[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Arkadiusz Niemirski
PAN SAMOCHODZIK
I „ATLANTYDA”
82
Czy przyszło ci kiedykolwiek do głowy,
te twój guru mo
Ŝ
e oferowa
ć
ci lekarstwo na chorob
ą
,
której sam był przyczyn
ą
?
Anthony de Mcilo
WST
Ę
P
Zapadł juŜ zmrok. Nad rzeką wiatr to wzmagał się, to słabł, kołysząc pobliskimi drzewami i
czesząc pas przybrzeŜnych trzcin. MŜyło. Dziewczyna jęknęła, gdy klęczący nad nią osobnik wyjął
igłę z jej Ŝyły. Drugi oświetlał ją latarką i przez chwilę było widać tatuaŜ węŜa na odsłoniętym
przedramieniu pierwszego. Wstał szybko, wyprostował kości i zwrócił się do kolegi, stojącego
plecami do rzeki.
- Dobra, załatwione. Spadamy stąd! Nie lubię takiej pogody.
- Wytrzyj strzykawkę! - rozkazał tamten ponurym głosem.
- PrzecieŜ mam na rękach rękawiczki.
- Rób, co mówię, Leo! Nie chcę Ŝadnych niespodzianek. Przetrzyj.
Leo posłusznie wykonał polecenie i odłoŜył strzykawkę na ziemi obok dziewczyny. Wówczas
ten drugi omiótł światłem latarki twarz bladej i mizernie wyglądającej małolatki. Na pierwszy rzut
oka trudno było ustalić wiek leŜącej pod olszyną istoty. Nie miała zamkniętych oczu. Patrzyła
nieprzytomnym wzrokiem na swoich prześladowców, ale nie widziała ich. Mętny wzrok był
zapowiedzią ogarniającego jej duszę szaleństwa. Jęknęła. W końcu wywróciła kilkakrotnie białkami
oczu i ucichła.
- Idziesz? - Leo zapytał kompana.
Zgasła latarka. Dwaj osobnicy odeszli od drzewa rosnącego na brzegu odnogi i szli wolno w
kierunku parkującego obok krzaka głogu fiata bravo.
- Czy ta dawka jej nie zabije? - zapytał pierwszy.
- Co za róŜnica? - odpowiedział tamten. - PrzecieŜ ona i tak nie wypowie juŜ ani jednego
słowa. Jej dusza jest zaklęta.
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
DZIWNY LIST • WIZYTA W DOMU PA
Ń
STWA KAMI
Ń
SKICH • ZAGINIONA MAGDA
K. • O DWÓCH CENNYCH PRZEDMIOTACH • POD SZKOŁ
Ą
, CZYLI WYWIAD
Ś
RODOWISKOWY • CUDOWNE ODNALEZIENIE • CZY MAGDA JEST
NARKOMANK
Ą
? • POZNAJ
Ę
PODKOMISARZ SOBCZAK • MILCZ
Ą
CA PACJENTKA I
OSTRZE
ś
ENIE POLICJANTKI • SIEDEMNASTOWIECZNA MAPA, CZYLI TROP
PROWADZI DO GÓRY KALWARII
Minęły wakacje i przyszła jesień, a na moim biurku, wśród sterty zaległej korespondencji,
wylądowała biała koperta zawierająca pod adresem dopisek:
Do r
ą
k własnych Pana Samochodzika
Na odwrocie znalazłem napisane odręcznie nazwisko: „L. i S. Kamińscy”. Nie znałem
Ŝadnych Kamińskich! Pomyślałem sobie wówczas, Ŝe kolejna prywatna osoba prosi nas -
Departament Ochrony Zabytków - o pomoc w ustaleniu autentyczności rodowych kosztowności;
ewentualnie zaginęły cenne, zabytkowe przedmioty i „od zaraz” potrzebny jest detektyw. Czasami
bowiem do naszego skromnego biura przychodziły listy z podobnymi Ŝądaniami, lecz z powodu
nadmiaru obowiązków słuŜbowych musieliśmy odmawiać takowym „klientom”. Niezmiernie
rzadko zajmowaliśmy się prywatnymi sprawami, najczęściej wskazywaliśmy odpowiednie urzędy
oraz instytucje. Nic dziwnego, w końcu nie byliśmy agencją detektywistyczną, a nasze działania
miały ściśle nakreślone przez wyŜszych urzędników ramy.
Jako Ŝe przez kilka dni zastępowałem nieobecnego szefa, pana Tomasza N.N., rozerwałem
kopertę i przeczytałem ów list.
Szanowny Panie!
Mieszkamy w Warszawie i spotkała nas prawdziwa tragedia. Pół roku temu zaginała nasza
jedyna córka, Magda, uczennica drugiej klasy liceum. Zim
ą
wyszła z domu i, niestety, do tej pory
nie wróciła. Nie wiemy, co si
ę
stało i nawet nie podejrzewamy, co jest tego przyczyn
ą
. Oczywi
ś
cie
policja prowadziła swoje
ś
ledztwo, ale córka nie odnalazła si
ę
do tej pory. Obecnie figuruje na
li
ś
cie osób zaginionych, funkcjonariusze twierdz
ą
,
Ŝ
e stało si
ę
najgorsze, ale my - rodzice - wiemy,
Ŝ
e ona
Ŝ
yje. Magda nie umarła! Rodzice to czuj
ą
Mo
Ŝ
e po prostu zbł
ą
dziła i podró
Ŝ
uje gdzie
ś
po
kraju z jakimi
ś
lud
ź
mi? Wstyd przyzna
ć
, ale mimo
Ŝ
e mieszkali
ś
my pod jednym dachem, niewiele
wiemy o córce. Czy brała na przykład narkotyki? Bo tak sugerowała policja. Dla nas najwa
Ŝ
niejsze
jest jednak, aby ujrze
ć
j
ą
z powrotem w domu. Wybaczymy jej wszystko. Tylko jak j
ą
odnale
źć
?
O
ś
mielamy si
ę
zwróci
ć
do Pana o pomoc, bo słyszeli
ś
my o nim wiele dobrego jako o znanym i
szlachetnym detektywie. Owszem, mówiono nam,
Ŝ
e zajmuje si
ę
Pan wył
ą
cznie zabytkami i
poszukiwaniami skarbów, jednak jest co
ś
w naszej sprawie, co mo
Ŝ
na dopasowa
ć
do profilu
Pa
ń
skiej profesji. Magda uciekaj
ą
c od nas, zabrała oprócz swoich rzeczy kilka cennych drobiazgów
z naszej szkatułki - kilka złotych pier
ś
cionków, broszk
ę
i znalezione przez naszego dziadka tu
Ŝ
po
wojnie: złoty kordzik nale
Ŝą
cy do wysokiego rang
ą
oficera SS (w stanie idealnym!) oraz
siedemnastowieczn
ą
map
ę
Rzeczypospolitej. To cenny miedzioryt. Warto
ść
zabranych przez córk
ę
przedmiotów szacujemy na ponad dziesi
ęć
tysi
ę
cy złotych, ale tak naprawd
ę
nie wiemy, ile s
ą
warte,
bo nigdy ich nie wyceniali
ś
my. Kto
ś
ze znajomych mówił nawet o warto
ś
ci kilku tysi
ę
cy dolarów na
aukcjach zachodnich...
2
W dalszej części listu rodzice zaginionej dziewczyny proponowali odnalezienie wyniesionych
przez nią przedmiotów i w razie pomyślnie zakończonej misji - zrzekali się ich na rzecz Skarbu
Państwa. Było jasne, Ŝe w ten sposób chcieli zachęcić nas do poszukiwań Magdy, a zabrane przez
nią przedmioty stanowiły jedynie pretekst do zajęcia się tajemniczym zniknięciem ukochanej córki.
Zdawali sobie sprawę, Ŝe Pan Samochodzik jest urzędnikiem Ministerstwa Kultury i Sztuki,
człowiekiem chroniącym zabytki, lecz jego legenda zataczała w niektórych kręgach szersze koła niŜ
sądziłem. Niektórzy uwaŜali Pana Samochodzika za szlachetnego detektywa, dŜentelmena, który
zawsze gra fair, amatora kaŜdej zagadki. Inni mieli go za dziwaka (z powodu duŜego, brzydkiego
pojazdu, jakim zwykł się poruszać) i złośliwca, państwo Kamińscy jednak naleŜeli, jak widać, do
tej pierwszej grupy.
OdłoŜyłem list na biurko, nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Spokoju nie dawał mi
dopisek umieszczony pod pozdrowieniami:
Zrozpaczeni Rodzice
Moja wraŜliwość została wystawiona na cięŜką próbę. Serce się krajało, ale postanowiłem
być twardy jak granitowa skała. Zerknąłem jeszcze na podany na dole kartki numer telefonu i po
chwili namysłu zadzwoniłem z postanowieniem odmowy przyjęcia niecodziennego „zlecenia”.
Nie mogłem. Nie miałem czasu. Ba, nie miałem prawa!
- Dzień dobry - rzuciłem do słuchawki, usłyszawszy w niej zmęczony kobiecy głos. -
Nazywam się Paweł Daniec. Jestem współpracownikiem Pana Samochodzika, który bawi obecnie
na konferencji...
- Ach, to pan! - przerwała mi z wyraźną ulgą. - Wiedziałam, Ŝe pan zadzwoni... Ŝe pan się
zgodzi...
- Tylko Ŝe ja...
- Dziękuję panu - kobieta prawie szlochała ze wzruszenia. - Jest pan szlachetnym
człowiekiem.
Nie tak miał wyglądać mój telefon do państwa Kamińskich. Dzwoniłem wszak z negatywną
odpowiedzią, całkowicie sprzeczną z moimi chęciami i współczuciem, jakie z nimi dzieliłem, a
jednak rozmowa z cierpiącą matką poszła w całkowicie innym kierunku. Jakoś nie potrafiłem
przerwać tej zrozpaczonej matce, więc przytakiwałem, a ona płakała.
- To juŜ będzie siódmy miesiąc jak Madzia wyszła z domu. Ale nigdy nie straciłam nadziei,
Ŝe ją zobaczę. Nigdy! Przepraszam, Ŝe wciągnęłam pana w to wszystko, ale policja jest bezradna.
Nikt nie wie, dokąd ona pojechała... Ŝadnego świadka, tropu, pomysłu... więc co miałam robić? Z
męŜem postanowiliśmy napisać do pana, bo słyszeliśmy, Ŝe jest pan wyjątkowym detektywem. Na
profesjonalną agencję nas nie stać, bo oni chcą gotówkę, naprawdę duŜe pieniądze, a my nie mamy
tyle. MoŜemy jednak „zapłacić” wspomnianymi w liście cennymi rzeczami. Kordzikiem i
miedziorytem. Jak to dobrze, Ŝe pan się zgodził...
Zacisnąłem mocniej palce na słuchawce telefonu.
- Kiedy mogę Państwa odwiedzić? - westchnąłem cięŜko.
- Choćby i teraz! Ale moŜe lepiej jak mąŜ będzie. Wraca z pracy o siedemnastej, proszę pana.
Punktualnie o siedemnastej stawiłem się w ich mieszkaniu na śoliborzu. Pan Kamiński był
juŜ na miejscu, widać, wcześniej poinformowany telefonicznie o mojej wizycie przez Ŝonę, panią
Stenię. Gospodyni ubrała się na tę okazję w jakąś odświętną sukienkę, poprawiła fryzurę, bo
3
intensywnie pachniało lakierem do włosów, i tylko jej podkrąŜone oczy świadczyły o gehennie,
jaką przeŜywa od dłuŜszego czasu. Oczy nie kłamały. Były do cna wypłakane, jej oblicze zaś szare,
zdruzgotane od nieprzespanych nocy. Łysiejący małŜonek, na pierwszy rzut oka, trzymał się
dzielnie, próbując nawet od czasu do czasu uśmiechać się, lecz na jego twarzy Ŝal wyrył pierwsze
ślady chronicznego zwątpienia.
Pan Lucjan połoŜył na stole, z niejakim naboŜeństwem, album ze zdjęciami. Wyjął jedną
fotografię i w milczeniu podał mi ją. Wstrzymali oddechy, gdy patrzyłem na dość ładną, zerkającą
na mnie z papierowego prostokącika nastolatkę. Średniego wzrostu podlotek ostrzyŜony na jeŜa
ubierał się na ciemno. Miała pomalowane na niebiesko oczy i wąskie wargi. W nosie tkwił kolczyk.
Ze spojrzenia duŜych oczu wywnioskowałem, Ŝe dziewczyna była inteligentna i buntowniczo
nastawiona do świata. CóŜ, w tym wieku kontestacja była chlebem powszednim. Przede wszystkim
biła z niej niewinność, nawet przy tym całym swoim teatralnym buncie, mocno akcentowanym
przez ubiór i fryzurę.
Dyskretnie rozejrzałem się po mieszkaniu. Kamińscy byli przeciętną polską rodziną,
katolicką, o czym świadczył krzyŜ zawieszony na ścianie. Mój wzrok natrafił na drzwi jednego z
trzech pokojów.
- Pewnie chciałby pan obejrzeć pokój Magdy - podchwycił moje spojrzenie pan Lucjan. -
Proszę.
Niewielkie pomieszczenie ni to sypialnia, ni to gabinet - nie powiedział mi wiele o zaginionej.
Zwyczajne meble, duŜo fotosów i jeden wielki plakat zespołu heavy-metalowego, podręczniki
szkolne i zeszyty prowadzone w nieładzie i zalegające część biurka. Komputer.
- Policja przebadała wszystko - mówił pan Lucjan. - Szuflady, zakamarki, łóŜko. Szukali
jakiegoś pamiętnika czy coś w tym stylu. MoŜe liściku? Ale nic nie znaleźli. Kiedy córka odeszła,
był tu większy bałagan i Stenia trochę posprzątała.
- A komputer? - wskazałem na zgaszony ekran monitora.
- To znaczy?
- Czy przeglądano pliki i pocztę elektroniczną?
- Nie moŜna go było otworzyć - wyjaśniła kobieta.
- Córka załoŜyła hasło - dodał jej mąŜ.
Z powrotem usiedliśmy w pokoju jadalnym. Przez kolejne dziesięć minut słuchałem relacji
gospodarzy z dotychczasowych rezultatów śledztwa prowadzonego przez policję. Dowiedziałem
się, Ŝe dziewczyna w okresie poprzedzającym zniknięcie była trochę dziwna, zamknęła się w sobie i
kilka razy nie wróciła do domu na noc. Jak twierdziła, nocowała u koleŜanki. Często zamykała się
w pokoju. Wreszcie, wyczekawszy dogodnego momentu, kiedy pani Stenia udała się na zakupy,
spakowała się i zniknęła.
Zapytałem o znajomych córki - kolegów i koleŜanki.
- Policja przeprowadziła wywiad środowiskowy - mówiła matka zaginionej. - Madzia nie
miała wielu znajomych w szkole, co nas trochę dziwiło. KoleŜanki i koledzy, ci z którymi
utrzymywała znajomość, twierdzą, Ŝe od dłuŜszego czasu stroniła od nich. Prawdopodobnie
spotykała się z innymi...
- Nie znaliśmy dobrze córki - wszedł w słowo pan Lucjan. - To gorzka prawda. Miała swój
własny świat. Niestety, policja podejrzewa, Ŝe jej tajemniczy znajomi to grupa narkomanów...
- Czy Magda, rzeczywiście, wracała do domu w dziwnym stanie? MoŜe zaobserwowali
państwo objawy depresji spowodowanej tak zwanym „głodem”? - pytałem.
Zapadła kłopotliwa cisza.
- Wstyd przyznać - odpowiedziała cicho matka - ale my nie mieliśmy do niej dostępu. Od
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl jajeczko.pev.pl
Arkadiusz Niemirski
PAN SAMOCHODZIK
I „ATLANTYDA”
82
Czy przyszło ci kiedykolwiek do głowy,
te twój guru mo
Ŝ
e oferowa
ć
ci lekarstwo na chorob
ą
,
której sam był przyczyn
ą
?
Anthony de Mcilo
WST
Ę
P
Zapadł juŜ zmrok. Nad rzeką wiatr to wzmagał się, to słabł, kołysząc pobliskimi drzewami i
czesząc pas przybrzeŜnych trzcin. MŜyło. Dziewczyna jęknęła, gdy klęczący nad nią osobnik wyjął
igłę z jej Ŝyły. Drugi oświetlał ją latarką i przez chwilę było widać tatuaŜ węŜa na odsłoniętym
przedramieniu pierwszego. Wstał szybko, wyprostował kości i zwrócił się do kolegi, stojącego
plecami do rzeki.
- Dobra, załatwione. Spadamy stąd! Nie lubię takiej pogody.
- Wytrzyj strzykawkę! - rozkazał tamten ponurym głosem.
- PrzecieŜ mam na rękach rękawiczki.
- Rób, co mówię, Leo! Nie chcę Ŝadnych niespodzianek. Przetrzyj.
Leo posłusznie wykonał polecenie i odłoŜył strzykawkę na ziemi obok dziewczyny. Wówczas
ten drugi omiótł światłem latarki twarz bladej i mizernie wyglądającej małolatki. Na pierwszy rzut
oka trudno było ustalić wiek leŜącej pod olszyną istoty. Nie miała zamkniętych oczu. Patrzyła
nieprzytomnym wzrokiem na swoich prześladowców, ale nie widziała ich. Mętny wzrok był
zapowiedzią ogarniającego jej duszę szaleństwa. Jęknęła. W końcu wywróciła kilkakrotnie białkami
oczu i ucichła.
- Idziesz? - Leo zapytał kompana.
Zgasła latarka. Dwaj osobnicy odeszli od drzewa rosnącego na brzegu odnogi i szli wolno w
kierunku parkującego obok krzaka głogu fiata bravo.
- Czy ta dawka jej nie zabije? - zapytał pierwszy.
- Co za róŜnica? - odpowiedział tamten. - PrzecieŜ ona i tak nie wypowie juŜ ani jednego
słowa. Jej dusza jest zaklęta.
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
DZIWNY LIST • WIZYTA W DOMU PA
Ń
STWA KAMI
Ń
SKICH • ZAGINIONA MAGDA
K. • O DWÓCH CENNYCH PRZEDMIOTACH • POD SZKOŁ
Ą
, CZYLI WYWIAD
Ś
RODOWISKOWY • CUDOWNE ODNALEZIENIE • CZY MAGDA JEST
NARKOMANK
Ą
? • POZNAJ
Ę
PODKOMISARZ SOBCZAK • MILCZ
Ą
CA PACJENTKA I
OSTRZE
ś
ENIE POLICJANTKI • SIEDEMNASTOWIECZNA MAPA, CZYLI TROP
PROWADZI DO GÓRY KALWARII
Minęły wakacje i przyszła jesień, a na moim biurku, wśród sterty zaległej korespondencji,
wylądowała biała koperta zawierająca pod adresem dopisek:
Do r
ą
k własnych Pana Samochodzika
Na odwrocie znalazłem napisane odręcznie nazwisko: „L. i S. Kamińscy”. Nie znałem
Ŝadnych Kamińskich! Pomyślałem sobie wówczas, Ŝe kolejna prywatna osoba prosi nas -
Departament Ochrony Zabytków - o pomoc w ustaleniu autentyczności rodowych kosztowności;
ewentualnie zaginęły cenne, zabytkowe przedmioty i „od zaraz” potrzebny jest detektyw. Czasami
bowiem do naszego skromnego biura przychodziły listy z podobnymi Ŝądaniami, lecz z powodu
nadmiaru obowiązków słuŜbowych musieliśmy odmawiać takowym „klientom”. Niezmiernie
rzadko zajmowaliśmy się prywatnymi sprawami, najczęściej wskazywaliśmy odpowiednie urzędy
oraz instytucje. Nic dziwnego, w końcu nie byliśmy agencją detektywistyczną, a nasze działania
miały ściśle nakreślone przez wyŜszych urzędników ramy.
Jako Ŝe przez kilka dni zastępowałem nieobecnego szefa, pana Tomasza N.N., rozerwałem
kopertę i przeczytałem ów list.
Szanowny Panie!
Mieszkamy w Warszawie i spotkała nas prawdziwa tragedia. Pół roku temu zaginała nasza
jedyna córka, Magda, uczennica drugiej klasy liceum. Zim
ą
wyszła z domu i, niestety, do tej pory
nie wróciła. Nie wiemy, co si
ę
stało i nawet nie podejrzewamy, co jest tego przyczyn
ą
. Oczywi
ś
cie
policja prowadziła swoje
ś
ledztwo, ale córka nie odnalazła si
ę
do tej pory. Obecnie figuruje na
li
ś
cie osób zaginionych, funkcjonariusze twierdz
ą
,
Ŝ
e stało si
ę
najgorsze, ale my - rodzice - wiemy,
Ŝ
e ona
Ŝ
yje. Magda nie umarła! Rodzice to czuj
ą
Mo
Ŝ
e po prostu zbł
ą
dziła i podró
Ŝ
uje gdzie
ś
po
kraju z jakimi
ś
lud
ź
mi? Wstyd przyzna
ć
, ale mimo
Ŝ
e mieszkali
ś
my pod jednym dachem, niewiele
wiemy o córce. Czy brała na przykład narkotyki? Bo tak sugerowała policja. Dla nas najwa
Ŝ
niejsze
jest jednak, aby ujrze
ć
j
ą
z powrotem w domu. Wybaczymy jej wszystko. Tylko jak j
ą
odnale
źć
?
O
ś
mielamy si
ę
zwróci
ć
do Pana o pomoc, bo słyszeli
ś
my o nim wiele dobrego jako o znanym i
szlachetnym detektywie. Owszem, mówiono nam,
Ŝ
e zajmuje si
ę
Pan wył
ą
cznie zabytkami i
poszukiwaniami skarbów, jednak jest co
ś
w naszej sprawie, co mo
Ŝ
na dopasowa
ć
do profilu
Pa
ń
skiej profesji. Magda uciekaj
ą
c od nas, zabrała oprócz swoich rzeczy kilka cennych drobiazgów
z naszej szkatułki - kilka złotych pier
ś
cionków, broszk
ę
i znalezione przez naszego dziadka tu
Ŝ
po
wojnie: złoty kordzik nale
Ŝą
cy do wysokiego rang
ą
oficera SS (w stanie idealnym!) oraz
siedemnastowieczn
ą
map
ę
Rzeczypospolitej. To cenny miedzioryt. Warto
ść
zabranych przez córk
ę
przedmiotów szacujemy na ponad dziesi
ęć
tysi
ę
cy złotych, ale tak naprawd
ę
nie wiemy, ile s
ą
warte,
bo nigdy ich nie wyceniali
ś
my. Kto
ś
ze znajomych mówił nawet o warto
ś
ci kilku tysi
ę
cy dolarów na
aukcjach zachodnich...
2
W dalszej części listu rodzice zaginionej dziewczyny proponowali odnalezienie wyniesionych
przez nią przedmiotów i w razie pomyślnie zakończonej misji - zrzekali się ich na rzecz Skarbu
Państwa. Było jasne, Ŝe w ten sposób chcieli zachęcić nas do poszukiwań Magdy, a zabrane przez
nią przedmioty stanowiły jedynie pretekst do zajęcia się tajemniczym zniknięciem ukochanej córki.
Zdawali sobie sprawę, Ŝe Pan Samochodzik jest urzędnikiem Ministerstwa Kultury i Sztuki,
człowiekiem chroniącym zabytki, lecz jego legenda zataczała w niektórych kręgach szersze koła niŜ
sądziłem. Niektórzy uwaŜali Pana Samochodzika za szlachetnego detektywa, dŜentelmena, który
zawsze gra fair, amatora kaŜdej zagadki. Inni mieli go za dziwaka (z powodu duŜego, brzydkiego
pojazdu, jakim zwykł się poruszać) i złośliwca, państwo Kamińscy jednak naleŜeli, jak widać, do
tej pierwszej grupy.
OdłoŜyłem list na biurko, nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Spokoju nie dawał mi
dopisek umieszczony pod pozdrowieniami:
Zrozpaczeni Rodzice
Moja wraŜliwość została wystawiona na cięŜką próbę. Serce się krajało, ale postanowiłem
być twardy jak granitowa skała. Zerknąłem jeszcze na podany na dole kartki numer telefonu i po
chwili namysłu zadzwoniłem z postanowieniem odmowy przyjęcia niecodziennego „zlecenia”.
Nie mogłem. Nie miałem czasu. Ba, nie miałem prawa!
- Dzień dobry - rzuciłem do słuchawki, usłyszawszy w niej zmęczony kobiecy głos. -
Nazywam się Paweł Daniec. Jestem współpracownikiem Pana Samochodzika, który bawi obecnie
na konferencji...
- Ach, to pan! - przerwała mi z wyraźną ulgą. - Wiedziałam, Ŝe pan zadzwoni... Ŝe pan się
zgodzi...
- Tylko Ŝe ja...
- Dziękuję panu - kobieta prawie szlochała ze wzruszenia. - Jest pan szlachetnym
człowiekiem.
Nie tak miał wyglądać mój telefon do państwa Kamińskich. Dzwoniłem wszak z negatywną
odpowiedzią, całkowicie sprzeczną z moimi chęciami i współczuciem, jakie z nimi dzieliłem, a
jednak rozmowa z cierpiącą matką poszła w całkowicie innym kierunku. Jakoś nie potrafiłem
przerwać tej zrozpaczonej matce, więc przytakiwałem, a ona płakała.
- To juŜ będzie siódmy miesiąc jak Madzia wyszła z domu. Ale nigdy nie straciłam nadziei,
Ŝe ją zobaczę. Nigdy! Przepraszam, Ŝe wciągnęłam pana w to wszystko, ale policja jest bezradna.
Nikt nie wie, dokąd ona pojechała... Ŝadnego świadka, tropu, pomysłu... więc co miałam robić? Z
męŜem postanowiliśmy napisać do pana, bo słyszeliśmy, Ŝe jest pan wyjątkowym detektywem. Na
profesjonalną agencję nas nie stać, bo oni chcą gotówkę, naprawdę duŜe pieniądze, a my nie mamy
tyle. MoŜemy jednak „zapłacić” wspomnianymi w liście cennymi rzeczami. Kordzikiem i
miedziorytem. Jak to dobrze, Ŝe pan się zgodził...
Zacisnąłem mocniej palce na słuchawce telefonu.
- Kiedy mogę Państwa odwiedzić? - westchnąłem cięŜko.
- Choćby i teraz! Ale moŜe lepiej jak mąŜ będzie. Wraca z pracy o siedemnastej, proszę pana.
Punktualnie o siedemnastej stawiłem się w ich mieszkaniu na śoliborzu. Pan Kamiński był
juŜ na miejscu, widać, wcześniej poinformowany telefonicznie o mojej wizycie przez Ŝonę, panią
Stenię. Gospodyni ubrała się na tę okazję w jakąś odświętną sukienkę, poprawiła fryzurę, bo
3
intensywnie pachniało lakierem do włosów, i tylko jej podkrąŜone oczy świadczyły o gehennie,
jaką przeŜywa od dłuŜszego czasu. Oczy nie kłamały. Były do cna wypłakane, jej oblicze zaś szare,
zdruzgotane od nieprzespanych nocy. Łysiejący małŜonek, na pierwszy rzut oka, trzymał się
dzielnie, próbując nawet od czasu do czasu uśmiechać się, lecz na jego twarzy Ŝal wyrył pierwsze
ślady chronicznego zwątpienia.
Pan Lucjan połoŜył na stole, z niejakim naboŜeństwem, album ze zdjęciami. Wyjął jedną
fotografię i w milczeniu podał mi ją. Wstrzymali oddechy, gdy patrzyłem na dość ładną, zerkającą
na mnie z papierowego prostokącika nastolatkę. Średniego wzrostu podlotek ostrzyŜony na jeŜa
ubierał się na ciemno. Miała pomalowane na niebiesko oczy i wąskie wargi. W nosie tkwił kolczyk.
Ze spojrzenia duŜych oczu wywnioskowałem, Ŝe dziewczyna była inteligentna i buntowniczo
nastawiona do świata. CóŜ, w tym wieku kontestacja była chlebem powszednim. Przede wszystkim
biła z niej niewinność, nawet przy tym całym swoim teatralnym buncie, mocno akcentowanym
przez ubiór i fryzurę.
Dyskretnie rozejrzałem się po mieszkaniu. Kamińscy byli przeciętną polską rodziną,
katolicką, o czym świadczył krzyŜ zawieszony na ścianie. Mój wzrok natrafił na drzwi jednego z
trzech pokojów.
- Pewnie chciałby pan obejrzeć pokój Magdy - podchwycił moje spojrzenie pan Lucjan. -
Proszę.
Niewielkie pomieszczenie ni to sypialnia, ni to gabinet - nie powiedział mi wiele o zaginionej.
Zwyczajne meble, duŜo fotosów i jeden wielki plakat zespołu heavy-metalowego, podręczniki
szkolne i zeszyty prowadzone w nieładzie i zalegające część biurka. Komputer.
- Policja przebadała wszystko - mówił pan Lucjan. - Szuflady, zakamarki, łóŜko. Szukali
jakiegoś pamiętnika czy coś w tym stylu. MoŜe liściku? Ale nic nie znaleźli. Kiedy córka odeszła,
był tu większy bałagan i Stenia trochę posprzątała.
- A komputer? - wskazałem na zgaszony ekran monitora.
- To znaczy?
- Czy przeglądano pliki i pocztę elektroniczną?
- Nie moŜna go było otworzyć - wyjaśniła kobieta.
- Córka załoŜyła hasło - dodał jej mąŜ.
Z powrotem usiedliśmy w pokoju jadalnym. Przez kolejne dziesięć minut słuchałem relacji
gospodarzy z dotychczasowych rezultatów śledztwa prowadzonego przez policję. Dowiedziałem
się, Ŝe dziewczyna w okresie poprzedzającym zniknięcie była trochę dziwna, zamknęła się w sobie i
kilka razy nie wróciła do domu na noc. Jak twierdziła, nocowała u koleŜanki. Często zamykała się
w pokoju. Wreszcie, wyczekawszy dogodnego momentu, kiedy pani Stenia udała się na zakupy,
spakowała się i zniknęła.
Zapytałem o znajomych córki - kolegów i koleŜanki.
- Policja przeprowadziła wywiad środowiskowy - mówiła matka zaginionej. - Madzia nie
miała wielu znajomych w szkole, co nas trochę dziwiło. KoleŜanki i koledzy, ci z którymi
utrzymywała znajomość, twierdzą, Ŝe od dłuŜszego czasu stroniła od nich. Prawdopodobnie
spotykała się z innymi...
- Nie znaliśmy dobrze córki - wszedł w słowo pan Lucjan. - To gorzka prawda. Miała swój
własny świat. Niestety, policja podejrzewa, Ŝe jej tajemniczy znajomi to grupa narkomanów...
- Czy Magda, rzeczywiście, wracała do domu w dziwnym stanie? MoŜe zaobserwowali
państwo objawy depresji spowodowanej tak zwanym „głodem”? - pytałem.
Zapadła kłopotliwa cisza.
- Wstyd przyznać - odpowiedziała cicho matka - ale my nie mieliśmy do niej dostępu. Od
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]