[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SERIA HERBACIANA - część 7
Ogień Przez Ogień
Seria Herbaciana 7:
Ogień Przez Ogień
autorstwa Telanu
tłumaczyła Clio
Gołąb pikując tnie powietrze
Płomieniem rozżarzonej trwogi
Której ognisty język znaczy
Zmazanie grzechów, kres rozpaczy
Nadzieję albo los złowrogi
W wyborze stosu - ocalenie
Przez ogień z ognia - odkupienie
-T.S. Eliot, "Little Gidding," Four Quartets
(tłum. Krzysztof Boczkowski)
Część I.
(pierwszy pod murem).
To nie tak miało być, pomyślała Hermiona, po raz kolejny tłumiąc szloch chusteczką, którą
szarmancko obdarzył ją Ron.
Dumbledore postarał się, by pogrzeb był skromny i z udziałem jedynie najbliższych osób. W
różanym ogrodzie Hogwartu znalazło się tylko kilkoro wybranych, by pożegnać Syriusza Blacka:
oprócz niej i Rona byli oczywiście Harry, profesor Lupin, Szalonooki Moody i dwoje innych aurorów,
których Hermiona nie znała (nie miała pewności, czy byli to przyjaciele Syriusza, czy pojawili się w
ramach ochrony), oraz kilkoro przedstawicieli kadry nauczycielskiej. McGonagall stała tuż za
Dumbledore'em, z twarzą bladą i ściągniętą, jakby powstrzymywała płacz. Nie było Hagrida - ku
zdumieniu Hermiony, która zastawiała się, czy znów wyjechał z madame Maxime.
Hermiona i Ron przybyli jako ostatni, kiedy Harry stał już w otoczeniu Lupina i aurorów, więc
zatrzymali się naprzeciw niego, by chociaż mógł ich widzieć, gdyby potrzebował dodatkowego
wsparcia. Ale twarz Harry'ego była pobladła i zamknięta - patrzył tylko na urnę, w której
znajdowały się prochy Syriusza. Co chwilę Lupin klepał go po ramieniu, ale Harry chyba nawet nie
zdawał sobie z tego sprawy.
- Co do diabła
on
tu robi? - wymamrotał Ron, patrząc ponad ramieniem Lupina, ale Hermiona
zignorowała go. Też nie miała pojęcia, dlaczego jest tu Snape, ale nic jej to nie obchodziło, jak
długo trzymał się z tyłu i zachowywał wstrętne myśli dla siebie. Rzucał Lupinowi nieprzyjazne
spojrzenia, oczywiście. Pewnie żałował, że ten wciąż żyje, podczas gdy wszyscy pozostali
przyjaciele Lupina... Hermiona szybko ucięła tę myśl. To nie było sensowne, może nawet nie było
prawdziwe. Pozwoliła, by zawładnął nią gniew - silny gniew.
Ponieważ - nie mogła pozbyć się tej myśli - to wszystko miało być inaczej. Och, wiedziała, że
istniał Voldemort, śmierciożercy, wojna i wszystkie te straszne rzeczy - ale z jakiejś przyczyny
sądziła, że Syriusz i Harry znajdą wytchnienie po tym, przez co przeszli. Prawdziwą szansę, by się
poznać, jak powinni się znać przez całe życie. Syriusz i Harry powinni być teraz razem, pić herbatę
w swoim domku, a w przyszłym tygodniu w podniosłej atmosferze spotkać się z wszystkimi w
Norze. Od kilku dni Ron nie mówił o niczym innym.
Życie było niesprawiedliwe. Słyszała to wystraczająco często. Ale nigdy wcześniej nie
wiedziała
o
tym.
Stojący po jej prawej stronie Ron niezręcznie położył dłoń na jej ramieniu. Pochyliła się w jego
stronę, ciesząc się jego ciepłem i wzrostem; był dość wysoki, by mogła wygodnie oprzeć głowę na
jego ramieniu, a on przycisnął policzek do jej włosów. Chciała, by Harry też miał kogoś takiego.
Jakoś nie myślała w ten sposób o George'u, a poza tym nie było tu ani jego, ani Freda. Musiał mu
wystarczyć Lupin - już kiedyś jego i Harry'ego łączyła zażyłość, choć miało to miejsce prawie cztery
lata temu - co i tak było lepsze, niż gdyby Harry nie miał nikogo, kto mógłby stać obok niego tu i
teraz.
Dumbledore wspominał odwagę Syriusza, młodość i tego typu rzeczy, ale Hermiona nie mogła
się skupić. Niepokoiło ją to, ponieważ
zawsze
potrafiła się skupić - ale nic nie mogła poradzić.
1
SERIA HERBACIANA - część 7
Ogień Przez Ogień
Musiała spróbować skoncentrować się, by znów zobaczyć tę urnę i bladą, nieruchomą twarz
Harry'ego, i znów wyraźnie słyszeć głos Dumbledore'a. Ale teraz Dumbledore brzmiał, jakby się
rozluźnił, tempo jego głosu stało się powolne i brzmiały w nim nutki ostateczności. Wyglądał na
smutnego i zmęczonego.
- A teraz - oznajmił - kiedy zgodziliśmy się, że w żaden sposób nie jestem w stanie oddać
prawdziwego wizerunku tego człowieka... Remusie, masz dyspozycję Syriusza, co począć z jego
prochami?
Harry poruszył się na te słowa i spojrzał na Lupina, a jego twarz wciąż byłą nienaturalnie blada.
Nie wyglądał, jakby płakał, ale w końcu nie minęły jeszcze nawet dwa dni - prawdopodobnie wciąż
był w szoku. Hermiona czytała, że czasami trwało wiele dni, nawet tygodni czy lat, zanim do
niektórych ludzi dotarła realność smutku. Lupin znów klepnął go w ramię i spod wyświechtanej
szaty wyciągnął rolkę pergaminu.
- Tutaj, sir - powiedział cichym i opanowanym głosem.
- W porządku. Powiedz nam, proszę, co mamy zrobić.
Usuwanie szczątków czarodziejów zawsze było bardzo drażliwym tematem. Wziąwszy pod
uwagę, że poprzez stulecia dochodziło do najróżniejszych nieprzyjemnych incydentów - jak
"przypadkowe" zmieszanie prochów najmniej lubianego brata z proszkiem Fiuu albo transmutacja
ciała ciotki w nowy stolik do kawy - Ministerstwo Magii ustaliło, że dyspozycje w sprawie losów
owych szczątków mają być wyjawione w obecności kilku świadków.
Lupin machnął różdżką ponad pieczęcią, rozwinął pergamin i zaczął czytać.
- "Ja, Syriusz August Black, życzę sobie, by z moimi ziemskimi szczątkami zrobiono, co
następuje: po skremowaniu moje prochy powinny zostać rozrzucone w przynajmniej jedno z
następujących miejsc: po pierwsze: szuflada z bielizną..." - Lupin urwał, uniósł brwi i lekko
poczerwieniał. Oczy Harry'ego rozszerzyły się. Hermiona powstrzymała pisk. Lupin kontynuował: -
Ee... cóż, pierwsze jest według mnie niewykonalne... a, drugie, zdecydowanie nie, trzecie... Boże. -
Podniósł wzrok na profesor Sinistrę, która wyglądała na zgorszoną, a potem ponownie spojrzał na
pergamin. - Cóż... myślę, że jeśli nie mamy obiekcji przed popełnieniem przestępstwa...
Dumbledore odchrząknął. Hermiona zauważyła, że dwoje aurorów Moody'ego, łysy czarnoskóry
mężczyzna i młoda kobieta o wściekle różowych włosach, zdawało się powstrzymywać uśmiechy.
Zerknęła na Snape'a i zobaczyła, jak jego wargi wykrzywiają się w imponujący grymas drwiny.
- Może szczegóły dopracujemy później - zaproponował Dumbledore. - Jutro rano w moim biurze,
Remusie? I Harry oczywiście też.
Harry i Lupin kiwnęli głowami.
- Więc ustalone - powiedział Dumbledore. Machnął różdżką i urna uniosła się, po czym zawisła
ponad jego ramieniem. Hermiona starała się zachować spokój na ten widok. - Ponieważ nie
będziemy teraz rozrzucać prochów, myślę, że uroczystość można uznać za zakończoną.
Przepraszam za tę obcesowość. Nimfadoro...?
Różowowłosa kobieta wystąpiła naprzód ze skinieniem. Pozbyła się uśmiechu i znów wyglądała
uroczyście.
- Niektórzy z nas spotykają się w Trzech Miotłach, dyrektorze. Pomyśleliśmy, że Syriusz byłby
zadowolony. - Znów się uśmiechnęła. - Podczas pobytu w ministerstwie wciąż opowiadał, że
zamierza tu wrócić. Wszyscy są oczywiście mile widziani... ee... - Hermionie zdawało się, że
Nimfadora (czy to
naprawdę
było jej imię?) zerknęła na ułamek sekundy na Snape'a. - Cóż,
wszyscy są zaproszeni, naturalnie - Nimfadora skończyła pospiesznie i znów spojrzała na
Dumbledore'a.
- Pozostawię to wam - powiedział Dumbledore i skierował się w stronę zamku, z urną Syriusza
za plecami. Moody pokuśtykał za nim, wyraźnie mając ochotę na prywatną rozmowę na jakiś
temat. W każdej innej sytuacji Hermiona usiłowałaby dociec sprawy. Teraz Ron musiał niemal
wytrącić ją z osłupienia i udali się w kierunku Harry'ego i Lupina, których już otoczyli nieliczni
uczestnicy pogrzebu. Chyba wszyscy chcieli złożyć kondolencje... za wyjątkiem Snape'a, który
natychmiast i bez słowa odszedł. Hermiona uznała, że Dumbledore musiał go zmusić do przyjścia.
Kolejnym plusem wzrostu Rona było, że nie bał się go używać, nawet gdy wszyscy pozostali byli
od niego starsi. Mamrocząc "przepraszam" i mocno trzymając jej rękę w swojej, Ron przeciskał się
przez tłumek, aż znaleźli się koło Harry'ego i Lupina. Ona sama czekałaby uprzejmie, aż wszyscy
się usuną, ale Harry spojrzał z wdzięcznością.
- W porządku, Harry? - spytał Ron raczej burkliwie.
- Tak, jasne - odparł Harry. Wciąż był bardzo blady. Hermiona chciała go objąć, pocieszyć w
jakiś sposób, ale sprawiał wrażenie, jakby nie miał teraz na to ochoty. - Cieszę się, że przyszliście -
dodał.
- Oczywiście, że przyszliśmy - powiedziała Hermiona i nie mogła wymyślić nic więcej. Ron też
2
SERIA HERBACIANA - część 7
Ogień Przez Ogień
nie, oceniając po jego minie. Co można było powiedzieć?
- Moje kondolencje, chłopcy - rozległy się słowa profesora Flitwicka, któremu w jakiś sposób
udało się brzmieć dostojnie pomimo piskliwego głosu i niewielkiej postury. - Był dobrym
człowiekiem. To się stało o wiele za wcześnie.
Harry przełknął ciężko i skinął głową. Lupin wyciągnął rękę.
- Dziękuję, Filiusie.
- Moje również, Remusie - powiedziała profesor Sinistra. Już nie wyglądała na oburzoną.
Pozostali profesorowie zbliżyli się, by złożyć kondolencje przed powrotem do zamku; na końcu
przyszła profesor McGonagall w towarzystwie - ze wszystkich ludzi! - Fleur Delacour. Hermiona
nigdy do końca nie zaakceptowała faktu, że ta francuska lafirynda jest profesorem, choć zmuszona
była przyznać, że nauczanie Delacour w zeszłym roku nie było totalną katastrofą. Wyglądało więc,
że będzie ich uczyć przez następny rok. Wydarzenie bez precedensu, jeśli chodziło o ich nauczycieli
obrony.
- Moje kondolencje, panie Lupin, panie Potter - powiedziała McGonagall, ściskając po kolei dłonie
Lupina i Harry'ego, tonem, jakby Lupin wciąż był jej uczniem. Hermiona zastanowiła się, czy
podobnie McGonagall odzywała się do Lupina, gdy sam uczył w Hogwarcie. - Będziemy bardzo
tęsknić za panem Blackiem.
- To prawda, Minerwo - odrzekł Lupin, przyjmując jej dłoń z uśmiechem. Harry tylko kiwnął
głową. Sprawiał wrażenie, jakby nie był w stanie mówić. - Przykro mi, że musiałaś skrócić urlop.
Dobrze się bawiłaś we Francji?
McGonagall zaróżowiła się lekko.
- Bardzo dobrze, dziękuję. - Delacour odchrząknęła. - Ach, tak... spotkał pan Fleur Delacour,
panie Lupin? To ostatni zastępca na pana stanowisku.
- Uroczo - powiedział poważnie Lupin i uścisnął dłoń Delacour. - Dziękuję za przybycie, profesor
Delacour. Podoba się pani w Hogwarcie? Ja uczyłem tu z przyjemnością.
- Bardzi, niż się spodziewalam - przyznała Delacour. Jej francuski akcent był wyraźniejszy niż
pod koniec semestru i Hermiona zastanowiła się, czy ona też odwiedziła latem Francję. Potem
Delacour obróciła się do Harry'ego. - Tak mi przikro - powiedziała cicho i szczerze. - Ta tragedia...
tak niespodziewana, tak okropna.
- Dzięki - wymamrotał Harry. - Znaczy się, tak.
Ręka Lupina wróciła na ramię Harry'ego. Teraz, gdy Hermiona przyjrzała się lepiej, stwierdziła,
że Harry'emu niezupełnie się to podobało, ale był zbyt uprzejmy, by ją strząsnąć.
- Jesteś pewien, że chcesz iść do Trzech Mioteł, Harry? - spytała.
- Tak myślę - odparł Harry. - Znaczy się, czemu nie? Tonks ma rację, Syriuszowi by to się
podobało.
- Tonks?
Lupin wykrzywił wargi.
- Dumbledore nazywa ją Nimfadorą - wyjaśnił - ale ona tego nienawidzi. Używa więc nazwiska.
- Cholerna prawda - rzuciła Tonks zza Hermiony i Rona, a jej głos był zdecydowanie zbyt
radosny jak na uczestnika pogrzebu. - Idiotyczne imię. Cóż, wygląda, że wszyscy, którzy mieli iść,
już poszli, więc powinniśmy się zbierać... Mam nadzieję, że przyłączycie się do nas, panie profesor?
- dodała w stronę Delacour i McGonagall. Hermiona czuła, że Ron obok zesztywniał. Musiała się z
nim zgodzić. Na miłość boską, nie szli na przyjęcie urodzinowe!
- Dziękuję, ale nie - powiedziała McGonagall wciąż lekko zarumieniona. - W każdym razie ja nie
przyjdę - dodała, rzucając spojrzenie na Delacour. - Nie decyduję za...
- Ja również odmówię - orzekła Delacour, uprzejmie przechylając głowę.
- Więc wszyscy już na pokładzie - ogłosiła Tonks. - Kingsley! Chodź tu, zbieramy się. - Łysy,
czarnoskóry mężczyzna, który rozmawiał z Sinistrą, skinął głową i skierował się ku nim.
- Muszę powiedzieć, Tonks - oznajmił sucho Lupin - że potrafisz utrzymać uroczysty nastrój w
najbardziej godny uwagi sposób.
- Och! - Tonks miała na tyle wdzięku, by się zawstydzić, gdy spojrzała na Harry'ego. -
Przepraszam... pomyślałam tylko...
- Nic nie szkodzi - powiedział Harry i ku zdumieniu Hermiony nawet się uśmiechnął. Był to
drobny uśmiech, nie do końca przekonujący, ale jednak uśmiech. - Rozumiem, dlaczego Syriusz cię
lubił.
Nareszcie Tonks wyglądała odpowiednio uroczyście, gdy położyła dłoń na drugim ramieniu
Harry'ego.
- Pożegnajmy go więc w sposób, który by mu się podobał.
* * *
Osobiście Ron był zdania, że Syriusz doceniłby nieco bardziej awanturnicze pożegnanie, ale z
3
SERIA HERBACIANA - część 7
Ogień Przez Ogień
kolei to mogłoby nie być odpowiednie. Tymczasem wszyscy - Ron, Hermiona, Harry, Lupin, Tonks i
Kingsley Shacklebolt - siedzieli wokół stołu w Trzech Miotłach, starając się wyglądać radośnie i
kompletnie w tym zawodząc. No, Harry nawet nie starał się, siedział tam tylko - blady, zamyślony i
milczący.
Ron nie mógł obwiniać Harry'ego, nie był nawet zdziwiony jego zachowaniem. Harry nigdy nie
był rozmowny. Zwłaszcza ostatniego roku. Być może to wszystko zaczęło się wraz ze śmiercią
Cedrika Diggory'ego, o której nigdy nie chciał dyskutować, i po prostu narosło. Sytuacji nie
polepszał fakt, że Ron i Hermiona bardziej byli w tym czasie zainteresowani sobą niż Harrym.
Nie mógł powstrzymać ukłucia winy. Hermiona była cudowna, kiedy nie doprowadzała go do
szału, ale nie znaczyło to, że nie powinien poświęcać trochę więcej czasu najlepszemu kumplowi.
Oboje powinni. Przecież wystartowali jako trójka najlepszych przyjaciół, więc niezupełnie w
porządku było odepchnięcie Harry'ego w taki sposób. Ron nic nie mógł poradzić na swoje uczucie
do Hermiony, a ona na swoje do niego, ale... powinni byli lepiej o to zadbać. Wciąż jeszcze mogli.
Ron popatrzył na Harry'ego, ściskającego whisky, którą po kryjomu kupiła mu Tonks. Nikt się nie
sprzeciwił, choć Ron był zupełnie pewien, że on i Hermiona będą musieli się zadowolić piwem
kremowym. Cóż. Harry i tak nie sprawiał wrażenia, że mu smakuje.
- Byłem dopiero w drugiej klasie, gdy wy wszyscy byliście już w siódmej - mówił Shacklebolt do
Lupina. - Pewnie mnie nie pamiętasz...
- Ee - odparł Lupin uprzejmie.
- Właśnie - powiedział Shacklebolt z miłym uśmiechem. - Byłem w Ravenclawie, co tym bardziej
utrudnia sprawę. Ale wiedziałem o waszej czwórce. Wszyscy wiedzieli. Uwielbialiśmy was,
zwłaszcza Blacka. Był taki zabawny, zawsze potrafił nas, młodszych, rozśmieszyć.
Lupin uśmiechnął się.
- Jestem pewien, że robił to celowo. Cokolwiek nie mówić o Syriuszu, uwielbiał, gdy go
podziwiano.
- Później już nie - wtrącił cicho Harry i wszyscy obrócili głowy, by na niego spojrzeć. Niewielki
grymas goryczy wyginał kąciki jego ust. - Kiedy ministerstwo oczyściło go z zarzutów, dostał całą
masę podarunków miłosnych od różnych wiedźm. Chyba go to przerażało.
Teraz Lupin zachichotał.
- Chyba żartujesz. Rozkoszował się tym w szkole. Podejrzewam, że po prostu wyszedł z... z
wprawy... - Jego głos zamilkł, a Ron słyszał słowa, które nie zostały wypowiedziane: wyszedł z
wprawy, siedząc przez dwanaście lat w więzieniu za coś, czego nie zrobił, a teraz nie żyje i nigdy
już nie będzie miał okazji, by tę wprawę na nowo nabyć.
Inni pomyśleli sobie to samo. Wszyscy patrzyli w stół. Wtedy Harry powiedział to, czego Ron
lękał się od początku:
- To moja wina. Powinienem był z nim zostać.
- Harry,
nie
- surowo zawołali w tym samym momencie Hermiona i Lupin. Lupin ciągnął: - W tej
chwili koniec z tymi bzdurami. Nie mogłeś niczego zrobić, a Syriusz nie pragnął
niczego
bardziej niż
twojego bezpieczeństwa.
Harry odsunął od siebie szklankę z whisky, wydymając wargi z goryczą, choć wcale nie pił.
- Byłbym bezpieczny. Aurorzy wiedzieli, kiedy włączył się alarm, prawda? - Rzucił ostre
spojrzenie Tonks i Shackleboltowi, którzy wyglądali nieswojo. - Nie musiałem uciekać. Gdybym
został i pomógł, odpierałby ich dłużej. Zanim przybyliście.
- Być może - zgodził się Lupin. Hermiona gwałtownie nabrała powietrza, a Ron zastanowił się,
czy Lupin nie oszalał. Tego Harry nie potrzebował... - A być może nie - dodał Lupin. - Nie wiemy, co
by się stało, Harry. Może obaj byście przeżyli. A może złapaliby was obu, co byłoby o wiele gorsze.
Zastanów się: Syriusz, największy ryzykant, wiedział, że nie wolno nam tak ryzykować. Czy to nic
dla ciebie nie znaczy?
Dla Rona brzmiało to okropnie zimno i cynicznie - mówić do Harry'ego, jakby był przedmiotem,
który trzeba chronić, elementem w szachowej strategii. Ale poskutkowało lepiej niż odwoływanie
się do jego uczuć. Harry nie był już tak blady i rozchwiany, choć jego wargi wciąż zaciskały się w
cienką linię, a oczy patrzyły stanowczo i twardo.
- Syriusz nie wiedział wszystkiego - powiedział. - Nie wie... nie wiedział, co potrafię, a czego nie.
Wy też nie. Wiem, że wszyscy chcą mnie chronić. Wiem to. Wolałbym tylko, byście zapytali, czego
ja chcę.
- Nie chodzi o to, czego
chcesz
, Harry - stwierdziła Hermiona, brzmiąc na zmartwioną. - Profesor
Lupin ma rację. - Ron powstrzymał jęk. Powinna już wiedzieć, że to nie pomoże. Ściszyła głos. -
Sam-Wiesz-Kto panoszy się i uwalnia śmierciożerców z Azkabanu, nikt z nas nie może robić po
prostu tego, co mu się podoba, musimy myśleć o tym, co jest najlepsze dla wszystkich...
- Łatwo ci mówić - rzucił Harry zimno, ale Hermiona kontynuowała.
4
SERIA HERBACIANA - część 7
Ogień Przez Ogień
- ...a najlepsze dla wszystkich jest, żebyś żył. I to nie wszystko, Harry, nie wiesz, że troszczymy
się o ciebie? Chcemy, byś był bezpieczny. My...
- Nie powiedziałaś przypadkiem, że nie chodzi o to, czego się chce? - warknął Harry. - W
porządku. Rozumiem. To zresztą nie ma znaczenia. Ja żyję, a Syriusz nie.
- Harry... - zaczął Lupin.
- Nic nie mogę zrobić. Nie przywrócę mu życia, chociaż chciałbym. Ale... - Dłonie Harry'ego
zacisnęły się w pięści. - Ale to się już nie powtórzy.
Ron zaczął czuć się nieswojo.
- Spokojnie, chłopie - powiedział. - Znaczy się... Wiem, że jesteś zły... ale jest cholerna wojna i
nie możesz tak po prostu mówić, że nie będzie więcej... - Nie chciał mówić "ofiar". Nie kiedy
Syriusz był jedną z nich.
- Nie mogę? - Harry wygiął wargi w drwinę niemal tak imponująco jak Snape.
- Nie, nie możesz - warknęła Hermiona. - Co zamierzasz zrobić, pokonać Sam-Wiesz-Kogo sam
jeden? - Spojrzała przestraszona. - Nawet nie myśl o takim...
- Nie myślę. Niedobrze mi się robi, kiedy wszystkim się wydaje, że wiedzą, o czym myślę. To się
już nie powtórzy. Nigdy. - Zanim Ron zdążył domyślić się, co do diabła to miało znaczyć, Harry
nagle podniósł się od stołu. - Przepraszam. Powinienem wracać już do Hogwartu. Nie nadaję się na
przyjęcia.
Tonks też wstała, i to tak szybko, że uderzyła kolanem o blat.
-
Auć!
Auć. W porządku, Harry, rozumiemy... to był ciężki dzień dla nas wszystkich. Dla ciebie
zwłaszcza, oczywiście, nie miałam na myśli... - Urwała. - W porządku.
- Wszyscy pójdziemy - zadecydował Shacklebolt. - Niemądrze, by w tych czasach któreś z nas
chodziło samemu. I robi się ciemno.
Spacer do Howartu przebiegł w napięciu i ciszy. Tonks, Shacklebolt i Lupin uważnie obserwowali
okolicę na wypadek jakichkolwiek kłopotów, więc Ron i Hermiona sami musieli rozweselić
Harry'ego. Problem w tym, że Harry'ego nie można było rozweselić, gdy wpadał w taki nastrój - to
było jak łaskotanie jeża po kolcach. Ron nie mógł wymyślić nic, co mógłby powiedzieć, a jeśli
oceniać po ciszy, Hermiona też nie. Harry sprawiał wrażenie, jakby znajdował się w innym świecie,
patrząc w przestrzeń na coś, co tylko on mógł widzieć.
Kiedy doszli do szkoły, Tonks i Shacklebolt udali się do biura Dumbledore'a. Ron zastanawiał się,
czy Moody wciąż tam jest. Po raz pierwszy Harry spojrzał w oczy Ronowi, Hermionie i Lupinowi.
Potem bezradnie wzruszył ramionami.
- Przepraszam - powiedział. - Ja... wiem, że mówię szalone rzeczy. Nie mogę poradzić. To
wszystko nie tak.
Z miejsca mu przebaczyli. Ron miał ochotę objąć go, ale wyglądałoby to trochę dziwnie, więc
niezręcznie poklepał go po ramieniu.
- Nie przejmuj się - odparł. - Chodź, przyda ci się towarzystwo. Smutno musi być we Wieży,
kiedy stoi sama pusta...
- Zostaję w lochach - oznajmił Harry, jakby zupełnie nie uważał tego za dziwne. - Tam jest
bezpieczniej.
- Ugh - wyraził swoje zdanie Ron, ale Hermiona pokiwała głową.
- Z pewnością niewielu by cię tam szukało. Jeśli ktokolwiek by cię szukał... Choć nikt nie będzie.
Jestem pewna, że tam jest bardzo bezpiecznie - dodała pospiesznie. - Ale bądź ostrożny.
- Dobrze - odrzekł Harry. - I dzięki, Ron, ale wolę być sam. W tej chwili nie mam ochoty widzieć
się z nikim.
Ron skinął.
- Ale daj znać George'owi, dobra? - poprosił. - Martwi się o ciebie.
- Co? Och - powiedział Harry. - Racja. Tak zrobię.
Lupin odchrząknął i wszyscy podskoczyli z poczuciem winy. Ron zapomniał, że Lupin wciąż tam
był.
- Zobaczymy się później, prawda, Harry?
- Tak - odparł Harry. - Dobrze.
- A my spotkamy się w biurze Dumbledore'a jutro rano, by omówić... kwestię szczątków - dodał
Lupin, a jego ostatnie słowa brzmiały ochryple i przez chwilę Ron widział, jak jego twarz okrywa
cień. Tak martwił się o Harry'ego, że nie pomyślał nawet, jak musi się czuć Lupin, gdy zginął jeden
z jego najlepszych przyjaciół.
Harry jednak chyba nie zauważył tego przebłysku rozpaczy Lupina. Powiedział tylko:
- Dobra, okej. Do zobaczenia jutro - i skierował się ku schodom prowadzącym do lochu, z lekko
zgarbionymi ramionami, zlewając się z cieniami, aż stracili go z widoku.
* * *
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl