369
Michael A. Stackpole
JA, JEDI
MICHAEL A. STACKPOLE
Przekład
KATARZYNA LASZKIEWICZ
Tytuł oryginału
I, JEDI
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
Redakcja techniczna
ANNA BONISŁAWSKA
Korekta
MALGORZTA BORUTA
MARIA GŁADYSZEWSKA
Ilustracja na okładce
DREW STRUZAN
Opracowanie graficzne okładki
STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Informacje o nowościach i pozostałych książkach Wydawnictwa AMBER oraz możliwość zamówienia możecie Państwo znaleźć na stronie Intemetu
Copyright © & TM 1998 by Lucasfilm, Ltd
Ali rights reserved. Used under authorization.
Published originally under the title
I, Jedi by Bantam Books
For the Polish edition © Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1999
ISBN 83-7245-294-6
ROZDZIAŁ1
Nikt z nas nie lubił czekać w zasadzce, przede wszystkim dlatego, że nigdy nie mogliśmy być pewni, że to nie nas czeka łaźnia. Gnęby - piracka załoga „Gnębiciela", byłego imperialnego gwiezdnego niszczyciela - jak do tej pory wymykały się siłom Nowej Republiki, które usilnie starały się wciągnąć ich do walki. Zupełnie jakby za każdym razem wiedzieli, gdzie będziemy, kiedy i w jakiej sile, i odpowiednio do tego planowali swoje ataki. W efekcie sporo czasu spędzaliśmy na ocenie zniszczeń, do których doprowadzili, a nieźle się starali, żebyśmy nie mieli za mało pracy.
Eskadra Łotrów przyczaiła się na powierzchni kilku większych asteroid w systemie K'vath. Byliśmy więc w pobliżu głównego księżyca piątej planety systemu, Alakathy. Zgasiliśmy silniki i przestawiliśmy sensory na tryb uśpienia, żeby uniknąć wykrycia przez cwaniaków, na których zastawiliśmy pułapkę. Z tego, co nam powiedziano na odprawie, wynikało, że Wywiad Nowej Republiki dostał wiadomość, którą uznano za wiarygodną: przynajmniej część pirackiej floty Leonii Taviry ma zaatakować luksusowy liniowiec, lecący z kurortu na wybrzeżu pomocnego kontynentu Alakathy. Mirax i ja spędziliśmy tam miodowy miesiąc trzy lata temu, zanim Thrawn wywrócił Nową Republikę do góry nogami, miałem więc z tego miejsca miłe wspomnienia i dobrze pamiętałem klejnoty i szlachetne metale, obficie zdobiące szyje i nadgarstki bogatej elity Nowej Republiki.
Spojrzałem na zegar mojego X-skrzydłowca.
- Czy „Lśniąca Gwiazda" leci zgodnie z rozkładem? Gwizdek, usadowiony bezpiecznie za moją kabiną, odpowiedział sygnałem, w którym pobrzmiewał lekki sarkazm.
- Tak, wiem, że ci powiedziałem, żebyś dał mi znać, gdyby coś się zmieniło... i nie, nie sądzę, żeby to polecenie umknęło twoim obwodom. - Zmusiłem się, żeby rozprostować palce zaciśniętej w pięść dłoni i poruszyłem nadgarstkami, by uwolnić je od napięcia.
- Po prostu jestem niespokojny. Nie czekał z odpowiedzią.
- Słuchaj no, z tego, że cierpliwość jest cnotą, nie wynika od razu, że niecierpliwość to grzech - westchnąłem; potraktowałem to westchnienie jak ćwiczenie oddechowe, które gorąco polecał mi Luke Skywalker, kiedy próbował namówić mnie, żebym został rycerzem Jedi. Wciągnąłem powietrze licząc do czterech, policzyłem do siedmiu, wstrzymując oddech, a potem wypuściłem je, licząc do ośmiu. Z każdym oddechem czułem, jak napięcie opada. Szukałem jasności umysłu, potrzebnej w czasie nadchodzącej bitwy - jeśli piraci w ogóle się pojawią - ale umykała mi z taką samą łatwością, z jaką Gnębom udawało się uciekać siłom Nowej Republiki.
Życie toczyło się szybko. Mirax i ja pobraliśmy się pospiesznie, a chociaż nie żałowałem tego ani przez chwilę, wszystko sprzysięgło się, żeby utrudnić nam wspólne życie. Wielki Admirał Thrawn i jego igraszki zrujnowały obchody pierwszej rocznicy naszego ślubu, a ratowanie Jana Dodonny i innych, którzy niegdyś byli uwięzieni wraz ze mną na pokładzie okrętu „Lusankya", wyrwało mnie z domu w czasie drugiej. A potem, w czasie ataku klona Imperatora na Coruscant, na nasz dom spadł gwiezdny niszczyciel. Ani mnie, ani Mirax nie było wtedy w domu, co zdarzało się o wiele za często.
Tak naprawdę jedyną korzyścią z przydziału do pościgu za Gnębami było to, że ich szefowa Leonia Tavira - dawny moff- zdawała się lubić leniwe życie. Kiedy jej „Gnębiciel" znikał pomiędzy atakami, mieliśmy zazwyczaj tydzień spokoju, zanim zaczynaliśmy zaprzątać sobie głowę kolejnym jej wypadem. Razem z Mirax staraliśmy się dobrze wykorzystać ten czas, odbudowując nasz dom i nasz związek, ale miało to pewne konsekwencje, które dla mnie oznaczały poważne kłopoty - porównywalne z tymi, jakich przysporzył nam Thrawn.
Mirax uznała, że chce mieć dzieci.
Nie mam nic przeciwko dzieciom - jeżeli w końcu idą sobie z rodzicami do domu. Poinformowanie o tym Mirax nie było najmądrzejszą rzeczą, jaką zdarzyło mi się zrobić w życiu, a okazało się jedną z najboleśniejszych. Wyraz bólu i urazy w jej oczach prześladował mnie przez długi czas. W głębi duszy wiedziałem, że nie zdołam odwieść jej od tego zamiaru - zresztą, koniec końców, wcale nie byłem pewien, czy tego chcę.
Spróbowałem jednak, używając większości typowych w takiej sytuacji argumentów. Argument „niepewnych czasów" przepadł z kretesem w obliczu faktu, że nasi rodzice mieli podobny problem, a jakoś udało im się wyprowadzić nas na ludzi. „Niepewna praca" zbladła nieco w świetle mojego ubezpieczenia na życie, a potem musiała całkowicie ustąpić wobec logiki sprawozdania finansowego - tego prawdziwego, do którego Mirax pozwoliła mi zajrzeć - prowadzonej przez nią firmy importowo-eksportowej. Wynikało z niego, że Mirax była w stanie sama utrzymać trzy- czy nawet czteroosobową rodzinę, a ja mógłbym nie przepracować nawet sekundy więcej w moim życiu, nie licząc opieki nad dziećmi. Poza tym Mirax stwierdziła, że przeliczając pełne dziewięć miesięcy ciąży na czterdziestogodzinny tydzień pracy, przepracowałaby trzy lata i jedenaście miesięcy, za które chyba jestem jej coś winien.
Przede wszystkim zaś stwierdziła, że byłbym wspaniałym ojcem. Zauważyła, że mój ojciec odwalił kawał porządnej roboty, wychowując mnie. Była pewna, że nauczywszy się od niego sztuki bycia dobrym ojcem, świetnie bym sobie radził z dziećmi. Wysuwając ten argument, zagrała na miłości i szacunku, jakie żywiłem dla ojca. Sprawiła, że poczułem się, jakbym bezcześcił jego pamięć, wzbraniając się przed wydaniem na świat potomka. Ta sztuczka podziałała - o czym Mirax doskonale wiedziała - i poczułem się naprawdę paskudnie.
Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, powinienem był poddać się na samym początku, co zaoszczędziłoby nam obojgu wiele smutku. Mirax zarabia na życie - i to całkiem nieźle, jak się okazało - przekonując najprzeróżniejszych gości, że śmieci, których nikt nie potrzebuje, są im niezbędne do szczęścia. Wciągając mnie w potyczkę na logiczne argumenty - tak że musiałem skoncentrować obronę na tym właśnie obszarze - niepostrzeżenie wyminęła moje straże w sferze emocji. Rzucane od niechcenia uwagi na temat tego, jakie dziecko powstałoby z naszych genów, powodowały, że o mało mi mózg nie wyparował, gdy próbowałem rozwikłać tę zagadkę. I tu mnie miała -jako były detektyw nie potrafiłem porzucić sprawy, zanim nie znalazłem odpowiedzi.
A odpowiedź w tym przypadku oznaczała dziecko.
Mirax udawało się również włączać monitor HoloNetu właśnie wtedy, gdy pokazywano jakiekolwiek wiadomości o trzyletnich bliźniętach Leii Organy Solo. Dzieciaki były zachwycające, a ich narodziny stały się przyczyną prawdziwej eksplozji demograficznej w Nowej Republice. Wiedziałem, że Mirax nie jest tak prymitywna, by pragnąć dziecka z zazdrości czy dlatego, że akurat jest to modne, ale nie mogła nie zwrócić mi uwagi na to, że jest w wieku Leii i że to dobry czas na dziecko. Albo na dwoje.
A widok takich słodkich szkrabów naprawdę może człowiekowi zaleźć za skórę. Media Nowej Republiki unikały pokazywania bliźniąt zaślinionych i zasmarkanych jak inne dzieci, podkreślając to, co było w nich najbardziej ujmujące. Przez to wszystko, jak sobie teraz przypominam, zaczęły mnie prześladować sny o tym, jak tulę w ramionach śpiące dziecko. Co najdziwniejsze, szybko przestałem je uważać za koszmary i robiłem wszystko, by je pamiętać, gdy się obudzę.
Zrozumiawszy, że przegrałem, zacząłem żebrać o czas. Mirax zdecydowanie odmówiła przyjęcia jakiejkolwiek konkretnej daty, przede wszystkim dlatego, że ja myślałem w kategorii lat, więc musiałem się zgodzić na tryb warunkowy. Powiedziałem jej, że jak skończymy z Gnębami, podejmiemy ostateczną decyzję. Przyjęła to trochę lepiej, niż się spodziewałem, co oczywiście obudziło we mnie poczucie winy. Można by pomyśleć, że była to część jej taktyki, ale zdaniem Mirax odwoływanie się do poczucia winy to odpowiednik uderzenia młotem, a ona uważa się za zwolenniczkę posługiwania się wibroostrzem.
Powoli wypuściłem powietrze.
- Gwizdek, przypomnij mi, jak wrócimy do domu, że musimy z Mirax podjąć decyzję w kwestii dziecka natychmiast, nie odkładając tego na później. Tavira nie będzie rządzić moim życiem.
Wysoki świergot uszczęśliwionego Gwizdka przeszedł w niskie ostrzegawcze tony.
Spojrzałem na monitor. „Lśniąca Gwiazda" oderwała się od powierzchni Alakathy, a w systemie pojawił się jeszcze jeden statek. Gwizdek zidentyfikował obiekt jako zmodyfikowany ciężki krążownik „Piracki Łup". W przeciwieństwie do smukłej sylwetki liniowca, cały kadłub krążownika pokrywały brodawkowate wyrostki, które szybko odłączyły się od jego powierzchni i ruszyły na „Lśniącą Gwiazdę".
Wcisnąłem przełącznik komunikatora.
- Dowódca Łotrów, formacja trzecia złapała kontakt. Jeden krążownik i osiemnaście brzydali kieruje się w stronę „Lśniącej Gwiazdy".
Głos Tycho, który usłyszałem w odpowiedzi, był chłodny i spokojny.
- Zrozumiałem, Dziewiątka. Formacja druga wciąga do walki myśliwce. Pierwsza bierze krążownik.
Przełączyłem się na kanał taktyczny oddziału trzeciego.
- Odpalamy, Łotry! Bierzemy się za myśliwce. Włączyłem silniki i przełączyłem zasilanie na uzwojenie repulsorów. X-skrzydłowiec uniósł się jak duch nad grobem i skierował nosem w stronę liniowca. Gdy statek Ooryla uniósł się po mojej lewej stronie, a po prawej dołączyli Vurrulf i Ghufran, dwójka pozostałych pilotów, otworzyłem do końca przepustnice i ruszyłem do walki.
Twarz rozciągnęła mi się w uśmiechu. Każde myślące stworzenie o zdrowych zmysłach, rozpędzone w kruchej skorupie z metalu i ferroceramiki, uznałoby takie przedsięwzięcie za głupie lub wręcz samobójcze. Rzucanie tej łupiny do walki tylko pogarszało sytuację, i dobrze o tym wiedziałem. Z drugiej jednak strony, niewiele doświadczeń w życiu wytrzymuje porównanie z lotem bojowym czy angażowaniem przeciwnika w walkę. Jest to jedyna okazja, kiedy cywilizacja wymaga od nas, byśmy zaprzęgli do pracy zwierzęcą stronę naszej natury i wykorzystali pierwotne instynkty do pościgu za najbardziej niebezpieczną zwierzyną. Musisz być w najlepszej formie fizycznej, psychicznej, a nawet motorycznej, by przeżyć i nie pozwolić zginąć swoim towarzyszom.
A ja nie miałem zamiaru na to pozwolić.
Pstryknięciem kciuka przełączyłem uzbrojenie z laserów na torpedy protonowe i nastawiłem je na pojedynczy strzał. Wstępnie wybrałem cel i naprowadziłem celownik na jego kontury. Gwizdek popiskiwał, próbując zablokować cel, a kiedy czworokąt na wyświetlaczu rozjarzył się na czerwono, jego głos przeszedł w przeciągły gwizd.
Wcisnąłem spust i wypuściłem pierwszą torpedę. Wystrzeliła, gorąca i białoróżowa, a jej śladem pomknęły kolejne, wysyłane przez ludzi z mojego oddziału. Chociaż część pilotów uważa stosowanie torped protonowych przeciwko myśliwcom za przesadę, w Eskadrze Łotrów taka taktyka była zawsze uznawana za użyteczny sposób poprawienia naszych szans w walce - szans, które zazwyczaj wyglądały równie paskudnie jak wyjątkowo brzydki Hurt.
Gnęby latały na specjalnie dla nich zaprojektowanych myśliwcach typu Tri. Podstawą konstrukcji był kulisty kokpit i silnik jonowy seinarskiego klasycznego myśliwca typu TIE - obok wodoru i głupoty jednego z najbardziej rozpowszechnionych towarów w galaktyce - ożeniony z trzema trójkątnymi płatami, rozstawionymi pod kątem 120 stopni. Dwa dolne płaty służyły jako podpory przy lądowaniu, trzeci sterczał pionowo do góry nad kokpitem. Maszyny te zachowały typowe dla myśliwców TIE bliźniacze lasery umocowane pod kabiną pilota, z trzeciego płata zaś sterczał kieł działa jonowego. Były również wyposażone w podstawowe tarcze, co tłumaczyło ich skuteczność, a boczne iluminatory wykrojone w kadłubie poprawiały widoczność z kabiny pilota. Ponieważ potrójne ostrza płatów wyglądały, jakby trzymały kokpit w uścisku, przezywaliśmy te maszyny „łapsami".
Osłony i poprawiona widoczność nie pomogły łapsowi, którego wziąłem na cel. Torpeda protonowa wbiła się w prawy górny wylot lewego silnika i dosłownie przewierciła się przez kokpit, po czym eksplodowała. Myśliwiec zamienił się w wirującą, złotą kulę ognia, a po chwili po prostu wyparował. Trzy kolejne łapsy wybuchły w pobliżu po mojej prawej burcie, trafione przez myśliwce nadlatującej formacji drugiej.
- Formacja trzecia, celujcie dokładnie. Ooryl, bierzemy tę dwójkę z lewej burty.
- Przyjąłem, Dziewiątka.
Postawiłem mojego X-skrzydłowca na lotkach lewych stabilizatorów i pociągnąłem drążek do siebie. Dodając stopniowo mocy do silników zacieśniłem pętlę, a potem skręciłem w prawo, wciągając piratów w długą serpentynę nawrotu. Przełączyłem się z artylerii na podwójne lasery i natychmiast na moim celowniku pojawił się żółty czworokąt wokół lecącego na przedzie łapsa. Przyspieszyłem do maksimum, by zmniejszyć odległość między nami i rzuciłem przez komunikator:
- Mam lidera.
Ooryl zasygnalizował, że odebrał moją wiadomość. Pchnąłem drążek odrobinę w prawo. Kontur celownika zazielenił się. Strzeliłem. Dwa czerwone promienie uderzyły w cel. Pierwszy usmażył osłony. Iskry trafionego generatora ciągnęły się za łapsem jak ogon komety. Drugi promień przewiercił się przez osłonę kokpitu i uderzył dość wysoko - i dość mocno. Z dziury posypały się iskry, a statek wolną spiralą zaczął spadać w atmosferę Alakathy.
Ooryl skręcił na lewą burtę, goniąc kolejnego łapsa. Odwróciłem mój myśliwiec, by znaleźć się za nim, kiedy składał się do strzału. Pierwsze z trafień przebiło się przez osłony i wypaliło bruzdę w kadłubie myśliwca. Następne dwa przewierciły się przez silniki, zamieniając statek w chmurę złotych płomieni. Ogień po chwili zgasł gwałtownie, pozostawiając wypaloną skorupę myśliwca wirującą bezwładnie przez pustkę w stronę pasa asteroidów.
Przez sklepienie kokpitu nad sobą widziałem zielone i białe pasma atmosfery Alakathy i startującą „Lśniącą Gwiazdę". Na ster-burcie „Piracki Łup" przykucnął w pustce przestrzeni jak złośliwy owad. Turbolasery umieszczone wzdłuż osi i w wieżyczce pod brzuchem statku pluły ogniem, próbując trafić myśliwca z formacji pierwszej, ale strzały nie stanowiły realnego zagrożenia dla naszych statków. Pułkownik Celchu, Hobbie, Janson i Gavin Darklighter to stare wygi, których piraci nie potrafili przechytrzyć. Dopóki łapsy były zajęte nami, „Piracki Łup" nie miał szans.
Pierwszy koszący atak X-skrzydłowców przypuścili Tycho i Hobbie. Obracając się wokół osi wystrzelili torpedy protonowe w tylne osłony statku. Nadlatujący z drugiej strony Gavin i Wes Janson ostrzelali go ogniem laserów. Drugi strzał Gavina zmiótł wieżyczkę strzelniczą pod brzuchem, podczas gdy strzały Jansona oderwały rufowe silniki manewrowe „Pirackiego Łupu". Było już po nim, choć nie miałem wątpliwości, że potrzeba jeszcze kilku nawrotów, zanim załoga statku uświadomi to sobie i się podda.
Poleciałem za Oorylem długą pętlą w górę, z powrotem w kierunku pola walki, która w tym momencie zamieniła się w rzeź. Utrata sześciu statków, zanim w ogóle zobaczyli wroga, musiała wstrząsnąć piratami, a co najważniejsze - wyrównała nasze siły. Chociaż łapsy były bardziej zwrotne niż X-skrzydłowce - nieznacznie, ale wystarczająco, by walka z nimi była trudna - nie dorównywały nam pod względem szybkości i siły ognia. Nie mając wojskowej dyscypliny wyszkolonej jednostki bojowej, takiej jak Eskadra Łotrów, wpadli w panikę i poszli w rozsypkę, co znacznie ułatwiło nam robotę. Ooryl usadowił się jednemu na ogonie i posłał za nim poczwórną salwę ze swoich laserów. Łaps eksplodował, ale z chmury wybuchu wyłonił się drugi, lecąc prosto na Ooryla. Wystrzelił do niego z działa jonowego, które wzbudziło burzę błyskawic na osłonach Ooryla, te jednak zgasły, zanim trafił go wystrzał. Motywator jednostki R5 Ooryla wybuchł, a Gwizdek doniósł mi, że jego silniki padły.
- Ooryl, zabieraj się z powrotem. - Nie wiedziałem, czyjego komunikator nadal działa, ale na wszelki wypadek udzieliłem mu tej porady i poparłem ją podwójnym wystrzałem w kierunku łapsa. Pospiesznie namierzony strzał przeszedł pod statkiem, ale spowodował, że łaps gwałtownie skręcił. Kładąc maszynę na prawo poleciałem za nim.
- Tu Dziewiątka z formacji pierwszej. Niech ktoś popilnuje mojego ogona.
Vurrulf, pochodzący z Klatooine pilot z formacji trzeciej, warknął szorstkie „przyjąłem", więc czułem się nieco bezpieczniej, goniąc mojego łapsa. Jednym z najgorszych błędów, jakie może popełnić pilot, jest wypuszczenie się w pogoń za celem i utrata kontroli nad tym, co się dzieje dookoła. Kiedy świadomość sytuacji zawęża się do jednego celu, myśliwy staje się zwierzyną i nigdy nie wie, kiedy zostanie trafiony. Jest to błąd żółtodzioba, a chociaż już od dawna nim nie jestem, nie do końca się uodporniłem na to niebezpieczeństwo.
Pilot łapsa był dobry i wyraźnie nie miał ochoty umierać. Raczej miał ochotę dalej walczyć, skoro Gwizdek nie poinformował mnie, że tamten odciął zasilanie swojej broni. Próbowałem złapać go na cel, ale pilot umiejętnie regulował dopływ mocy do silników i wykorzystując zwrotność swojego statku wymykał mi się, zanim zdołałem go dobrze namierzyć. Posłałem za nim parę strzałów, ale przeleciały daleko obok albo ponad nim. Choć starałem się jak mogłem, miałem problemy z dotrzymaniem kroku jego nagłym uskokom i zwrotom.
Zmniejszyłem dopływ mocy do silników i pozwoliłem mu nabrać dystansu. Nie przestał się bawić w uniki, ale jego gwałtowne ruchy, dzięki którym z bliska niemal znikał mi z pola widzenia, przy większej odległości nadal mieściły się w obrębie czworokąta mojego celownika. Wcisnąłem spust i posłałem za nim cztery wystrzały. Dwa pierwsze przebiły tylne osłony i drasnęły dolne płaty podpór ładowniczych. Druga para promieni ścięła wylot silników manewrowych, ograniczając zwrotność statku.
Gwizdek zapalił kontrolkę komunikatora, sygnalizując, że pilot łapsa chce nawiązać kontakt. Włączyłem komunikator.
- Mówi kapitan Corran Horn z Sił Zbrojnych Nowej Republiki. Jestem gotów przyjąć twoją kapitulację.
Odpowiedział mi kobiecy głos:
- Nie wiesz, że Gnęby nigdy się nie poddają?
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]