SEBASTIAN MIERNICKI
PAN SAMOCHODZIK
I
LISTY MIKOŁAJA KOPERNIKA
WSTĘP
Był listopad 1516 roku, kiedy na zamek olsztyński wjechała niewielka kawalkada wozów. Na dziedzińcu stali ludzie i witali nowego pana, kanonika warmińskiego. Miał rządzić tu trzy lata, nie tylko na zamku, ale i w dobrach kapituły. Miał odpowiadać za majątek kapituły, wsie, obronność grodów, skarbiec, archiwum, a wszystko to w obliczu nadciągającej wojny z zakonem krzyżackim.
Oprócz spraw bieżących jego myśli były związane z badaniami, jakie rozpoczął jeszcze we Fromborku.
Gdzie tu jednak można prowadzić badania? Tam miał swoją kurię, a tu? Dziedziniec zawsze w ciągu dnia pełen ludzi. Dookoła nieregularnego kwadratu o bokach długości około trzydziestu metrów piętrzyły się mury wysokości co najmniej dwunastu metrów.
Mimo tak niesprzyjających warunków słońce na rzadkie chwile oświetlało dziedziniec, a zwłaszcza krużganek z arkadami. Tam trzeba było prowadzić obserwacje słońca. Musiał przystawiać drabinę do ściany pokrytej tynkiem, sprawdzać, czy naczynie z rtęcią stoi tam gdzie trzeba i razem ze sługami dziwującymi się obyczajom swego pana prowadzić zimą obserwacje. Co pięć dni rysował oznaczenia, by później ruchy odbicia promieni słonecznych zaznaczyć farbami otrzymanymi w paczce z Italii. Razem z farbami przyszły listy od przyjaciela z czasów studenckich.
Pan na zamku czytał te listy wiele razy. To o czym wtedy rozmawiali z autorem pism, potwierdzało się. On też, wiele tygodni drogi stąd, prowadził swoje obserwacje i miał podobne wnioski. Tylko jak to ogłosić światu, czy ludzie są przygotowani, żeby to przyjąć? Część z nich, ci z uniwersytetów, może i tak. Pan na zamku wiedział też o listach, które wysłano do Rzymu z donosami na jego temat. Nigdy specjalnie nie przejmował się ludźmi kierującymi się niskimi pobudkami. Dla niego najważniejsze były obserwacje, żeby wreszcie zacząć pisać to dzieło życia.
Listy chciał ukryć w bezpiecznym miejscu, które przez cały czas miałby na oku.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
LIST Z OLSZTYNA * NOWY DOM OLBRZYMA * ZWIERCIADŁA KOPERNIKA * JUBILEUSZOWA WYSTAWA * SPOTKANIE Z ANTYKWARIUSZEM * TAJEMNICZA BLONDYNKA
Skończyło się upalne lato i po kilku słotnych dniach nadeszła pora jesieni, z wielobarwnymi liśćmi, z jeszcze ciepłymi dniami, ale z chłodnymi porankami i wieczorami. W takie ciepłe dni lubiłem przesiadywać w warszawskich Łazienkach, karmiąc gołębie okruchami bułki i nadstawiając twarz do słońca. Tego dnia miałem dodatkowy powód, by siedzieć na ławce przy pomniku Jana III Sobieskiego. To właśnie tu umówił się ze mną Tomasz N.N., zwany także Panem Samochodzikiem.
Od kilku lat był moim, przełożonym i kierował Departamentem Ochrony Zabytków w Ministerstwie Kultury i Sztuki. Był doświadczonym i zasłużonym pracownikiem ministerstwa, bo to on przez wiele lat zajmował się poszukiwaniami zaginionych w czasie ostatniej wojny dzieł sztuki, potykał się z nieuczciwymi handlarzami dzieł sztuki i poszukiwaczami skarbów, którzy usiłowali zagarnąć bezcenne zabytki należące do polskiego dziedzictwa kulturowego. Szef zawsze był punktualny, więc i teraz nie spóźnił się na nasze spotkanie. Z daleka widziałem jego lekko przygarbioną sylwetkę, znoszony płaszczyk i kapelusz, uchyliwszy którego właśnie pozdrawiał jakiegoś znajomego spacerowicza.
- Witaj, Pawle - powiedział siadając obok mnie. - Cudowna pogoda - westchnął.
- Tak - przyznałem czekając, aż szef zdradzi prawdziwy powód naszego spotkania.
Zwykle sprawy służbowe omawialiśmy w biurze, ale czasami pan Tomasz lubił działania w konspiracji i wtedy umawialiśmy się gdzieś w mieście. Z kieszeni płaszcza wyjął papierową torebkę z suszonymi jabłkami posypanymi makiem - wileński przysmak, który przed Wigilią czasami dawała mi babcia. Pan Tomasz poczęstował mnie i żując kawałek owocu rozglądał się po parku.
- Pewnie dziwisz się, czemu spotykamy się poza biurem? - zagadnął.
- Jestem zaintrygowany, co się za tym kryje - odparłem.
- No tak - pan Tomasz uśmiechnął się. - Proszę - podał mi kopertę, na której było nabazgrane: „Paweł Daniec” - moje imię i nazwisko.
Rozpoznałem charakter pisma mojego szefa. Otworzyłem kopertę. W środku były list i zaproszenia. Najpierw rozłożyłem sztywne kartoniki zaproszeń. Pierwsze dotyczyło udziału w otwarciu wystawy jubileuszowej w Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie, drugie było prośbą o udział w szkoleniu grupy Młodych Przyjaciół Zabytków, które miało być przeprowadzone w Olsztynie, na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Na koniec zostawiłem sobie list.
Tomasz N.N.
Witam Pana i mam wielką prośbę, aby zechciał Pan przeczytać mój list do końca i poważnie rozważyć moją propozycję. Nazywam się Edmund D. i mieszkam w Olsztynie. Przez przypadek dowiedziałem się o sprawie, która może zainteresować Pana i reprezentowany przez Pana resort Chodzi o nieznane historykom pisma Mikołaja Kopernika, właściwie to zbiór korespondencji. Z tego co wiem, poznanie ich treści mogłoby stanowić przełom w dotychczasowych badaniach nad odkryciem dokonanym przez słynnego astronoma.
Chciałbym zaproponować Panu wspólne poszukiwania tych dokumentów ale nie ukrywam, że liczę na zwrot poniesionych przeze mnie dotychczas kosztów oraz na to. abym jako pierwszy mógł opublikować treść tych pism. Mam nadzieję, że przyjmie Pan moje warunki, które uważam za bardzo rozsądne zważywszy na fakt, że to ja posiadam jedyne wskazówki, gdzie Kopernik mógł wykonać skrytkę.
Z poważaniem
Edmund D.
- Co o tym myślisz? - zapytał mnie pan Tomasz, kiedy zobaczył, że skończyłem czytać.
- Jeśli dobrze zrozumiałem, mam zająć się tymi trzema sprawami na raz?
- Tak.
- Otwarcie wystawy i prowadzenie szkoleń to tylko pretekst, by wyjechać do Olsztyna i nawiązać kontakt z panem Edmundem? - upewniałem się.
- Wystawa i szkolenie to nie preteksty: Wystawa jest szczególnie cenna, to sto sześćdziesiąt zabytków sakralnych z blisko czterdziestu kościołów warmińskich. Eksponaty to złote naczynia liturgiczne, piękne, cenne i niezwykle kuszące... - szef znacząco zawiesił głos. - Służby ochronne muzeum i policja są przygotowane na najgorsze, więc twoim zadaniem oprócz ewentualnego wsparcia będzie przede wszystkim nawiązanie kontaktu z dyrekcją muzeum, poznanie muzealników i zamku olsztyńskiego. Ma to bezpośredni związek z osobą Mikołaja Kopernika, a jaki? Dowiesz się, jak poczytasz. Szkolenie Młodych Przyjaciół Zabytków jest dla nas bardzo ważne i chyba nie muszę ci tłumaczyć dlaczego. Pomożesz i doradzisz prowadzącym kurs, a na koniec wręczysz odznaki i legitymacje. W akcję zaangażowany jest twój stary druh - Olbrzym. On też pomoże ci w odnalezieniu pana Edmunda. Już zebrał na jego temat spore dossier.
- Czy mam podjąć współpracę z nadawcą tego listu?
Pan Tomasz w milczeniu jadł jabłko.
- Sprawa jest bardzo delikatna - odezwał się po chwili. - Nie możemy spełnić żądań tego pana, chociaż może warto by je poznać. Nie wiemy, na ile jego informacje są wiarygodne, ale nie możemy przejść obojętnie koło tego tematu. Ten człowiek chce z nami nawiązać współpracę licząc na wymierne korzyści. Co się stanie, kiedy będzie sam prowadził poszukiwania i osiągnie sukces?
- Będzie chciał odbić sobie wszelkie koszty i to ze sporym zyskiem. Sprzeda bezcenne dokumenty temu, kto da więcej. Jak rozumiem, mam dowiedzieć się, co wie pan Edmund, niczego mu nie obiecywać i kiedy uznam informacje za wiarygodne, sam rozpocząć poszukiwania?
- Niestety tak. Inaczej chyba nie możemy postąpić.
- Panie Tomaszu, czemu spotkaliśmy się w parku?
- Twoja misja ma charakter półoficjalny, to raz. Mamy piękną jesień, to dwa. Powodzenia! - pan Tomasz wstał, podał mi rękę i odszedł w kierunku pomnika Chopina.
Zaproszenie na otwarcie wystawy dotyczyło następnego dnia, więc musiałem jeszcze dziś przygotować się do wyjazdu. Zrobiłem zakupy, pakowałem bagaże i zadzwoniłem do Olbrzyma.
Był to olsztyński dziennikarz, z którym kilka razy współpracowałem przy poszukiwaniach prowadzonych na terenie Warmii i Mazur. Jego przydomek wziął się od jego prawie dwóch metrów wzrostu. Był to człowiek, do którego równie dobrze pasowało określenie „miś”, dobroduszny, pogodny, życzliwy ludziom. Pod tą powierzchownością ukrywał swoje prawdziwe zalety. Potrafił doskonale kojarzyć fakty, miał intuicję pozwalającą mu rozszyfrować to, co inni ludzie chcieli ukryć, a do tego uwielbiał samotność.
- Cześć Pawle! - usłyszałem jego głos w słuchawce. - Pan Tomasz dzwonił i uprzedzał o twoim przyjeździe. Będziesz u mnie nocował. Zmieniłem adres i teraz mieszkam w domku na kolonii Łupstych. Znajdziesz to miejsce nad Jeziorem Krzywym. Klucz znajdziesz pod surfiniami. Wieczorem razem pójdziemy do muzeum. Przepraszam, ale muszę kończyć!
Rozłączył się, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Przed snem zlokalizowałem na mapie, gdzie miał znajdować się dom Olbrzyma i jak tam dojechać.
Rano wyjechałem z Warszawy na drogę numer siedem, w kierunku Gdańska. W Ostródzie zjechałem na szosę w kierunku Olsztyna i przed samym miastem skręciłem w lewo, do lasu. Jak zwykle, na służbowy wyjazd szef dał mi nasz wehikuł. Było to auto wyglądające jak pognieciona puszka po sardynkach na kółkach. Zawdzięczaliśmy je pewnemu kolekcjonerowi, któremu pan Tomasz, mój szef, pomógł odzyskać skradzione obrazy. Jednak ostatnio wehikuł przeszedł pewną drobną rewolucję. Jakiś czas temu obserwowaliśmy pewnego handlarza dzieł sztuki, który próbował wystawić starodruk. Nie wiedzieliśmy, skąd go miał i czy nie posiadał takich zabytków więcej. Śledziliśmy go i wtedy zobaczyłem, że spotkał się z angielskim arystokratą, którego twarz wydała mi się znajoma. To był kierowca rajdowy. Już jego pradziadek startował w 1902 roku autem marki Napier w wyścigu o puchar Gordon Bennetta jako reprezentant Royal Automobil Club. Młody lord odziedziczył fortunę przodków i wystawił swój team rajdowy na subaru impreza.
Przestrzegliśmy Anglika przed kupnem starodruku, który okazał się być w końcu kradzionym z kolekcji człowieka, który starannie ukrywał swoje hobby. Kilka miesięcy później arystokrata miał wypadek w trakcie rajdu na Cyprze. Dachował i z karoserii zostały strzępy. W tym samym czasie zepsuł się silnik w naszym wehikule, a remont podzespołów z astona martina kosztowałby nas majątek. Mieliśmy otrzymywać pieniądze na utrzymanie wehikułu, ale wszelkie wydatki najpierw musieliśmy pokrywać z własnej kieszeni, a potem, najczęściej z kilkumiesięcznym opóźnieniem otrzymywaliśmy zwrot kosztów. Księgowa w ministerstwie nie zgodziła się na wzięcie kredytu na naprawę wehikułu i byliśmy w kropce. Wtedy do Polski na licytację obrazów przyjechał nasz znajomy Anglik, odwiedził nas i kiedy się dowiedział o naszym problemie, postanowił nam zrobić prezent - naprawił wehikuł wstawiając do niego elementy ze swojego subaru.
Subaru jako jedna z ostatnich marek stosuje silnik w układzie bokser, takim jak w starych garbusach. Taki układ cylindrów utrudnia wprawdzie zasilanie i rozrząd, ale obniża całą konstrukcję i punkt ciężkości, a przez to wehikuł mniej wychyla się na zakrętach. Mamy rajdowe amortyzatory Bilstein, zawieszenie multi-link, twarde, ale mocno trzymające nas drogi. Na takim można przejechać rajd Paryż-Dakar i oczywiście jeździć po polskich drogach. Mamy wyższe, bo szesnastocalowe koła, dzięki czemu dziury są mniej groźne. Taki potwór dużo pali, ale za namową znajomego zastosowaliśmy chip tuning. To jeden ze sposobów podrasowania samochodu, żeby tak ustawić urządzenia sterujące wtryskiem paliwa i innymi parametrami, by uzyskać więcej mocy z silnika. Ten zysk mocy oznacza szybsze zużycie elementów silnika, ale ludzie, których stać na taki tuning, nie przejmują się kosztami. Byłem pierwszym klientem, który prosił o obniżenie mocy, bo nie było mnie stać na paliwo do wehikułu. Panowie zajmujący się tuningiem w pierwszym momencie zdębieli, potem obejrzeli silnik i kiedy przyjechałem po wehikuł tydzień później, ujrzałem cacko - czerwony guzik. Jedno naciśnięcie i mój ekonomiczny, klekoczący jak garbus wehikuł ryczał jak rajdowy lew. Na urodę na razie nic nie mogłem poradzić, ale polubiłem tę larwę owada, z wielkimi gałami reflektorów.
Po kilku kilometrach przejechałem przez Łupstych leżący nad odnogą Jeziora Krzywego, największego z jedenastu olsztyńskich jezior. Listonosza na motorowerze dopytałem się, gdzie mieszka Olbrzym i po kilku minutach otwierałem drewnianą bramę prowadzącą na jego podwórko.
Dom Olbrzyma był podobny do poprzedniego, położonego nad niedużym jeziorem kilkanaście kilometrów od Olsztyna. Też był murowany, piętrowy, z dostępem do wody, z niewielkim hangarem i drewnianą szopą. Tu jednak taras wychodził na południe, był ocieniony gałązkami winorośli. Na drewnianym ganku przed wejściem wisiały doniczki z surfiniami.
Właśnie! Przecież mój kolega ożenił się i teraz wszędzie tu było widać kobiecą rękę.
Po schodkach wszedłem na pomost ganku i oglądałem donice. Olbrzym wspominał, ze pod kwiatami znajdę klucze. Włożyłem rękę między fioletowe dzwonki surfinii. Listki przy kleiły mi się do dłoni, ale znalazłem jakieś skórzane zawiniątko. Była to niewielka sakiewka na klucze. W środku była też kartka wyrwana z notesu, a na niej odręczny list od Olbrzyma.
Pawle!
Wejdź i rozgość się...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]