichych poleceń i leżały nienagannie na jego głowie, uprzednio lekko zwilżone dobrym kosmetykiem. Pachniał dobrymi perfumami, więc na jego tle mogłem uchodzić za jakiegoś kocmołucha. Mnie wystarczała już sama obecność tego człowieka w promieniu kilometra, aby resztki dobrego samopoczucia rozleciały się jak domek z kart.

Jerzy był złodziejem. Nie byle jakim, dodajmy. Był księciem złodziei i przemytników dzieł sztuki w Polsce. Uchodził za niezgorszego znawcę antyków, miał znajomości w podziemiu i kontrolował czarny rynek. Wielo­krotnie znalazł się za kratkami. Odczuwałem niezdrową satysfakcję z fak­tu, że kilka razy nasz skromny departament przyczynił się do osadzenia Batury w więzieniu. Niestety, za każdym razem, dziwnym trafem, wy­chodził on na wolność po odsiedzeniu skromnej części wyroku. I za każ­dym razem, gdy opuszczał więzienne mury, stawał się coraz groźniejszym przeciwnikiem, z każdej wpadki potrafił wyciągnąć wnioski na przyszłość, a co za tym idzie coraz trudniej było go przyskrzynić.

Ostatnio nie słyszałem o nim wiele, poza tym, że odsiadywał trzyletni wyrok. Przede wszystkim jednak nie spodziewałem się zastać go w mu­rach naszej szacownej instytucji.

Pan Tomasz dał Baturze znak głową.

—              Proszę powtórzyć to jeszcze raz Pawłowi.

Nalałem sobie wody mineralnej do szklanki i usiadłem na krzesełku stojącym w rogu gabinetu obok pustego wieszaka na ubrania. Batura po­prawił się na fotelu, strzepnął z klapy marynarki niewidoczny pył i zaczął wreszcie opowiadać.

—              Dwa dni temu przyjechał do Polski pewien gość z Zachodu. Facet
chce skompletować ekipę. Jak panowie domyślają się, chodzi o wielki
skok, tylko nie pytajcie mnie, co to za włam, bo po prostu nie wiem. Mam
powody przypuszczać, że gość jest wysłannikiem anonimowego zlecenio-

Wyobraźcie sobie, że gdy zdyszany i spocony wpadłem do gabinetu szefa w naszym departamencie, ujrzałem siedzącego na fotelu... Jerzego Baturę.

dawcy, który poluje w naszym kraju na coś niezwykle cennego. Rozumie­cie chyba, że w tej sytuacji odezwał się mój patriotyzm. Nie będzie nam tu jakiś złodziej z Europy Zachodniej wykradał zabytków.

—              Chciałeś raczej powiedzieć, że nie będzie ci obcy bruździł na „two­
im" terenie — ironizowałem. — Jak to wygląda, żeby obcy kradł cenne
przedmioty, które ty mógłbyś z powodzeniem ukraść.

Pan Tomasz uniósł wyżej rękę w pojednawczym geście.

—     Wierzy mu pan? —jęknąłem i wskazałem na Jerzego.

—     Słuchaj, Paweł — uniósł się Batura. — Po co przychodziłbym do
was, gdybym nie chciał pomóc?

—     Kilka razy podsyłałeś nam szpiegów — przypomniałem mu. —
Lubisz gierki, mistyfikacje, a wodzenie nas za nos jest twoim życiowym
credo.

—     Nie przesadzaj. Tak często nie dajecie się znowu wodzić. Kilka
razy musiałem przez was odsiedzieć wyrok. Ostatnio przesiedziałem sa­
motnie w celi ponad rok...

—     Ładna mi cela — prychnąłem. — Z telewizorkiem i biblioteczką.
I jak to się stało, że zredukowali ci odsiadkę do roku? Miałeś czytać książ­
ki z więziennej biblioteki przez trzy lata.

—     Zgoda, ale wpłaciłem niemałą sumę na cele społeczne — uśmiech­
nął się lodowato. — Poza tym byłem wzorowym więźniem. Przeczyta­
łem ponad sto książek i...

—              Dość — przerwałem mu brutalnie.
Wstałem.

—    Szefie, czy naprawdę musimy słuchać tych ckliwych zwierzeń
recydywisty? Co tu jest grane? Jeśli przyjeżdża do Polski jakiś podejrzany
facet, to podziękujmy Jerzemu, i pojedźmy na policję. A właśnie, Jerzy!
Czemu nie poszedłeś na Puławską*?

—    Nie przepadamy za sobą.

—    A my to co? — prychnąłem. — Żyć bez siebie nie możemy?

—    Paweł — syknął pan Tomasz i poprawił nerwowym ruchem okulary
na nosie. — Wiesz, że pan Jerzy jest ostatnim człowiekiem, z którym
wypiłbym bruderszafta. Nie jechałbym z nim nawet jednym tramwajem,
natychmiast wysiadłbym na następnym przystanku...

—    Bez obawy, panie Tomaszu — wszedł w słowo Batura. — Jeżdżę
nowym BMW.

—... lecz sprawa, z którą przyszedł pan Jerzy wydaje się wyjątkowa.



* Przy ulicy Puławskiej w Warszawie znajduje się siedziba Komendy Głównej Policji.

W dalszej części naszego spotkania słuchałem opowieści Batury o tym jak tajemniczy mężczyzna, mówiący po polsku z silnym obcym akcentem pojawił się w pewnym podejrzanym lokalu, do którego przy­chodziły różne typki spod ciemnej gwiazdy i w którym załatwiało się ciemne interesy. Batura przez wrodzoną skromność nie raczył dodać, że w knaj­pie tej spotykali się ludzie podwarszawskiej mafii. Ów człowiek, najpew­niej pochodzący z Niemiec, proponował duże pieniądze za usługi dwóch ludzi, mających doświadczenie we włamaniach. Nie chodziło mu o zwy­kłych opryszków włamujących się do podwarszawskich willi i kradną­cych wszystko co popadnie, łącznie z drogimi dywanami i sprzętem au­diowizualnym. Człowiek ten potrzebował wybornych złodziei, profesjona­listów, rzemieślników najwyższego sortu, znających nowoczesne metody włamania i umiejących obchodzić się z najnowszym sprzętem elektro­nicznym. Potrzebował ludzi znających się na dziełach sztuki. Według słów Jerzego, cudzoziemiec pytał o niego, tytułując go najbardziej znanym pol­skim handlarzem dzieł sztuki (co na zwykły język przekładało się jako „złodziej").

—     Człowiek ten ma zjawić się w restauracji i „Kameralna" w Brwino­
wie — kontynuował Batura. — Przyjdzie tam po odpowiedź.

—     I co?

—     Znalazłem mu dwóch specjalistów. Jednym z nich będę ja sam...

—     A ten drugi?

—     To ty — wskazał na mnie palcem.

Wstrzymałem oddech i popatrzyłem ze zdumieniem na szefa.

—     Czy ja śnię, szefie? — żachnąłem się. — Wzywa mnie pan do
departamentu, odrywa od ciekawej zagadki związanej z zamkiem w Czer­
sku, a kiedy przychodzę tutaj, widzę Baturę, salonowca i bandziora w jed­
nej osobie, który razem z moim szefem, słynnym Panem Samochodzi­
kiem, zmorą złodziei dzieł sztuki, opracowują szczegóły włamania.

—     Pawle — pan Tomasz zdjął okulary i zaczął je przecierać frag­
mentem koszuli. — Zrozum, nie wiemy, co ów cudzoziemiec planuje.
A bardzo chciałbym poznać jego plany. Skoro pan Jerzy chce nam pomóc
— pal licho powody — warto chyba znaleźć się blisko tego typka i dowie­
dzieć się czegoś więcej o jego nadwiślańskiej misji.

Byłem tego samego zdania, co pan Tomasz, wszak sprawa wyglądała na podejrzanąi wielce intrygującą, lecz przecież chorobliwie nie znosiłem Batury. Kiedy miałem go w zasięgu wzroku, moje emocje górowały wte­dy nad chłodnym myśleniem i rozsądkiem. Pan Tomasz potrafił zapano-

wać nad sobą w takich sytuacjach, choć dobrze wiedziałem, że i on mu­siał stoczyć ze swoim sumieniem ostrą walkę.

—              Nie podoba mi się to — westchnąłem. — Jerzy oszukał nas wie­
lokrotnie.

Batura wstał gwałtownie z fotela. Poprawił marynarkę i zrobił krok do drzwi.

—              Przyszedłem w interesach — oświadczył pochmurnym tonem. —
Wy mnie nie lubicie i ja za wami nie przepadam. Chciałem jedynie zrobić
z wami interes. Mielibyście faceta na widelcu, a ja pozbyłbym się konku­
rencji. Ledwo co radzę sobie z rodzimymi złodziejaszkami, a mam jeszcze
użerać się z zagranicznymi? Po co, powtarzam jeszcze raz, po co miał­
bym wskazywać wam potencjalnego włamywacza z Zachodu? Nawet
nie wiemy, co ten facet chce ukraść. Z jego tonu wynika, że będzie to
skok stulecia. Facet zna się na rzeczy, chce najlepszych ludzi, płaci w euro
i pracuje dla kogoś potężnego. No i co, panowie, odmawiacie?

Miał rację Batura. Cóż traciliśmy na tej małej mistyfikacji, skoro w per­spektywie mogliśmy przeciwdziałać wielkiej kradzieży, a może nawet zła­pać groźnego włamywacza na gorącym uczynku?

—              Poza tym — dodał Batura, zrobiwszy kolejny krok ku wyjściu —
dzięki mojej współpracy z wami policja z pewnością doceni moją dobrą
wolę i złagodzi niektóre punkty zwolnienia warunkowego.

Otwierał drzwi, gdy zatrzymał go stanowczy głos szefa.

—     Nie wychodź. Wchodzę w ten układ.

—     A ja? —jęknąłem. — Mnie pan nie pyta o zdanie?

—     Nie rozmawiam z włamywaczem — rzekł poważnie i zaraz się
uśmiechnął.

Zaśmieliśmy się z dowcipu.

—     No dobra — spojrzałem na Baturę. — To kiedy ma odbyć się to
spotkanie?

—     Jutro przed południem.

W restauracji „Kameralna" byliśmy na kwadrans przed umówioną porą. Wcześniej ustaliliśmy z Batura taktykę rozmowy i wszelkie fakty związane z naszymi życiorysami. Jerzy miał się podać za speca od wła­mań, co nie odbiegało w zasadzie od rzeczywistości, ja zaś byłem jego prawą ręką, znawcą historii sztuki. Specjalnie na tę okazję założyłem wytartą kurteczkę dżinsową, lecz mój gust wcale nie zachwycił Jerzego. Gdyby ktoś popatrzył na nas teraz z boku, na wysiadających z jego lśnią-

cego BMW, niechybnie ujrzałby dwie odmienne osobowości. Różniło nas bowiem wszystko.

Brwinów legł sparaliżowany południowym słońcem, nawet nie za wielu ludzi kręciło się w okolicach „Kameralnej". Natomiast na żwiro­wym parkingu przyległym do lokalu parkowało wiele dobrych samocho­dów, co świadczyło, że we wnętrzu tego gastronomicznego przybytku tętniło życie.

W środku było jednak spokojnie. Naliczyłem kilkanaście osób, które zajęły różne miejsca w klimatyzowanym pomieszczeniu. Kilka par sie­działo przy stolikach pod ścianąbarwy pistacjowej, inni grali w bilard na końcu sali, dwóch mężczyzn siedziało zaś przy barku i w nastroju posęp­nej refleksji sączyło drinki. Na pierwszy rzut oka było widać, że to ludzie związani ze światem przestępczym, a ich myśli dotykały problematyki pozyskiwania nowych haraczów. Kiedy Batura podszedł bliżej barku, ukło­nił mu się nie tylko barman, ale i owych dwóch dżentelmenów.

Barman natychmiast dał im znak do zwolnienia miejsca, ci posłusznie zabrali szklanki i popielniczkę, a następnie udali się grzecznie do wolnego stolika.

—              Nie ma go jeszcze — wyszeptał barman w tonie zdradzającym
wyższy stopień wtajemniczenia. — Podać coś do picia?

—              Mineralną— odpowiedziałem.
Barman zlustrował mnie uważnie.

—              ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl