[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Aaron Allston
X-Wingi IX – Myśliwce Adumaru
2
Tom IX cyklu X-WINGI
MYŚLIWCE ADUMARU
AARON ALLSTON
Przekład
ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ
Janko5
Janko5
3
Aaron Allston
X-Wingi IX – Myśliwce Adumaru
4
Tytuł oryginału
X-WING IX: STARFIGHTERS OF ADUMAR
BOHATEROWIE POWIEŚ CI
Redaktor serii
ZBIGNIEW FONIAK
Czerwoni
Generał Wedge Antilles
(„Czerwony Jeden”) mężczyzna z Korelii
Pułkownik Kapitan Tycho Celchu
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
(„Czerwony Dwa") mężczyzna z Alderaanu
Major Wes Janson
(„Czerwony trzy",) mężczyzna z Tanaaba
Major Derek „Hobbie" Klivian
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
(„Czerwony Cztery”) mężczyzna z Ralltiira
Siły Zbrojne Nowej Republiki, Wywiad i Korpus Dyplomatyczny
Korekta
KATARZYNA KUCHARCZYK
RENATA KUK
Iella Wessiri kobieta z Korelii
Tomer Darpen mężczyzna z Commenoru
Generał Airen Cracken mężczyzna z Contruum
Kapitan Geng Salaban mężczyzna z Bestine
Ilustracja na okładce
BY LUCASFILM LTD.
Cywile Nowej Republiki
Hallis Saper kobieta z Bondanu
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 1999 by Lucasfilm, Ltd. & TM.
All rights reserved.
For the Polish translation
Copyright © 2004 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-2250-8
Janko5
Janko5
5
Aaron Allston
6
Próbował sobie przypomnieć, jakiej reakcji się spodziewał, kiedy sądził, że to on
pierwszy powie jej o rozstaniu.
- Dlaczego? - wykrztusił tylko. Na szczęście powiedział to neutralnym tonem, bez
śladu oskarżenia.
- Myślę, że nasz związek nie ma przyszłości... - Obrzuciła uważnym spojrzeniem
jego twarz, jakby szukając nowych zadrapań i siniaków. - Wedge, dobrze nam razem.
Dajesz mi szczęście. Myślę, że odwzajemniam ci się tym samym. Za każdym razem
jednak, kiedy próbuję wybiec myślą poza miejsce i czas, w którym się znajdujemy, w
przyszłość, nie widzę domu, rodziny, wspólnych świątecznych chwil. Tylko dwie karie-
ry zawodowe, które czasem gdzieś się przetną. Cały czas wydaje mi się, że to, co do
siebie czujemy, należy nazwać nie miłością, lecz sympatią i że jest to najwłaściwsze
słowo.
Wedge siedział jak zahipnotyzowany. Tak, to były jego myśli, co do jednej. Każdą
z nich obracał w głowie po kilka razy.
- Jeśli to nie miłość, Qwi, to czym według ciebie jest dla nas ten związek?
- Dla mnie był potrzebą. Po tym, jak opuściłam instalacje w Otchłani, gdzie pro-
jektowałam broń dla Imperium, kiedy wreszcie uświadomiono mi, co robiłam, nie zo-
stało mi nic. Szukałam punktu zaczepienia, promienia wiązki ściągającej, który za-
wiódłby mnie do bezpiecznej przystani. Tym promieniem okazałeś się ty. - Odwróciła
wzrok. - Kiedy Kyp Durron użył Mocy, aby zniszczyć moją pamięć i zapewnić, że
nigdy więcej nie zaprojektuję Gwiazdy Śmierci ani Zgniatacza Słońc, stałam się ni-
czym. Wtedy jeszcze bardziej niż kiedykolwiek potrzebowałam promienia ściągające-
go.
ROZDZIAŁ
1
Była piękna, delikatna, a on nie umiał zliczyć, ile razy już powiedział jej, że ją ko-
cha. Lecz teraz przybył tu, wiedząc, że musi ją zranić.
Nazywała się Qwi Xux. Nie była człowiekiem: błękitna skóra, tylko o ton jaśniej-
sza od oczu, lśniące, delikatne jak puch brązowe włosy należały do rasy humanoidów z
planety Omwat. Na jego przyjęcie włożyła białą wieczorową suknię, której miękkie
fałdy podkreślały wiotką, wysmukłą postać.
Siedzieli przy stoliku na tarasie kawiarenki, trzy kilometry ponad powierzchnią
planety Coruscant, świata, który był niekończącym się miastem. Tuż poniżej poręczy
roztaczał się aż po horyzont krajobraz drapaczy chmur na tle pomarańczowego, na-
brzmiałego wilgocią nieba; słońce zachodziło za jedną z dalszych chmur. Przelotny
wietrzyk pachniał nadchodzącym deszczem. O tej wczesnej porze byli tu jedynymi
gośćmi, a on był wdzięczny za tę chwilę samotności.
Qwi spojrzała na niego znad przystawki z dzikiego ptactwa, produkowanej seryj-
nie na Coruscant, a lekki uśmiech powoli znikał z jej ust.
- Wedge, muszę ci coś powiedzieć.
Wedge Antilles, generał Nowej Republiki, może aż do dziś najsławniejszy pilot
dawnego Sojuszu, odetchnął z wdzięcznością. To, co Qwi ma mu do powiedzenia, od-
dali złe wieści, które tak czy owak musiał jej przekazać.
- Słucham.
Podniosła na niego wzrok, zaczerpnęła tchu i zatrzymała powietrze w płucach tak
długo, że jej skóra stała się jakby bardziej niebieska. Rozpoznał ten wyraz twarzy: nie
chciała go zranić. Spokojnym gestem zachęcił, aby kontynuowała.
- Wedge - odezwała się po chwili, szybko wyrzucając z siebie słowa. - Uważam,
że nasz związek dobiegł końca.
- Co takiego?
- Nie wiem, jak to powiedzieć, aby nie zabrzmiało okrutnie, ale... -Wzruszyła ra-
mionami. - Powinniśmy się rozstać.
Milczał przez chwilę, usiłując zrozumieć to, co usłyszał.
A przecież jej słowa były całkowicie jasne. Tyle że to on miał je wypowiedzieć,
nie ona. Jakim cudem przewędrowały z jego głowy do jej ust?
Spojrzała mu w oczy.
- A dla ciebie to był lot na symulatorze.
- Słucham?
- Proszę, wysłuchaj mnie. - Z rozpaczą odwróciła wzrok i zapatrzyła się w odległy
zachód słońca na zachmurzonym niebie. - Kiedy się poznaliśmy, serce powiedziało ci,
że to dla ciebie czas miłości. I tak się stało, pokochałeś mnie. - Zniżyła głos do szeptu. -
Teraz rozumiem, że ludzie w młodości, często w bardzo wczesnej młodości, zakochują
się, jeszcze zanim pojmą, co oznacza słowo miłość. Takie uczucie zwykle nie trwa
długo. To jakby trening. Ty wprost z dzieciństwa zostałeś przeniesiony w świat my-
śliwców, laserów i śmierci, i prawdopodobnie dlatego nie zaznałeś takiej miłości. Lecz
jej potrzeba pozostała w tobie. - Zamilkła na chwilę. - Wedge, nie jestem dla ciebie
właściwą osobą - podjęła z wysiłkiem. - Nie wiem, jakie masz zamiary, czy myślisz
poważnie, ale to, co czułeś do mnie, było jedynie ćwiczeniem na symulatorze, którego
efekty przewidziano na jakiś późniejszy czas i dla innej kobiety. Takiej, z którą bę-
dziesz mógł dzielić przyszłość. - Głos jej się załamał; spojrzała na Wedge'a załzawio-
nymi oczami. - Żałuję, że to nie ja nią jestem.
Wedge oparł się ciężko o poręcz fotela. Nareszcie znów mówiła swoimi słowami.
- To wszystko moja wina- ciągnęła. - Mam... nie wiesz, jak to trudno powiedzieć...
- Mów, Qwi. Nie gniewam się. Nie zamierzam ci utrudniać.
Uśmiechnęła się blado.
Janko5
Janko5
X-Wingi IX – Myśliwce Adumaru
7
Aaron Allston
X-Wingi IX – Myśliwce Adumaru
8
- Wiem, że nie, Wedge. Kiedy się poznaliśmy, byłam inną kobietą. Dopiero gdy
straciłam pamięć, stałam się osobą, którą jestem teraz. Byłeś przy mnie przez cały czas,
dzielny i skromny, i podziwiany, obrońca w nieznanym mi wszechświecie... Kiedy to
zrozumiałam, nie miałam odwagi wyjaśnić ci...
- Powiedz wszystko. - Nieświadomie pochylił się, aby ją wziąć za rękę.
- Wedge, czuję się tak, jakbym cię odziedziczyła po zmarłej przyjaciółce. To ona
cię wybrała. Nie wiem, czy chciałabym, abyś był ze mną. Nie miałam możliwości tego
sprawdzić.
Przez dłuższą chwilę przyglądał jej się w milczeniu. Wreszcie zaśmiał się krótko.
- Niech sprawdzę, czy właściwie zrozumiałem. A więc ja cię traktuję jak stary,
wygodny symulator, a ty mnie jak odziedziczony mebel, który nie pasuje ci do reszty
mieszkania.
Przez chwilę wydawała się wstrząśnięta, ale po sekundzie też parsknęła śmiechem.
Zakryła usta ręką i skinęła głową.
- Qwi, odwaga to jedna z cech, które naprawdę podziwiam. Musiałaś jej mieć du-
żo, żeby powiedzieć mi to, co powiedziałaś. Byłbym nieodpowiedzialny, nawet podły,
gdybym nie przyznał, że przyszedłem tu dzisiaj po to, aby z tobą zerwać.
Opuściła dłoń. Nie wydawała się zaskoczona, raczej lekko zamyślona i nieco roz-
bawiona.
- Dlaczego?
- Cóż, nie mam twojego daru wymowy, nie sądzą też, abym przemyślał to równie
dokładnie jak ty. Ale powód zapewne jest ten sam. Przyszłość. Kiedy w nią patrzą, nie
widzą tam ciebie. Czasem nie widzę nawet siebie.
Skinęła głową.
- Do tej chwili obawiałam się, że się mylą. Że popełniam błąd. Teraz jestem pew-
na, że nie. Dziękują, że mi to powiedziałeś. Tak łatwo byłoby wszystko przemilczeć.
- Wcale nie.
- No cóż... może nie Wedge'owi Antillesowi. Wielu innym mężczyznom...
owszem. - Spojrzała mu w oczy z uśmiechem. Widać było, że jest z niego dumna. - Co
teraz zrobisz?
- Myślałem o tym naprawdę dużo. Przyjrzałem się obu aspektom mojego życia:
karierze i życiu osobistemu. Jeśli chodzi o sprawy zawodowe, nie mogę się uskarżać,
choć nie latam nawet w połowie tyle, ile bym chciał. - To nie była stuprocentowa praw-
da, przynajmniej od czasu, kiedy zgodził się awansować na generała, ale starał się nie
obciążać Qwi swoimi frustracjami, co jego zdaniem świadczyłoby o egoizmie. - Wyko-
nuję ważną pracę i jestem za to szanowany. Ale moje życie osobiste... - Pokręcił głową,
jakby właśnie się dowiedział o śmierci przyjaciela. - Qwi, ty byłaś ostatnim elementem
mojego życia osobistego. Teraz nie zostało mi już nic. Pustka, czystsza niż próżnia
kosmosu. Chyba za kilka tygodni wezmę urlop. Pojeżdżę trochę, spróbuję zajrzeć na
Korelię, nie myśleć o pracy. Muszę sprawdzić, czy istnieję poza pracą zawodową.
- Na pewno istniejesz.
- Uwierzę, jak zobaczę.
- Więc nie wyłączaj czujników wizyjnych. Zaśmiał się.
- A ty?
- Mam przyjaciół. Mam pracę. Zaczynam mieć różne pasje. Pamiętaj, że nowa
Qwi nie ma nawet dwóch lat. Pod tym względem jestem małą dziewczynką, która po
raz pierwszy zakosztowała wszechświata. - Zrobiła skruszoną miną. - Będą się uczyć,
pracować, a potem zobaczą, kim się staną.
- Mam nadzieją, że wciąż będziesz uważała mnie za przyjaciela -rzekł.
- Zawsze.
- A to znaczy, że będziesz mnie odwiedzać. Wysyłać mi wiadomości. No i prezen-
ty urodzinowe.
- Okropnie jesteś zachłanny.
- Dziękują, Qwi.
- Dziękują, Wedge.
Spakował się jak wtedy, gdy jeszcze był aktywnym pilotem. Wrzucił wszystko do
bezkształtnej torby, dobranej tak, aby idealnie wypełniała szafkę na bagaż, przewidzia-
ną w X-wingu. Nie trzymał w niej nic, od czego mogłoby zależeć życie - wyłącznie
ubrania, przybory toaletowe, holoodtwarzacz. Ważniejsze przedmioty - karty identyfi-
kacyjne, kredytowe, pistolet laserowy - nosił przy sobie, tak aby nagłe rozstanie z torbą
było jedynie niedogodnością, a nie katastrofą.
Zamknął torbę i rozejrzał się po kwaterze. Była przestronna, jak przystało na kwa-
terę generała Nowej Republiki, i ładnie położona na górnych piętrach drapacza chmur.
Wystarczyło słowo, aby komputer inteligentnego apartamentu zmienił polaryzację zaj-
mujących całą ścianę okien, ukazując mu niezmierzoną połać nieba i miasta, przecinaną
strumieniami dużych i małych pojazdów.
Była to czysta, skąpo umeblowana kwatera wojskowego. Tylko.
Bo nie była domem. Podobnie jak mniejsze, lecz równie wygodne mieszkanie na
superniszczycielu „Lusankya". Chociaż Wedge nadal przypisany był do oddziału my-
śliwców, dowodząc specjalnymi siłami zadaniowymi, coraz częściej znajdował się w
sytuacjach pasujących raczej do stanowiska oficera dowództwa Floty.
I tu, i tam tylko kilka pamiątek - hologramy w ramkach, przedstawiające uśmiech-
niętych, szczęśliwych rodziców lub przyjaciół na imprezach czy podczas startu - ma-
skowało nieco bezosobowość umeblowania. Jeśli w czasie urlopu dostanie nowe zada-
nie, nie będzie musiał nawet tu wracać. Da znak odpowiedniej komórce i robot lub
adiutant spakuje wszystko w jedną paczkę i prześle gdzie trzeba, drugi zaś, identyczny
robot, a może adiutant, rozpakuje ją i umieści w nowej kwaterze, na innym świecie lub
stacji. Wtedy to ona stanie się jego mieszkaniem.
Ale nie domem. Dom to była rodzinna stacja paliwowa, zniszczona pół życia te-
mu. Rodzice pozostali na pokładzie. Do tej pory nikt nie zdołał ich zastąpić.
Przerzucił torbą przez ramię. Może teraz, na urlopie, widząc twarze i wsłuchując
się w słowa ludzi, których odwiedzi, nareszcie zrozumie, co zmieniło ich mieszkania w
domy. Może...
Ktoś zadzwonił do drzwi. Wedge odłożył torbę.
- Wejść.
Janko5
Janko5
9
Aaron Allston
10
głębokiej przestrzeni trafił na nich, wracając z misji kartograficznej w Nieznanych Re-
gionach.
- Jeśli wreszcie stworzycie mapy Nieznanych Regionów, będziecie musieli nazwać
je jakoś inaczej.
Cracken zamrugał. Widać było, że nie wie, jak potraktować te słowa: na serio czy
jako żart.
- Adumar jest uprzemysłowioną planetą - podjął po chwili. - Sam przemysł ciężki,
głównie na potrzeby wojska. Produkowana przez nich broń jest oparta na potężnych
materiałach wybuchowych. Nasi analitycy twierdzą, że nietrudno będzie przestawić
niewielką część ich przemysłu na produkcję torped protonowych. Generale, czy spodo-
bałaby się panu perspektywa, że myśliwce Nowej Republiki już nigdy nie będą cierpia-
ły na brak torped protonowych?
Wedge z trudem powstrzymał się od gwizdnięcia. Lasery były najczęściej używa-
ną bronią gwiezdnych myśliwców, głównym orężem w walce, ale to właśnie torpedy
protonowe dawały im możliwość uszkadzania, a nawet niszczenia dużych statków.
- To by rzeczywiście... pomogło.
- Przez tyle lat próbował pan wymusić zwiększenie produkcji torped protonowych.
Odkąd osiągnął pan rangę generała, ludzie zaczęli pana słuchać. Ale Nowa Republika
ma tyle potrzeb, że wzrost produkcji wtórnej lub trzeciorzędnej broni myśliwców nie
wchodzi w rachubę. To się zmieni, jeśli zdołamy przekonać Adumar, by dołączył do
Nowej Republiki. Wówczas pozostanie tylko kwestia przezbrojenia parku maszynowe-
go.
Drzwi się rozsunęły, ukazując muskularnego, lekko siwiejącego mężczyznę o inte-
ligentnych, ale smutnych oczach. Miał na sobie mundur generała Nowej Republiki.
Wedge podszedł do niego z wyciągniętą dłonią.
- Generał Cracken! Proszę wejść. Zamierza mnie pan odprowadzić? Nie oczekiwa-
łem wojskowej eskorty.
Airen Cracken, szef wywiadu Nowej Republiki, lekko ujął dłoń Wedge'a. Nie
uśmiechnął się, przeciwnie, wydawał się raczej przygnębiony.
- Witam, generale Antilles. Tak, przyszedłem pana odprowadzić.
Coś w tonie jego głosu sprawiło, że w głowie Wedge'a odezwał się dzwonek alar-
mowy.
- Lepiej byłoby, żebym wyniósł się ukradkiem? Blady uśmiech rozjaśnił twarz
Crackena.
- Może i tak. Mam dla pana zadanie.
- Jestem na urlopie. I to już od paru godzin. Cracken pokręcił głową w milczeniu.
- Generale Cracken, nie może mi pan wydawać rozkazów. Może to być tylko coś,
na co powinienem sam się zgodzić.
- Mam coś takiego.
- Nie sądzę.
- To, co teraz pan usłyszy, jest wyłącznie do pańskiej wiadomości. Nie będzie pan
o tym rozmawiał poza tymi ścianami, dopóki nie dotrze pan do punktu spotkania.
- To wszystko wyjaśnia. Cracken zmarszczył brwi.
- Co wyjaśnia?
- Kiedy się dziś rano pakowałem, wszystko wydawało mi się jakieś inne. Jakby
sprzątacz wszystko poprzestawiał, a potem ułożył tak jak przedtem, ale niezupełnie.
Kiedy mnie nie było, przeczesaliście te pomieszczenia, tak? Upewniliście się, że nie ma
tu żadnych pluskiew.
Cracken nie odpowiedział. Miał kwaśną minę.
- Świat Adumar leży na obrzeżach Dzikich Przestworzy - odezwał się w końcu. -
Został skolonizowany dziesięć tysięcy lat temu przez koalicję ludów, które przygoto-
wywały rebelię przeciwko Starej Republice. Zostały pokonane, ale ich oszczędzono...
pod warunkiem że odejdą i nigdy więcej nie będą sprawiać kłopotów.
Wedge przyglądał mu się bez słowa. Może jeśli nie wykażę odpowiedniego entu-
zjazmu, Cracken po prostu sobie pójdzie, pomyślał. Ta taktyka z reguły jednak nie
przynosiła pożądanych efektów.
- O ile zdołaliśmy się zorientować - ciągnął Cracken - ich duch buntu i skłonność
do podziałów nie znikły, kiedy znaleźli świat odpowiedni do zasiedlenia. W dawnych
czasach walczyli między sobą, wpędzając się w ubóstwo i barbarzyństwo, i to co naj-
mniej dwukrotnie. Mimo to ich dawne nauki przetrwały tysiące lat, a język nadal sta-
nowi wyraźnie rozpoznawalną odmianę basicu.
Urwał, jakby oczekiwał pytań.
- Nie jestem ciekaw - mruknął Wedge.
- Ostatecznie Stara Republika całkiem o nich zapomniała. Nie wspominają o nich
również archiwa imperialne. Mieliśmy szczęście, że jeden z naszych zwiadowców z
- No to wyślijcie misję dyplomatyczną i załatwcie sprawę.
- Cóż, tu się zaczynają problemy - odparł Cracken, zacierając dłonie. - Mieszkańcy
Adumaru darzą niewielkim szacunkiem zawodowych polityków. Moim zdaniem to
bardzo rozsądne podejście, ale jeśli pan to komuś powtórzy, zaprzeczę z całego serca.
Wie pan, kogo szanują najbardziej?
- Kogo? - zapytał przez grzeczność Wedge.
- Pilotów myśliwców. Stara Republika miała swoich Jedi; Adumar ma swoich pi-
lotów. Kochają ich. Ciężki przypadek kultu bohaterów, którym przesiąknięta jest cała
ich kultura, łącznie z rozrywką. Hierarchia, tytuły, etykieta... wszystko skierowane jest
ku chwale ich korpusów lotnictwa.
- Całkiem rozsądne rozwiązanie. Wprowadźmy je w Nowej Republice.
- Dlatego mogą rozmawiać z dyplomatą, ale tylko z takim, który jest jednocześnie
pilotem. I to najlepszym.
Wedge westchnął.
- Nie jestem dyplomatą.
- Przydzielimy panu doradcę, zawodowego dyplomatę, który stacjonuje już na
Adumarze, niejakiego Darpena. Zgodnie z warunkami, na jakich Adumarianie zgadzają
się przyjąć naszą misję dyplomatyczną, będzie panu towarzyszyć trzech innych pilo-
tów. Sam ich pan wybierze. Oprócz tego grupa pomocnicza, w tym również tamten
doradca, oraz jeden statek. Otrzyma pan dowództwo niszczyciela gwiezdnego klasy
Destroyer, „Hołd"...
Janko5
Janko5
X-Wingi IX – Myśliwce Adumaru
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl jajeczko.pev.pl
1
Aaron Allston
X-Wingi IX – Myśliwce Adumaru
2
Tom IX cyklu X-WINGI
MYŚLIWCE ADUMARU
AARON ALLSTON
Przekład
ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ
Janko5
Janko5
3
Aaron Allston
X-Wingi IX – Myśliwce Adumaru
4
Tytuł oryginału
X-WING IX: STARFIGHTERS OF ADUMAR
BOHATEROWIE POWIEŚ CI
Redaktor serii
ZBIGNIEW FONIAK
Czerwoni
Generał Wedge Antilles
(„Czerwony Jeden”) mężczyzna z Korelii
Pułkownik Kapitan Tycho Celchu
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
(„Czerwony Dwa") mężczyzna z Alderaanu
Major Wes Janson
(„Czerwony trzy",) mężczyzna z Tanaaba
Major Derek „Hobbie" Klivian
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
(„Czerwony Cztery”) mężczyzna z Ralltiira
Siły Zbrojne Nowej Republiki, Wywiad i Korpus Dyplomatyczny
Korekta
KATARZYNA KUCHARCZYK
RENATA KUK
Iella Wessiri kobieta z Korelii
Tomer Darpen mężczyzna z Commenoru
Generał Airen Cracken mężczyzna z Contruum
Kapitan Geng Salaban mężczyzna z Bestine
Ilustracja na okładce
BY LUCASFILM LTD.
Cywile Nowej Republiki
Hallis Saper kobieta z Bondanu
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 1999 by Lucasfilm, Ltd. & TM.
All rights reserved.
For the Polish translation
Copyright © 2004 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-2250-8
Janko5
Janko5
5
Aaron Allston
6
Próbował sobie przypomnieć, jakiej reakcji się spodziewał, kiedy sądził, że to on
pierwszy powie jej o rozstaniu.
- Dlaczego? - wykrztusił tylko. Na szczęście powiedział to neutralnym tonem, bez
śladu oskarżenia.
- Myślę, że nasz związek nie ma przyszłości... - Obrzuciła uważnym spojrzeniem
jego twarz, jakby szukając nowych zadrapań i siniaków. - Wedge, dobrze nam razem.
Dajesz mi szczęście. Myślę, że odwzajemniam ci się tym samym. Za każdym razem
jednak, kiedy próbuję wybiec myślą poza miejsce i czas, w którym się znajdujemy, w
przyszłość, nie widzę domu, rodziny, wspólnych świątecznych chwil. Tylko dwie karie-
ry zawodowe, które czasem gdzieś się przetną. Cały czas wydaje mi się, że to, co do
siebie czujemy, należy nazwać nie miłością, lecz sympatią i że jest to najwłaściwsze
słowo.
Wedge siedział jak zahipnotyzowany. Tak, to były jego myśli, co do jednej. Każdą
z nich obracał w głowie po kilka razy.
- Jeśli to nie miłość, Qwi, to czym według ciebie jest dla nas ten związek?
- Dla mnie był potrzebą. Po tym, jak opuściłam instalacje w Otchłani, gdzie pro-
jektowałam broń dla Imperium, kiedy wreszcie uświadomiono mi, co robiłam, nie zo-
stało mi nic. Szukałam punktu zaczepienia, promienia wiązki ściągającej, który za-
wiódłby mnie do bezpiecznej przystani. Tym promieniem okazałeś się ty. - Odwróciła
wzrok. - Kiedy Kyp Durron użył Mocy, aby zniszczyć moją pamięć i zapewnić, że
nigdy więcej nie zaprojektuję Gwiazdy Śmierci ani Zgniatacza Słońc, stałam się ni-
czym. Wtedy jeszcze bardziej niż kiedykolwiek potrzebowałam promienia ściągające-
go.
ROZDZIAŁ
1
Była piękna, delikatna, a on nie umiał zliczyć, ile razy już powiedział jej, że ją ko-
cha. Lecz teraz przybył tu, wiedząc, że musi ją zranić.
Nazywała się Qwi Xux. Nie była człowiekiem: błękitna skóra, tylko o ton jaśniej-
sza od oczu, lśniące, delikatne jak puch brązowe włosy należały do rasy humanoidów z
planety Omwat. Na jego przyjęcie włożyła białą wieczorową suknię, której miękkie
fałdy podkreślały wiotką, wysmukłą postać.
Siedzieli przy stoliku na tarasie kawiarenki, trzy kilometry ponad powierzchnią
planety Coruscant, świata, który był niekończącym się miastem. Tuż poniżej poręczy
roztaczał się aż po horyzont krajobraz drapaczy chmur na tle pomarańczowego, na-
brzmiałego wilgocią nieba; słońce zachodziło za jedną z dalszych chmur. Przelotny
wietrzyk pachniał nadchodzącym deszczem. O tej wczesnej porze byli tu jedynymi
gośćmi, a on był wdzięczny za tę chwilę samotności.
Qwi spojrzała na niego znad przystawki z dzikiego ptactwa, produkowanej seryj-
nie na Coruscant, a lekki uśmiech powoli znikał z jej ust.
- Wedge, muszę ci coś powiedzieć.
Wedge Antilles, generał Nowej Republiki, może aż do dziś najsławniejszy pilot
dawnego Sojuszu, odetchnął z wdzięcznością. To, co Qwi ma mu do powiedzenia, od-
dali złe wieści, które tak czy owak musiał jej przekazać.
- Słucham.
Podniosła na niego wzrok, zaczerpnęła tchu i zatrzymała powietrze w płucach tak
długo, że jej skóra stała się jakby bardziej niebieska. Rozpoznał ten wyraz twarzy: nie
chciała go zranić. Spokojnym gestem zachęcił, aby kontynuowała.
- Wedge - odezwała się po chwili, szybko wyrzucając z siebie słowa. - Uważam,
że nasz związek dobiegł końca.
- Co takiego?
- Nie wiem, jak to powiedzieć, aby nie zabrzmiało okrutnie, ale... -Wzruszyła ra-
mionami. - Powinniśmy się rozstać.
Milczał przez chwilę, usiłując zrozumieć to, co usłyszał.
A przecież jej słowa były całkowicie jasne. Tyle że to on miał je wypowiedzieć,
nie ona. Jakim cudem przewędrowały z jego głowy do jej ust?
Spojrzała mu w oczy.
- A dla ciebie to był lot na symulatorze.
- Słucham?
- Proszę, wysłuchaj mnie. - Z rozpaczą odwróciła wzrok i zapatrzyła się w odległy
zachód słońca na zachmurzonym niebie. - Kiedy się poznaliśmy, serce powiedziało ci,
że to dla ciebie czas miłości. I tak się stało, pokochałeś mnie. - Zniżyła głos do szeptu. -
Teraz rozumiem, że ludzie w młodości, często w bardzo wczesnej młodości, zakochują
się, jeszcze zanim pojmą, co oznacza słowo miłość. Takie uczucie zwykle nie trwa
długo. To jakby trening. Ty wprost z dzieciństwa zostałeś przeniesiony w świat my-
śliwców, laserów i śmierci, i prawdopodobnie dlatego nie zaznałeś takiej miłości. Lecz
jej potrzeba pozostała w tobie. - Zamilkła na chwilę. - Wedge, nie jestem dla ciebie
właściwą osobą - podjęła z wysiłkiem. - Nie wiem, jakie masz zamiary, czy myślisz
poważnie, ale to, co czułeś do mnie, było jedynie ćwiczeniem na symulatorze, którego
efekty przewidziano na jakiś późniejszy czas i dla innej kobiety. Takiej, z którą bę-
dziesz mógł dzielić przyszłość. - Głos jej się załamał; spojrzała na Wedge'a załzawio-
nymi oczami. - Żałuję, że to nie ja nią jestem.
Wedge oparł się ciężko o poręcz fotela. Nareszcie znów mówiła swoimi słowami.
- To wszystko moja wina- ciągnęła. - Mam... nie wiesz, jak to trudno powiedzieć...
- Mów, Qwi. Nie gniewam się. Nie zamierzam ci utrudniać.
Uśmiechnęła się blado.
Janko5
Janko5
X-Wingi IX – Myśliwce Adumaru
7
Aaron Allston
X-Wingi IX – Myśliwce Adumaru
8
- Wiem, że nie, Wedge. Kiedy się poznaliśmy, byłam inną kobietą. Dopiero gdy
straciłam pamięć, stałam się osobą, którą jestem teraz. Byłeś przy mnie przez cały czas,
dzielny i skromny, i podziwiany, obrońca w nieznanym mi wszechświecie... Kiedy to
zrozumiałam, nie miałam odwagi wyjaśnić ci...
- Powiedz wszystko. - Nieświadomie pochylił się, aby ją wziąć za rękę.
- Wedge, czuję się tak, jakbym cię odziedziczyła po zmarłej przyjaciółce. To ona
cię wybrała. Nie wiem, czy chciałabym, abyś był ze mną. Nie miałam możliwości tego
sprawdzić.
Przez dłuższą chwilę przyglądał jej się w milczeniu. Wreszcie zaśmiał się krótko.
- Niech sprawdzę, czy właściwie zrozumiałem. A więc ja cię traktuję jak stary,
wygodny symulator, a ty mnie jak odziedziczony mebel, który nie pasuje ci do reszty
mieszkania.
Przez chwilę wydawała się wstrząśnięta, ale po sekundzie też parsknęła śmiechem.
Zakryła usta ręką i skinęła głową.
- Qwi, odwaga to jedna z cech, które naprawdę podziwiam. Musiałaś jej mieć du-
żo, żeby powiedzieć mi to, co powiedziałaś. Byłbym nieodpowiedzialny, nawet podły,
gdybym nie przyznał, że przyszedłem tu dzisiaj po to, aby z tobą zerwać.
Opuściła dłoń. Nie wydawała się zaskoczona, raczej lekko zamyślona i nieco roz-
bawiona.
- Dlaczego?
- Cóż, nie mam twojego daru wymowy, nie sądzą też, abym przemyślał to równie
dokładnie jak ty. Ale powód zapewne jest ten sam. Przyszłość. Kiedy w nią patrzą, nie
widzą tam ciebie. Czasem nie widzę nawet siebie.
Skinęła głową.
- Do tej chwili obawiałam się, że się mylą. Że popełniam błąd. Teraz jestem pew-
na, że nie. Dziękują, że mi to powiedziałeś. Tak łatwo byłoby wszystko przemilczeć.
- Wcale nie.
- No cóż... może nie Wedge'owi Antillesowi. Wielu innym mężczyznom...
owszem. - Spojrzała mu w oczy z uśmiechem. Widać było, że jest z niego dumna. - Co
teraz zrobisz?
- Myślałem o tym naprawdę dużo. Przyjrzałem się obu aspektom mojego życia:
karierze i życiu osobistemu. Jeśli chodzi o sprawy zawodowe, nie mogę się uskarżać,
choć nie latam nawet w połowie tyle, ile bym chciał. - To nie była stuprocentowa praw-
da, przynajmniej od czasu, kiedy zgodził się awansować na generała, ale starał się nie
obciążać Qwi swoimi frustracjami, co jego zdaniem świadczyłoby o egoizmie. - Wyko-
nuję ważną pracę i jestem za to szanowany. Ale moje życie osobiste... - Pokręcił głową,
jakby właśnie się dowiedział o śmierci przyjaciela. - Qwi, ty byłaś ostatnim elementem
mojego życia osobistego. Teraz nie zostało mi już nic. Pustka, czystsza niż próżnia
kosmosu. Chyba za kilka tygodni wezmę urlop. Pojeżdżę trochę, spróbuję zajrzeć na
Korelię, nie myśleć o pracy. Muszę sprawdzić, czy istnieję poza pracą zawodową.
- Na pewno istniejesz.
- Uwierzę, jak zobaczę.
- Więc nie wyłączaj czujników wizyjnych. Zaśmiał się.
- A ty?
- Mam przyjaciół. Mam pracę. Zaczynam mieć różne pasje. Pamiętaj, że nowa
Qwi nie ma nawet dwóch lat. Pod tym względem jestem małą dziewczynką, która po
raz pierwszy zakosztowała wszechświata. - Zrobiła skruszoną miną. - Będą się uczyć,
pracować, a potem zobaczą, kim się staną.
- Mam nadzieją, że wciąż będziesz uważała mnie za przyjaciela -rzekł.
- Zawsze.
- A to znaczy, że będziesz mnie odwiedzać. Wysyłać mi wiadomości. No i prezen-
ty urodzinowe.
- Okropnie jesteś zachłanny.
- Dziękują, Qwi.
- Dziękują, Wedge.
Spakował się jak wtedy, gdy jeszcze był aktywnym pilotem. Wrzucił wszystko do
bezkształtnej torby, dobranej tak, aby idealnie wypełniała szafkę na bagaż, przewidzia-
ną w X-wingu. Nie trzymał w niej nic, od czego mogłoby zależeć życie - wyłącznie
ubrania, przybory toaletowe, holoodtwarzacz. Ważniejsze przedmioty - karty identyfi-
kacyjne, kredytowe, pistolet laserowy - nosił przy sobie, tak aby nagłe rozstanie z torbą
było jedynie niedogodnością, a nie katastrofą.
Zamknął torbę i rozejrzał się po kwaterze. Była przestronna, jak przystało na kwa-
terę generała Nowej Republiki, i ładnie położona na górnych piętrach drapacza chmur.
Wystarczyło słowo, aby komputer inteligentnego apartamentu zmienił polaryzację zaj-
mujących całą ścianę okien, ukazując mu niezmierzoną połać nieba i miasta, przecinaną
strumieniami dużych i małych pojazdów.
Była to czysta, skąpo umeblowana kwatera wojskowego. Tylko.
Bo nie była domem. Podobnie jak mniejsze, lecz równie wygodne mieszkanie na
superniszczycielu „Lusankya". Chociaż Wedge nadal przypisany był do oddziału my-
śliwców, dowodząc specjalnymi siłami zadaniowymi, coraz częściej znajdował się w
sytuacjach pasujących raczej do stanowiska oficera dowództwa Floty.
I tu, i tam tylko kilka pamiątek - hologramy w ramkach, przedstawiające uśmiech-
niętych, szczęśliwych rodziców lub przyjaciół na imprezach czy podczas startu - ma-
skowało nieco bezosobowość umeblowania. Jeśli w czasie urlopu dostanie nowe zada-
nie, nie będzie musiał nawet tu wracać. Da znak odpowiedniej komórce i robot lub
adiutant spakuje wszystko w jedną paczkę i prześle gdzie trzeba, drugi zaś, identyczny
robot, a może adiutant, rozpakuje ją i umieści w nowej kwaterze, na innym świecie lub
stacji. Wtedy to ona stanie się jego mieszkaniem.
Ale nie domem. Dom to była rodzinna stacja paliwowa, zniszczona pół życia te-
mu. Rodzice pozostali na pokładzie. Do tej pory nikt nie zdołał ich zastąpić.
Przerzucił torbą przez ramię. Może teraz, na urlopie, widząc twarze i wsłuchując
się w słowa ludzi, których odwiedzi, nareszcie zrozumie, co zmieniło ich mieszkania w
domy. Może...
Ktoś zadzwonił do drzwi. Wedge odłożył torbę.
- Wejść.
Janko5
Janko5
9
Aaron Allston
10
głębokiej przestrzeni trafił na nich, wracając z misji kartograficznej w Nieznanych Re-
gionach.
- Jeśli wreszcie stworzycie mapy Nieznanych Regionów, będziecie musieli nazwać
je jakoś inaczej.
Cracken zamrugał. Widać było, że nie wie, jak potraktować te słowa: na serio czy
jako żart.
- Adumar jest uprzemysłowioną planetą - podjął po chwili. - Sam przemysł ciężki,
głównie na potrzeby wojska. Produkowana przez nich broń jest oparta na potężnych
materiałach wybuchowych. Nasi analitycy twierdzą, że nietrudno będzie przestawić
niewielką część ich przemysłu na produkcję torped protonowych. Generale, czy spodo-
bałaby się panu perspektywa, że myśliwce Nowej Republiki już nigdy nie będą cierpia-
ły na brak torped protonowych?
Wedge z trudem powstrzymał się od gwizdnięcia. Lasery były najczęściej używa-
ną bronią gwiezdnych myśliwców, głównym orężem w walce, ale to właśnie torpedy
protonowe dawały im możliwość uszkadzania, a nawet niszczenia dużych statków.
- To by rzeczywiście... pomogło.
- Przez tyle lat próbował pan wymusić zwiększenie produkcji torped protonowych.
Odkąd osiągnął pan rangę generała, ludzie zaczęli pana słuchać. Ale Nowa Republika
ma tyle potrzeb, że wzrost produkcji wtórnej lub trzeciorzędnej broni myśliwców nie
wchodzi w rachubę. To się zmieni, jeśli zdołamy przekonać Adumar, by dołączył do
Nowej Republiki. Wówczas pozostanie tylko kwestia przezbrojenia parku maszynowe-
go.
Drzwi się rozsunęły, ukazując muskularnego, lekko siwiejącego mężczyznę o inte-
ligentnych, ale smutnych oczach. Miał na sobie mundur generała Nowej Republiki.
Wedge podszedł do niego z wyciągniętą dłonią.
- Generał Cracken! Proszę wejść. Zamierza mnie pan odprowadzić? Nie oczekiwa-
łem wojskowej eskorty.
Airen Cracken, szef wywiadu Nowej Republiki, lekko ujął dłoń Wedge'a. Nie
uśmiechnął się, przeciwnie, wydawał się raczej przygnębiony.
- Witam, generale Antilles. Tak, przyszedłem pana odprowadzić.
Coś w tonie jego głosu sprawiło, że w głowie Wedge'a odezwał się dzwonek alar-
mowy.
- Lepiej byłoby, żebym wyniósł się ukradkiem? Blady uśmiech rozjaśnił twarz
Crackena.
- Może i tak. Mam dla pana zadanie.
- Jestem na urlopie. I to już od paru godzin. Cracken pokręcił głową w milczeniu.
- Generale Cracken, nie może mi pan wydawać rozkazów. Może to być tylko coś,
na co powinienem sam się zgodzić.
- Mam coś takiego.
- Nie sądzę.
- To, co teraz pan usłyszy, jest wyłącznie do pańskiej wiadomości. Nie będzie pan
o tym rozmawiał poza tymi ścianami, dopóki nie dotrze pan do punktu spotkania.
- To wszystko wyjaśnia. Cracken zmarszczył brwi.
- Co wyjaśnia?
- Kiedy się dziś rano pakowałem, wszystko wydawało mi się jakieś inne. Jakby
sprzątacz wszystko poprzestawiał, a potem ułożył tak jak przedtem, ale niezupełnie.
Kiedy mnie nie było, przeczesaliście te pomieszczenia, tak? Upewniliście się, że nie ma
tu żadnych pluskiew.
Cracken nie odpowiedział. Miał kwaśną minę.
- Świat Adumar leży na obrzeżach Dzikich Przestworzy - odezwał się w końcu. -
Został skolonizowany dziesięć tysięcy lat temu przez koalicję ludów, które przygoto-
wywały rebelię przeciwko Starej Republice. Zostały pokonane, ale ich oszczędzono...
pod warunkiem że odejdą i nigdy więcej nie będą sprawiać kłopotów.
Wedge przyglądał mu się bez słowa. Może jeśli nie wykażę odpowiedniego entu-
zjazmu, Cracken po prostu sobie pójdzie, pomyślał. Ta taktyka z reguły jednak nie
przynosiła pożądanych efektów.
- O ile zdołaliśmy się zorientować - ciągnął Cracken - ich duch buntu i skłonność
do podziałów nie znikły, kiedy znaleźli świat odpowiedni do zasiedlenia. W dawnych
czasach walczyli między sobą, wpędzając się w ubóstwo i barbarzyństwo, i to co naj-
mniej dwukrotnie. Mimo to ich dawne nauki przetrwały tysiące lat, a język nadal sta-
nowi wyraźnie rozpoznawalną odmianę basicu.
Urwał, jakby oczekiwał pytań.
- Nie jestem ciekaw - mruknął Wedge.
- Ostatecznie Stara Republika całkiem o nich zapomniała. Nie wspominają o nich
również archiwa imperialne. Mieliśmy szczęście, że jeden z naszych zwiadowców z
- No to wyślijcie misję dyplomatyczną i załatwcie sprawę.
- Cóż, tu się zaczynają problemy - odparł Cracken, zacierając dłonie. - Mieszkańcy
Adumaru darzą niewielkim szacunkiem zawodowych polityków. Moim zdaniem to
bardzo rozsądne podejście, ale jeśli pan to komuś powtórzy, zaprzeczę z całego serca.
Wie pan, kogo szanują najbardziej?
- Kogo? - zapytał przez grzeczność Wedge.
- Pilotów myśliwców. Stara Republika miała swoich Jedi; Adumar ma swoich pi-
lotów. Kochają ich. Ciężki przypadek kultu bohaterów, którym przesiąknięta jest cała
ich kultura, łącznie z rozrywką. Hierarchia, tytuły, etykieta... wszystko skierowane jest
ku chwale ich korpusów lotnictwa.
- Całkiem rozsądne rozwiązanie. Wprowadźmy je w Nowej Republice.
- Dlatego mogą rozmawiać z dyplomatą, ale tylko z takim, który jest jednocześnie
pilotem. I to najlepszym.
Wedge westchnął.
- Nie jestem dyplomatą.
- Przydzielimy panu doradcę, zawodowego dyplomatę, który stacjonuje już na
Adumarze, niejakiego Darpena. Zgodnie z warunkami, na jakich Adumarianie zgadzają
się przyjąć naszą misję dyplomatyczną, będzie panu towarzyszyć trzech innych pilo-
tów. Sam ich pan wybierze. Oprócz tego grupa pomocnicza, w tym również tamten
doradca, oraz jeden statek. Otrzyma pan dowództwo niszczyciela gwiezdnego klasy
Destroyer, „Hołd"...
Janko5
Janko5
X-Wingi IX – Myśliwce Adumaru
[ Pobierz całość w formacie PDF ]