[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sheri WhiteFeather
Dwa światy
PROLOG
1983 rok
Ten przeklęty David umarł. Do diabła z nim, że poślu­
bił tę Indiankę.
Spencer Ashton wpatrzył się w drogę przed nim, po
czym westchnął poirytowany. Spędził właśnie wyczerpu­
jący weekend w Nebrasce, zajmując się sprawami rodzin­
nymi. Czy miał jednak jakiś wybór? Kto inny mógłby upo­
rządkować to, co zostało po życiu Davida i zaoferować jego
dzieciom-mieszańcom lepszą przyszłość?
Ta squaw nie nadawała się do ich wychowywania i Spen­
cer nie miał zamiaru pozwolić, żeby zabrała je do tego
swojego rezerwatu, pełnego pasożytów i pijaków. I tak już
mieszkali na farmie, którą Spencer pomógł Davidowi kupić
na długo przed tym, jak ten poślubił Mary Little Dove*. Ta
farma nigdy nie przynosiła zysków.
Ale David był zbyt dumny na to, żeby przyznać, że on
i jego rodzina głodują.
Spencer opuścił osłonę przeciwsłoneczną, mrużąc oczy
przed popołudniowym światłem. Wracał właśnie do domu
* Little Dove - Mała Gołębica
z lotniska, kierując się w stronę Napa Vałley w Kalifor­
nii, gdzie posiadał doskonale prosperującą winnicę oraz
ogromny dom. Chłopiec i dziewczynka, których ze sobą
zabrał - dzieci zmarłego brata - siedziały obok niego na
przednim siedzeniu luksusowego sedana.
Zerknął na nich i zauważył, że trzyletnia Charlotte wciąż
zachowuje się jak zagubiony ptak. Co chwila wydawała
z siebie ciche kwilenie, które działało mu na nerwy. Pró­
bował usadzić ją z tyłu, ale nie dała się oderwać od brata.
Spencer nie znosił takich cierpiących istot, ale co mógł zro­
bić? Była córką Davida.
Z kolei ośmioletni chłopiec już zdołał zaskarbić sobie sza­
cunek Spencera. Walker trzymał głowę wysoko. Ten dzieciak
miał charakter. Zasługiwał na to, żeby być Ashtonem.
Szkoda, że był w połowie Indianinem.
Ale Spencer znajdzie sposób, żeby sobie z tym poradzić.
Nie przepadał za dziećmi, a sam miał ich zdecydowanie za
dużo. Walker był jednak inny. Prawdopodobnie okaże się
lepszy niż którekolwiek z dzieci Spencera.
Charlotte wydała z siebie kolejny nerwowy pisk i Spen­
cer zacisnął ręce mocniej na kierownicy.
- Jest przerażona - powiedział Walker.
- Tak, oczywiście. Straciliście rodziców. - A przynaj­
mniej tak im powiedziano.
Ich matka żyła, ale to był sekret Spencera. Każdy, oprócz
jego prawnika, usłyszał tę samą historię: Mary umarła od
obrażeń, których doznała w wypadku samochodowym, tak
jak David.
Spencer i jego adwokat zmusili ją, żeby oddała dzieci,
ale tak należało zrobić.
Walker był tego dowodem. Chłopiec wyglądał bardzo
elegancko w ubraniach, które Spencer mu kupił. Nie ma­
rudził, kiedy fryzjer obcinał mu włosy. Spencer nie miał
zamiaru przywieźć do domu dzieci, które wyglądały jak ra-
stafarianie.
Odwrócił się, żeby przyjrzeć się chłopcu. Matka nazy­
wała go wojownikiem. Prawdziwym Siuksem. Ale Spencer
uważał inaczej. Ten chłopak powinien urodzić się biały.
- Ja też byłem biedny, kiedy byłem młody - powiedział.
- Ale chciałem czegoś lepszego.
Walker spojrzał na niego.
- Tata opowiadał o tobie.
- Naprawdę? Ocaliłbym jego farmę. Nie wiedziałem, że
jest w stanie upadłości. - Spencer wiedział, co ludzie o nim
mówią - że jest zarozumiałym łajdakiem. Ale co oni mog­
li wiedzieć? Zawsze pomagał Davidowi, mimo że młodszy
brat był sentymentalnym głupcem. - Próbowałem pomóc
twojemu tacie.
- A teraz pomagasz mnie i Charlotte.
- Tak, pomagam. Beze mnie ty i twoja siostra nie mieli­
byście domu.
- Modliłem się za mamę i tatę.
Spencer miał nadzieję, że były to normalne modlitwy,
a nie te pogańskie bełkoty.
Walker spojrzał przez okno. Miał ładny profil i był nie­
zwykle przystojny. Przyglądał się winoroślom, bogactwie
tego regionu. Spencer podejrzewał, że podoba mu się to, co
widzi. Ten dzieciak będzie wdzięczny za hojność stryja.
- Czy mój ojciec będzie pochowany tutaj? - zapytał
Walker.
-Tak.
- A mama?
- Nie, synu. Zostanie pochowana w rezerwacie. Stamtąd
pochodzi. Ale to za daleko, żebyś mógł uczestniczyć w po
grzebie.
- Nigdy tam nie byłem.
I nigdy nie będziesz, pomyślał Spencer. Zauważył, że
głos ośmiolatka zmienił się, ale wiedział, że nie ośmieli się
płakać. Nie, Walker Ashton nie był mazgajem.
Trudno uwierzyć, że pochodził z plemienia Siuksów. Jego
matka nie miała żadnych zasad. Żeby upewnić się, że dotrzy
ma warunków umowy, Spencer zapłacił jej trzydzieści tysięcy
dolarów. Dla niego była to drobna suma, dla niej fortuna.
A jeśli chodzi o Walkera i Charlotte, to byli chyba warci
tych kilku papierków. A przynajmniej chłopak. Nieśmiała
mała dziewczynka stanowiła po prostu konieczny element
transakcji.
Tak czy inaczej było to najlepsze, co mogło się im przy
darzyć. Spencer mógł być z siebie dumny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl