[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ARKADIUSZ NIEMIRSKI

 

 

 

 

 

 

 

 

PAN SAMOCHODZIK

 

I

 

„ATLANTYDA”

Czy przyszło ci kiedykolwiek do głowy,

te twój guru może oferować ci lekarstwo na chorobę,

której sam był przyczyną?

 

Anthony de Mello

WSTĘP

 

Zapadł już zmrok. Nad rzeką wiatr to wzmagał się, to słabł, kołysząc pobliskimi drzewami i czesząc pas przybrzeżnych trzcin. Mżyło. Dziewczyna jęknęła, gdy klęczący nad nią osobnik wyjął igłę z jej żyły. Drugi oświetlał ją latarką i przez chwilę było widać tatuaż węża na odsłoniętym przedramieniu pierwszego. Wstał szybko, wyprostował kości i zwrócił się do kolegi, stojącego plecami do rzeki.

- Dobra, załatwione. Spadamy stąd! Nie lubię takiej pogody.

- Wytrzyj strzykawkę! - rozkazał tamten ponurym głosem.

- Przecież mam na rękach rękawiczki.

- Rób, co mówię, Leo! Nie chcę żadnych niespodzianek. Przetrzyj.

Leo posłusznie wykonał polecenie i odłożył strzykawkę na ziemi obok dziewczyny. Wówczas ten drugi omiótł światłem latarki twarz bladej i mizernie wyglądającej małolatki. Na pierwszy rzut oka trudno było ustalić wiek leżącej pod olszyną istoty. Nie miała zamkniętych oczu. Patrzyła nieprzytomnym wzrokiem na swoich prześladowców, ale nie widziała ich. Mętny wzrok był zapowiedzią ogarniającego jej duszę szaleństwa. Jęknęła. W końcu wywróciła kilkakrotnie białkami oczu i ucichła.

- Idziesz? - Leo zapytał kompana.

Zgasła latarka. Dwaj osobnicy odeszli od drzewa rosnącego na brzegu odnogi i szli wolno w kierunku parkującego obok krzaka głogu fiata bravo.

- Czy ta dawka jej nie zabije? - zapytał pierwszy.

- Co za różnica? - odpowiedział tamten. - Przecież ona i tak nie wypowie już ani jednego słowa. Jej dusza jest zaklęta.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

DZIWNY LIST * WIZYTA W DOMU PAŃSTWA KAMIŃSKICH * ZAGINIONA MAGDA K. * O DWÓCH CENNYCH PRZEDMIOTACH * POD SZKOŁĄ, CZYLI WYWIAD ŚRODOWISKOWY * CUDOWNE ODNALEZIENIE * CZY MAGDA JEST NARKOMANKĄ? * POZNAJĘ PODKOMISARZ SOBCZAK * MILCZĄCA PACJENTKA I OSTRZEŻENIE POLICJANTKI * SIEDEMNASTOWIECZNA MAPA, CZYLI TROP PROWADZI DO GÓRY KALWARII

 

Minęły wakacje i przyszła jesień, a na moim biurku, wśród sterty zaległej korespondencji, wylądowała biała koperta zawierająca pod adresem dopisek:

 

Do rąk własnych Pana Samochodzika

 

Na odwrocie znalazłem napisane odręcznie nazwisko: „L. i S. Kamińscy”. Nie znałem żadnych Kamińskich! Pomyślałem sobie wówczas, że kolejna prywatna osoba prosi nas - Departament Ochrony Zabytków - o pomoc w ustaleniu autentyczności rodowych kosztowności; ewentualnie zaginęły cenne, zabytkowe przedmioty i „od zaraz” potrzebny jest detektyw. Czasami bowiem do naszego skromnego biura przychodziły listy z podobnymi żądaniami, lecz z powodu nadmiaru obowiązków służbowych musieliśmy odmawiać takowym „klientom”. Niezmiernie rzadko zajmowaliśmy się prywatnymi sprawami, najczęściej wskazywaliśmy odpowiednie urzędy oraz instytucje. Nic dziwnego, w końcu nie byliśmy agencją detektywistyczną, a nasze działania miały ściśle nakreślone przez wyższych urzędników ramy.

Jako że przez kilka dni zastępowałem nieobecnego szefa, pana Tomasza N.N., rozerwałem kopertę i przeczytałem ów list.

 

Szanowny Panie!

Mieszkamy w Warszawie i spotkała nas prawdziwa tragedia. Pół roku temu zaginęła nasza jedyna córka, Magda, uczennica drugiej klasy liceum. Zimą wyszła z domu i, niestety, do tej pory nie wróciła. Nie wiemy, co się stało i nawet nie podejrzewamy, co jest tego przyczyną. Oczywiście policja prowadziła swoje śledztwo, ale córka nie odnalazła się do tej pory. Obecnie figuruje na liście osób zaginionych, funkcjonariusze twierdzą, że stało się najgorsze, ale my - rodzice - wiemy, że ona żyje. Magda nie umarła! Rodzice to czują Może po prostu zbłądziła i podróżuje gdzieś po kraju z jakimiś ludźmi? Wstyd przyznać, ale mimo że mieszkaliśmy pod jednym dachem, niewiele wiemy o córce. Czy brała na przykład narkotyki? Bo tak sugerowała policja. Dla nas najważniejsze jest jednak, aby ujrzeć ją z powrotem w domu. Wybaczymy jej wszystko. Tylko jak ją odnaleźć?

Ośmielamy się zwrócić do Pana o pomoc, bo słyszeliśmy o nim wiele dobrego jako o znanym i szlachetnym detektywie. Owszem, mówiono nam, że zajmuje się Pan wyłącznie zabytkami i poszukiwaniami skarbów, jednak jest coś w naszej sprawie, co można dopasować do profilu Pańskiej profesji. Magda uciekając od nas, zabrała oprócz swoich rzeczy kilka cennych drobiazgów z naszej szkatułki - kilka złotych pierścionków, broszkę i znalezione przez naszego dziadka tuż po wojnie: złoty kordzik należący do wysokiego rangą oficera SS (w stanie idealnym!) oraz siedemnastowieczną mapę Rzeczypospolitej. To cenny miedzioryt. Wartość zabranych przez córkę przedmiotów szacujemy na ponad dziesięć tysięcy złotych, ale tak naprawdę nie wiemy, ile są warte, bo nigdy ich nie wycenialiśmy. Ktoś ze znajomych mówił nawet o wartości kilku tysięcy dolarów na aukcjach zachodnich...

 

W dalszej części listu rodzice zaginionej dziewczyny proponowali odnalezienie wyniesionych przez nią przedmiotów i w razie pomyślnie zakończonej misji - zrzekali się ich na rzecz Skarbu Państwa. Było jasne, że w ten sposób chcieli zachęcić nas do poszukiwań Magdy, a zabrane przez nią przedmioty stanowiły jedynie pretekst do zajęcia się tajemniczym zniknięciem ukochanej córki.

Zdawali sobie sprawę, że Pan Samochodzik jest urzędnikiem Ministerstwa Kultury i Sztuki, człowiekiem chroniącym zabytki, lecz jego legenda zataczała w niektórych kręgach szersze koła niż sądziłem. Niektórzy uważali Pana Samochodzika za szlachetnego detektywa, dżentelmena, który zawsze gra fair, amatora każdej zagadki. Inni mieli go za dziwaka (z powodu dużego, brzydkiego pojazdu, jakim zwykł się poruszać) i złośliwca, państwo Kamińscy jednak należeli, jak widać, do tej pierwszej grupy.

Odłożyłem list na biurko, nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Spokoju nie dawał mi dopisek umieszczony pod pozdrowieniami: Zrozpaczeni Rodzice.

Moja wrażliwość została wystawiona na ciężką próbę. Serce się krajało, ale postanowiłem być twardy jak granitowa skała. Zerknąłem jeszcze na podany na dole kartki numer telefonu i po chwili namysłu zadzwoniłem z postanowieniem odmowy przyjęcia niecodziennego „zlecenia”.

Nie mogłem. Nie miałem czasu. Ba, nie miałem prawa!

- Dzień dobry - rzuciłem do słuchawki, usłyszawszy w niej zmęczony kobiecy głos. - Nazywam się Paweł Daniec. Jestem współpracownikiem Pana Samochodzika, który bawi obecnie na konferencji...

- Ach, to pan! - przerwała mi z wyraźną ulgą. - Wiedziałam, że pan zadzwoni... że pan się zgodzi...

- Tylko że ja...

- Dziękuję panu - kobieta prawie szlochała ze wzruszenia. - Jest pan szlachetnym człowiekiem.

Nie tak miał wyglądać mój telefon do państwa Kamińskich. Dzwoniłem wszak z negatywną odpowiedzią, całkowicie sprzeczną z moimi chęciami i współczuciem, jakie z nimi dzieliłem, a jednak rozmowa z cierpiącą matką poszła w całkowicie innym kierunku. Jakoś nie potrafiłem przerwać tej zrozpaczonej matce, więc przytakiwałem, a ona płakała.

- To już będzie siódmy miesiąc jak Madzia wyszła z domu. Ale nigdy nie straciłam nadziei, że ją zobaczę. Nigdy! Przepraszam, że wciągnęłam pana w to wszystko, ale policja jest bezradna. Nikt nie wie, dokąd ona pojechała... żadnego świadka, tropu, pomysłu... więc co miałam robić? Z mężem postanowiliśmy napisać do pana, bo słyszeliśmy, że jest pan wyjątkowym detektywem. Na profesjonalną agencję nas nie stać, bo oni chcą gotówkę, naprawdę duże pieniądze, a my nie mamy tyle. Możemy jednak „zapłacić” wspomnianymi w liście cennymi rzeczami. Kordzikiem i miedziorytem. Jak to dobrze, że pan się zgodził...

Zacisnąłem mocniej palce na słuchawce telefonu.

- Kiedy mogę Państwa odwiedzić? - westchnąłem ciężko.

- Choćby i teraz! Ale może lepiej jak mąż będzie. Wraca z pracy o siedemnastej, proszę pana.

Punktualnie o siedemnastej stawiłem się w ich mieszkaniu na Żoliborzu. Pan Kamiński był już na miejscu, widać, wcześniej poinformowany telefonicznie o mojej wizycie przez żonę, panią Stenię. Gospodyni ubrała się na tę okazję w jakąś odświętną sukienkę, poprawiła fryzurę, bo intensywnie pachniało lakierem do włosów, i tylko jej podkrążone oczy świadczyły o gehennie, jaką przeżywa od dłuższego czasu. Oczy nie kłamały. Były do cna wypłakane, jej oblicze zaś szare, zdruzgotane od nieprzespanych nocy. Łysiejący małżonek, na pierwszy rzut oka, trzymał się dzielnie, próbując nawet od czasu do czasu uśmiechać się, lecz na jego twarzy żal wyrył pierwsze ślady chronicznego zwątpienia.

Pan Lucjan położył na stole, z niejakim nabożeństwem, album ze zdjęciami. Wyjął jedną fotografię i w milczeniu podał mi ją. Wstrzymali oddechy, gdy patrzyłem na dość ładną, zerkającą na mnie z papierowego prostokącika nastolatkę. Średniego wzrostu podlotek ostrzyżony na jeża ubierał się na ciemno. Miała pomalowane na niebiesko oczy i wąskie wargi. W nosie tkwił kolczyk.

Ze spojrzenia dużych oczu wywnioskowałem, że dziewczyna była inteligentna i buntowniczo nastawiona do świata. Cóż, w tym wieku kontestacja była chlebem powszednim. Przede wszystkim biła z niej niewinność, nawet przy tym całym swoim teatralnym buncie, mocno akcentowanym przez ubiór i fryzurę.

Dyskretnie rozejrzałem się po mieszkaniu. Kamińscy byli przeciętną polską rodziną, katolicką, o czym świadczył krzyż zawieszony na ścianie. Mój wzrok natrafił na drzwi jednego z trzech pokojów.

- Pewnie chciałby pan obejrzeć pokój Magdy - podchwycił moje spojrzenie pan Lucjan. - Proszę.

Niewielkie pomieszczenie ni to sypialnia, ni to gabinet - nie powiedział mi wiele o zaginionej. Zwyczajne meble, dużo fotosów i jeden wielki plakat zespołu heavy-metalowego, podręczniki szkolne i zeszyty prowadzone w nieładzie i zalegające część biurka. Komputer.

- Policja przebadała wszystko - mówił pan Lucjan. - Szuflady, zakamarki, łóżko. Szukali jakiegoś pamiętnika czy coś w tym stylu. Może liściku? Ale nic nie znaleźli. Kiedy córka odeszła, był tu większy bałagan i Stenia trochę posprzątała.

- A komputer? - wskazałem na zgaszony ekran monitora.

- To znaczy?

- Czy przeglądano pliki i pocztę elektroniczną?

- Nie można go było otworzyć - wyjaśniła kobieta.

- Córka założyła hasło - dodał jej mąż.

Z powrotem usiedliśmy w pokoju jadalnym. Przez kolejne dziesięć minut słuchałem relacji gospodarzy z dotychczasowych rezultatów śledztwa prowadzonego przez policję. Dowiedziałem się, że dziewczyna w okresie poprzedzającym zniknięcie była trochę dziwna, zamknęła się w sobie i kilka razy nie wróciła do domu na noc. Jak twierdziła, nocowała u koleżanki. Często zamykała się w pokoju. Wreszcie, wyczekawszy dogodnego momentu, kiedy pani Stenia udała się na zakupy, spakowała się i zniknęła.

Zapytałem o znajomych córki - kolegów i koleżanki.

- Policja przeprowadziła wywiad środowiskowy - mówiła matka zaginionej. - Madzia nie miała wielu znajomych w szkole, co nas trochę dziwiło. Koleżanki i koledzy, ci z którymi utrzymywała znajomość, twierdzą, że od dłuższego czasu stroniła od nich. Prawdopodobnie...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl