[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Cindy GerardBurza namiętnościRozdział pierwszyByła zakochana. Desperacko zakochana. A zakochana kobieta popełniaczasami niewybaczalne błędy – a wszystko to w imię miłości.Chowając się głębiej w cień lasu, Tony Griffin modliła się w duchu,Ŝebynieuchwytny Damien jej nie zauwaŜył. To była miłość od pierwszego wejrzenia, odchwili, kiedy zobaczyła go nieco ponad tydzień temu.Podniosła aparat, dostosowała przesłonę do natęŜenia wrześniowego słońca iskierowała obiektyw w jego stronę.– Mam cię, nieczuły draniu – szepnęła, ostroŜnie przechodząc na drugąstronę powalonego sosnowego pnia.Nie miał pojęcia,Ŝejestśledzony.Wiedziała jednak,Ŝewkrótce wyczuje jejobecność. Pracowała szybko,ŜebyzdąŜyć przed zapowiadaną na wieczór burzą.– Wybacz mi, Damien – przeprosiła go szeptem, przybliŜając nieco obraz.Widok był wspaniały. Jego bystre oczy, ciemne jak agaty, wpatrywały się wgąszcz lasu.– Wysoki, ciemny i niebezpieczny – zamruczała z uśmiechem. – Jesteśpanem swojegoświata,prawda?Jego głowa obróciła się w jej stronę. Kiedy ją spostrzegł, wydał z siebiedługi, niski pomruk.Opuściła aparat i wstrzymała oddech. Zrozumiała,Ŝeto teraz ona stanie sięofiarą polowania.Jej serce podskoczyło gwałtownie i zatłukło się w piersi. W uszach zaczęłoszumieć, przestała nawet słyszeć łoskot fal rozbijających się o skalisty brzegjeziora jakieś sto metrów od niej.Niebezpieczny.Podniosła w górę obiektyw i zrobiła szybką serię zdjęć.Warknął rozwścieczony. Siła jego głosu wstrząsnęła leśnym poszyciem iprzeszyła powietrze niczym grzmot w czasie wieczornej burzy. Tony stała jaksparaliŜowana, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Zrobił dwa kroki w jej kierunku,ostrzegając w ten sposób,Ŝeposunęła się za daleko. To on tutaj rządził, nie ona.Zdała sobie sprawę,ŜemoŜe umrzeć. Zanim zauwaŜą jej nieobecność,upłynie dobre kilka dni. Nagle poczuła się bardzo samotna i bardzo przeraŜona.Ogarnięta nagłą falą paniki, pomyślała o wszystkich rzeczach, które chciała jeszczezrobić wŜyciu.O wszystkich rzeczach, za którymi tęskniła. Ale nagle Damienodwrócił się i zniknął między drzewami.Odetchnęła głęboko. Mrowienie w palcach przypomniało jej.ŜewciąŜściskaw ręku aparat. Roześmiała się nerwowo, czując jak powoli przeraŜenie ustępujemiejsca uldze.– On mnie kocha – mruknęła z niepewnym uśmiechem. Odwróciła się iszybkim krokiem podąŜyła w stronę swojej chaty. – To musi być miłość –powtórzyła. Czując krąŜącą wciąŜ wŜyłachadrenalinę, przyspieszyła i biegła aŜ dochwili, w której spostrzegła smuŜkę dymu unoszącą się nad dachem drewnianegodomku wybudowanego pośrodku niewielkiej polany. – Inaczej byłabym juŜ terazmartwa i nie zastanawiałabym się, czy zdąŜę do toalety.MimoŜetym razem naprawdę niebezpieczeństwo było blisko, roześmiała sięze szczęścia. Udało jej się wreszcie zrobić zdjęcia Damienowi w lesie. Bezwątpienia był największym, najstraszniejszym i najpiękniejszym niedźwiedziembrunatnym w hrabstwie Kooicbiching w Minnesocie. I przez chwilę – tylko przezchwilę – naleŜał tylko do niej.– Niewiarygodne – powiedział pod nosem Web Tucker, kiedyśmiejącasiękobieta wynurzyła się z lasu i przebiegła tuŜ obok niego.Domyślił się,Ŝeto właśnie była pani Griffin, pustelniczka i zdobywczyniwielu nagród za fotografowanie dzikiej natury. Nigdy jej nie spotkał, ale znał jejprace. Znał je kaŜdy, kto chociaŜ raz miał w ręku „National Geographic” albo inneczasopismo zamieszczające fotografie natury, I tak jak wszyscy, wiedział,Ŝemaniezwykły talent.To właśnie dlatego tu się znalazł. Tony Griffin była najlepsza. A poniewaŜWeb potrzebował najlepszych, opuścił niechętnie cywilizację i swoje miękkiełóŜko porannym lotem z lotniska JFK, aby odnaleźć ją w puszczy i zaproponowaćumowę z wydawnictwem Tucker-Lanier Publishing. I od tamtej pory rzeczy miałysię coraz gorzej.Po niekończącym się, trzygodzinnym oczekiwaniu w trakciemiędzylądowania na lotnisku w Minneapolis, wcisnął się do awionetki, którą podwóch godzinach lotu dotarł do International Falls w Minnesocie. PoniewaŜ wlokalnej wypoŜyczalni samochodów nie byłoŜadnejlimuzyny, był zmuszonywynająć mały, mocno zuŜyty samochód.A potem zaczęło się najlepsze. Powiedziano mu,Ŝeaby dojechać dorezerwatu niedźwiedzi, gdzie wśród lasów ukrywała się Tony Griffin, będziepotrzebował dwóch godzin. Pod warunkiem,Ŝesię nie zgubi. Niestety zgubił się, ito kilka razy. Cztery godziny i trzydzieści siedem minut później udało mu sięwreszcie dotrzeć do celu. Wcześniej jednak o mało co nie rozwalił samochodu,wpadając w dziurę wielkości Alaski. Od tamtej pory auto wydawało z siebiedziwne odgłosy, jakieś stuki i trzaski, które postanowił po prostu ignorować. Zdajesię zresztą,Ŝenie miał innego wyjścia.PołoŜył ręce na biodrach i rozejrzał się ponuro dookoła. Potrząsnął głową iwydał z siebie cięŜkie westchnienie. Był teraz tak daleko od swojej codzienności,Ŝenie sposób było obliczyć tej odległości w kilometrach. Był człowiekiem miasta inie mógł juŜ doczekać się chwili, kiedy zakończy te bliskie spotkania z krajem łosii komarów.To była kwestia jego zawodowego być albo nie być. A przynajmniej kwestiajego zawodowej reputacji. Właśnie dlatego musiał odnaleźć Tony Griffin.Westchnął głęboko i powiódł za nią wzrokiem, mimo woli zaintrygowanyprzez tę kobietę. Dlaczego go nie zauwaŜyła? PrzecieŜ stał na brzegu polany.Musiała być bardzo czymś zaabsorbowana.Postanowił chwilowo się nie ujawniać. W ciszy obserwował ją, jak biegnie wstronę starej drewnianej chaty zbudowanej na polanie.– A gdzie „dzień dobry”? – wymamrotał do siebie, kiedy zniknęła juŜ wśrodku.Przez długą chwilę wpatrywał się w zamknięte drzwi. Czekał. Przybył tutaj zdyplomatyczną misją. Misją, od której powodzenia zaleŜała jego reputacja.– Musisz być miły – upomniał sam siebie po cichu i wziął głęboki oddech.To będzie trudna przeprawa.Schylił się i podniósł kapelusz w kolorze khaki, który spadł jej z głowy,kiedy obok mego przebiegała.Z zamyślenia wyrwał go odgłos otwieranych drzwi. Podniósł głowę ispostrzegł,Ŝepowód jego wyprawy do Miejsca-Gdzie-Wcale-Nie-Miał-Ochoty-Przebywać stoi na progu i patrzy mu prosto w oczy z nachmurzoną miną. Jej oczyzmieniły barwę z błękitnej na ciemnokobaltową.– To teren prywatny.No cóŜ, najwyraźniej nie dość,Ŝeteren był prywatny, było to równieŜterytorium wroga. Udało mu się jakoś przywołać uśmiech na twarz. Nigdy nie byłomu trudno uśmiechnąć się do kobiety. Ta akurat nie była szczególnie piękna, alebyła dość ładna w naturalny, amerykański sposób.– Nie było łatwo panią znaleźć.ZałoŜyła ręce na piersiach i spojrzała na niego podejrzliwie.– Najwyraźniej nie było to jednak takie trudne.Podszedł do niej i wyciągnął rękę.– Nazywam się Web Tucker.Nie ruszyła się ani o krok w jego stronę. Nie podała mu ręki, ale wyrwała muz dłoni swój kapelusz.– Wiem, kim jesteś.–Świetnie– powiedział. Nie był tym specjalnie zaskoczony.Przyglądała mu się przez chwilę, po czym wydała z siebie zirytowanewestchnienie.– Czego chcesz, Tucker?Znaleźć się jak najdalej stąd.– Na początek przydałaby mi się filiŜanka kawy.Oparła się biodrem o framugę drzwi i brodą wskazała coś, co ledwo moŜnaby nazwać drogą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl