[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tomasz Olszakowski
PAN SAMOCHODZIK
I ZAMEK W CHĘCINACH
77
ROZDZIAŁ PIERWSZY
MARTWY SEZON I WALKA Z PAPIERZYSKAMI • ZŁOTY WIDELEC • DZIWNY
WYPADEK NAUCZYCIELA • DYSLOKACJA AGENTURALNA • JAK ZOSTA
Ć
NAUCZYCIELEM?
Popatrzyłem z niechęcią na ogromny stos rozmaitych papierków zalegający moje biurko.
Przełom listopada i grudnia to zazwyczaj martwy sezon. Ziemia twardnieje po pierwszych
przymrozkach, więc poszukiwacze skarbów siedzą w domach przed telewizorami. Złodzieje planują
skoki, których dokonują w czasie świat BoŜego Narodzenia i przed Nowym Rokiem. Nawet aukcje
dzieł sztuki stanowią w tym okresie rzadkość. Martwy sezon. Oczywiście nie dla mnie. Ja muszę się
uŜerać z biurokracją i to sam...
Od biurka dzieliły mnie dwa metry. Wziąłem szklankę z herbatą i niechętnie ruszyłem w jego
stronę. Jeden krok, drugi, trzeci... szedłem celowo jak najwolniej, licząc w duchu na cud.
Odsunąłem krzesło, postawiłem szklankę na spodeczku i wyciągnąłem rękę po pierwszy skoroszyt,
ten na samej górze piramidy. I stał się cud. Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę - niemal zaśpiewałem z radości.
Do gabinetu zajrzała nasza sekretarka, Monika.
- Pawle, generał Skorliński do ciebie.
- AleŜ proszę go wpuścić - uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
Gdzieś skradziono coś waŜnego, pojadę ze stróŜami prawa na tydzień badać sprawę...
Policjant wmaszerował dziarskim krokiem. Uścisnąłem mu dłoń i gestem wskazałem krzesło.
Usiadł. W ręce trzymał smoliście czarną teczkę.
- Czym mogę słuŜyć? - zapytałem.
- Nie ma pana Tomasza? - zlustrował pomieszczenie szybkim spojrzeniem.
- Niestety. Pojechał do Kanady na konferencję w sprawie zmian prawa międzynarodowego
odnośnie penetracji wraków. Jest szefem podkomisji do spraw państw nadbałtyckich. Wróci za
jakieś dwa, trzy tygodnie...
- O, do licha! - mruknął. - Zatem będzie pan musiał radzić sobie sam...
Pokiwałem entuzjastycznie głową.
- Sprawa jest taka - powiedział powaŜnie. - Dwa dni temu zdarzył się bardzo przykry
wypadek. Nauczyciel z Chęcin rozbił się, latając na paralotni wokół zamku.
- Nie Ŝyje?
- śyje, choć rąbnął głową o skałę.
- Brzmi powaŜnie...
- Pęknięcie kości, silny wstrząs mózgu, jakieś dodatkowe obraŜenia, nie bardzo się na tym
znam. LeŜy na neurochirurgii w stanie śpiączki. Lekarze dają mu duŜe szanse, Ŝe wyjdzie z tego,
ale nawet jeśli wróci do siebie, prawdopodobnie jeszcze przez dłuŜszy czas będzie nieprzytomny.
- To był wypadek?
- Tak by się wydawało, gdyby niejeden drobiazg. W czasie, gdy karetka wiozła go do
Katowic, do szpitala, ktoś włamał się do jego mieszkania.
- Co zginęło?
- Nie wiemy. Za to znaleźliśmy coś, co złodzieje przegapili. Przedmiot raczej niezwykły. A w
kaŜdym razie nie co dzień widuje się takie rzeczy.
Otworzył teczkę i wyjął z niej złoty widelec zawinięty w foliową torebkę. Uniosłem brwi.
- MoŜe go pan obejrzeć, wszystkie odciski palców juŜ zdjęliśmy - uspokoił mnie.
Ująłem artefakt w dłoń. Poczułem ten dziwny rodzaj wzruszenia, jakie ogarnia nas, gdy
trzymamy przedmiot wykonany setki lat temu. To jak trzymać w ręce kroplę zakrzepniętego
czasu...
- Rękojeść z bardzo starej kości słoniowej - oceniłem. - Metal, cóŜ nie jest to czyste złoto,
najwyŜej próba 333, lekko zaśniedziało... - wziąłem lupę i obejrzałem uwaŜnie trzonek. - Robota
włoska, XV-XVII wiek - oceniłem. - Trzeba to pokazać lepszym fachowcom. Będę strzelał, Ŝe
1
wykonano go w pierwszej połowie XVI wieku, ale od razu zaznaczę, Ŝe nie jestem rzeczoznawcą i
mogę się mylić.
- Po czym pan poznaje? - zdumiał się.
- Po zębach - wyjaśniłem. - Wprawdzie widelce pojawiają się juŜ w XI wieku, ale
upowszechniły się dopiero 400-500 lat później. I wyglądały właśnie tak - miały dwa bardzo długie
zęby. Dopiero w XVII wieku zaczęły przybierać kształty juŜ bardziej zbliŜone do naszych. Zresztą
widział pan pewnie stary widelec?
Przymknął na chwilę oczy.
- Mam w domu serwis po pradziadku...
- Czyli wyroby z początków XX wieku.
- Ma pan rację, jeszcze wtedy były węŜsze i miały długie zęby. W Ŝyciu bym na to nie
zwrócił uwagi.
- Ewolucja sprzętów domowych nawet tak prostych ciągle trwa - wyjaśniłem. - Najmniej
zmieniają się łyŜki, choć te nasze są coraz płytsze...
- Niesamowite. Dla mnie widelec to widelec. Coś co było od zawsze. Myślałem, Ŝe pewnie
wymyślili go w staroŜytnym Egipcie czy Mezopotamii.
- O nie, to dość świeŜy wynalazek - zaprotestowałem - osiemset, dziewięćset lat najwyŜej.
- To faktycznie świeŜy - uśmiechnął się. - Ile to się liczy: cztery do pięciu pokoleń na
stulecie? Czterdzieści pokoleń minęło od kiedy ktoś po raz pierwszy nadział kawałek kartofla...
- Kartofle przywiózł do Europy dopiero Kolumb. W Polsce pojawiają się w czasach
Sobieskiego - podpowiedziałem. - Ale ma pan rację. Dla historyka tysiąc lat to niekiedy zaledwie
chwila - zauwaŜyłem filozoficznie.
- Skąd to wiecie? To o zębach? - zdumiał się. - Z wykopalisk? Zbieracie widelce, robicie ich
typologie...
- Nie, z obrazów - wyjaśniłem. - Badając płótna starych mistrzów, moŜna nieźle
zrekonstruować dawny sprzęt kuchenny. Wszystko tam jest, niemal jak na fotografii...
- O tym nie pomyślałem - pokiwał z uznaniem głową.
- A zatem ktoś wiedział, Ŝe nauczyciel ma ten drobiazg i włamał się do niego - zamyśliłem
się.
- Chyba tak, pokój nosił ślady szybkiego, niefachowego przeszukania. Sądząc po śladach w
kurzu na regale, zginęło kilka ksiąŜek..
- Ciekawe - mruknąłem. - W dzisiejszych czasach ksiąŜki kraść? Nasi złodzieje raczej nie
zaczytują się beletrystyką...
- Nie wiemy, jak wyglądały - westchnął. - MoŜe to były jakieś starodruki?
- Fakt...
- Z drugiej strony niekoniecznie, na tej półce stały głównie ksiąŜki naukowe. Ten nauczyciel
ma w mieszkaniu nieźle zaopatrzoną biblioteczkę. Czy takie widelce... - nie dokończył pytania.
- Ten egzemplarz musi pochodzić z królewskiego lub magnackiego dworu - powiedziałem. -
A i to uŜywany był pewnie od święta, na przykład podczas wizyt innych monarchów lub
ambasadorów. Nawet w tamtych czasach nie jadano na co dzień ze złotej zastawy.
- Rozumiem - kiwnął głową. - TeŜ mi się to wydawało niezwykłe. Ale sekcja mechanoskopii
stwierdziła, Ŝe na zębach są ślady uŜywania, jakieś mikrorysy spowodowane zderzeniami z innymi
sztućcami i jakieś wytarcia od dna talerza...
- Hmm... - obróciłem przedmiot w palcach.
- Ciekawe, jakim cudem przetrwał do naszych czasów? - zastanawiał się głośno. - To jednak
solidny kawałek złota.
- Takie rzeczy się zdarzają - powiedziałem. - W czasie wojen masa skarbów spoczęła w
ziemi. Majątki i klejnoty przechodziły z rąk do rąk. MoŜe nauczyciel odkupił to cacko od chłopa,
który wyorał je z pola? A moŜe i sam znalazł, penetrując ruiny zamku. Kolor kości i nalot na złocie
wskazują, Ŝe jeszcze niedawno ten przedmiot spoczywał w ziemi albo moŜe raczej w błocie...
- Albo nauczyciel znalazł skarb, całą skrzynkę takich widelczyków, a ktoś próbował go
stuknąć, Ŝeby je ukraść - uzupełnił ponuro. - I ukradł, przegapił tylko jeden.
2
- Hmm... - zadumałem się.
- Gdy ranny odzyska przytomność, będzie moŜna go o to zapytać. Gorzej, jeśli poleŜy w
stanie śpiączki jeszcze długie tygodnie.
- Trzeba rozpuścić wici na rynku antykwarycznym... Powiadomić waszą siatkę konfidentów.
- Rynek jest juŜ monitorowany. Z pierwszych ustaleń wynika, Ŝe jak na razie nikt nie
próbował sprzedać nic podobnego.
- Ale trop wydaje się dość świeŜy - zastanawiałem się na głos. - Jeśli kradzieŜy dokonano
przedwczoraj... Jest jeszcze szansa odzyskania łupu.
- Owszem. Problem w tym, Ŝe miejscowy posterunkowy nie ma doświadczenia w takich
dochodzeniach. To dobry gliniarz, ale cale Ŝycie spędził na małym wiejskim posterunku.
- Nie miał do czynienia z tego typu zagadkami... - mruknąłem. - Trzeba udzielić mu jakiegoś
wsparcia.
- Komenda powiatowa w Kielcach niestety wyraźnie bagatelizuje sprawę.
- Jeśli mógłbym pomóc, jestem do dyspozycji.
- Nie chciałbym odrywać pana od pracy - policjant nieco się zmieszał.
- AleŜ - uśmiechnąłem się. - Co to za praca, przekładanie papierów, moŜe poczekać do
mojego powrotu. Dziury w niebie nie będzie z tego powodu.
- Miejscowość nie jest duŜa - powiedział. - Przyjazd detektywa z pewnością zostanie
zauwaŜony i oplotkowany.
- Złodzieje będą się mieli na baczności - rozwaŜałem. - Spłoszą się, przyczają...
- Jeśli się przestraszą, mogą zrobić coś głupiego.
- Co będzie moŜna wykorzystać do wyjaśnienia tajemnicy - myślałem na głos.
- Właśnie. Ale mam pomysł, jak pana zakonspirować - uśmiechnął się lekko. - Przyjedzie pan
do Chęcin jako nauczyciel. To nie wzbudzi niczyich podejrzeń. Rozejrzy się pan na spokojnie i
zobaczymy, moŜe uda - się sprawę rozwikłać.
- Nie mam uprawnień nauczycielskich - przypomniałem sobie. - Jak się kuratorium
przyczepi...
- To ich poskromimy - powiedział spokojnie.
- Znakomicie - zatarłem ręce. - Zawsze lubiłem historię, nie sądziłem wprawdzie, Ŝe będę jej
uczył...
Generał Skorliński popatrzył na mnie zaskoczony.
- Historię? - zdziwił się. - AleŜ nie, ranny jest nauczycielem chemii i geografii.
- To juŜ gorzej...
- Spokojnie, poradzi pan sobie. Teraz najwaŜniejsze. Odpowiednia legenda. Musimy dokonać
dyslokacji agenturalnej...
- Innymi słowy, mam się tam znaleźć w sposób nie budzący podejrzeń - sprecyzowałem.
- Dokładnie. A zatem wymyśliłem, Ŝe będzie pan krewnym rannego nauczyciela. Dalekim
krewnym, bo macie róŜne nazwiska. A trafia pan do Chęcin po to, Ŝeby zbierać materiały do pracy
doktorskiej. O zamku w Chęcinach.
- Jako chemik czy geograf? - zakpiłem łagodnie.
- O, do licha - zafrasował się.
- W sumie da się zrobić - mruknąłem. - Mogę być przecieŜ chemikiem specjalizującym się w
konserwacji dzieł sztuki.
- A temat doktoratu? - teraz on zaŜartował.
- Wpływ antropogenicznych czynników przemysłowych okręgu kieleckiego na stopień
zachowania substancji zabytkowej murów warowni w Chęcinach - zaproponowałem.
- Mocno powiedziane - uśmiechnął się. - Choć przydałoby się więcej naukowych słów
niezrozumiałych dla zwykłego zjadacza chleba. Papiery będą gotowe na rano.
- Jakie papiery? - zdumiałem się.
- Dyplom ukończenia wydziału chemii, pismo rektora z prośbą o ułatwienie badań i inne takie
- uśmiechnął się.
- Skąd je weźmiecie? - zdumiałem się.
3
- Zrobimy. Proszę tak nie wybałuszać oczu, jesteśmy policją, musimy dokonywać prowokacji,
zakupów kontrolowanych i tak dalej, a nasi agenci muszą czasem przybrać inną toŜsamość... A po
skończonej misji wszystkie papierki pan odda i wrzucimy je do pieca.
Zamyśliłem się głęboko.
- Głupio jakoś tak - powiedziałem. - Nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe z chemii byłem raczej cienki i
jeszcze się kropnę, tłumacząc dzieciakom reakcje... To by była i dekonspiracja, i kompromitacja...
Nie znam nawet programu.
- Co zatem pan proponuje?
- MoŜe przyjadę tam z cyklem wykładów z historii sztuki? Te bardziej renomowane szkoły
zapraszają czasem specjalistów, Ŝeby wygłosili prelekcje dla uczniów.
- Sądzi pan, Ŝe to renomowana szkoła? W takiej, za przeproszeniem, dziurze?
- Wie pan, często spotykałem się z tym, Ŝe podczas gdy w miastach ludzie do szkoły idą jakby
z łapanki i braku pomysłu na Ŝycie, na wsi często szkoła skupia śmietankę intelektualną okolicy,
ludzi wykształconych, a często i pasjonatów. Nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe w niektórych
miejscowościach zawód nauczyciela przechodzi z ojca na syna i powstają tam wręcz dynastie
pedagogiczne.
- MoŜe - widać był sceptyczny. - A nawet jeśli nie, to wizyta i wykłady takiego specjalisty
powinny ich mile połechtać. A i uczniowie się ucieszą, Ŝe im przepadną normalne lekcje.
- No to przyjadę, wygłoszę powiedzmy pięć wykładów. Tak, dwa lub trzy tygodniowo. W
dwa tygodnie albo trafię na jakiś trop, albo spasuję. Zresztą do tego czasu nauczyciel moŜe dojść do
siebie i odzyskać przytomność.
- To ma ręce i nogi - ucieszył się. - Mamy czwartek. Czy moŜe pan zacząć robotę w
poniedziałek?
- Chyba tak - spojrzałem na stosy formularzy. - Trochę tu przez dwa dni ogarnę i mogę
ruszać.
- No cóŜ, nie będę Ŝyczył powodzenia, bo to ponoć przynosi pecha, ale wierzę w pańskie
umiejętności - uśmiechnął się. - Znam miejscowego posterunkowego, moŜna mu całkowicie zaufać.
No i w razie czego dam panu numer telefonu, gdyby było potrzebne wsparcie, to obok są Kielce,
mam tam kilku znajomych policjantów...
- Świetnie - ucieszyłem się.
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl jajeczko.pev.pl
Tomasz Olszakowski
PAN SAMOCHODZIK
I ZAMEK W CHĘCINACH
77
ROZDZIAŁ PIERWSZY
MARTWY SEZON I WALKA Z PAPIERZYSKAMI • ZŁOTY WIDELEC • DZIWNY
WYPADEK NAUCZYCIELA • DYSLOKACJA AGENTURALNA • JAK ZOSTA
Ć
NAUCZYCIELEM?
Popatrzyłem z niechęcią na ogromny stos rozmaitych papierków zalegający moje biurko.
Przełom listopada i grudnia to zazwyczaj martwy sezon. Ziemia twardnieje po pierwszych
przymrozkach, więc poszukiwacze skarbów siedzą w domach przed telewizorami. Złodzieje planują
skoki, których dokonują w czasie świat BoŜego Narodzenia i przed Nowym Rokiem. Nawet aukcje
dzieł sztuki stanowią w tym okresie rzadkość. Martwy sezon. Oczywiście nie dla mnie. Ja muszę się
uŜerać z biurokracją i to sam...
Od biurka dzieliły mnie dwa metry. Wziąłem szklankę z herbatą i niechętnie ruszyłem w jego
stronę. Jeden krok, drugi, trzeci... szedłem celowo jak najwolniej, licząc w duchu na cud.
Odsunąłem krzesło, postawiłem szklankę na spodeczku i wyciągnąłem rękę po pierwszy skoroszyt,
ten na samej górze piramidy. I stał się cud. Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę - niemal zaśpiewałem z radości.
Do gabinetu zajrzała nasza sekretarka, Monika.
- Pawle, generał Skorliński do ciebie.
- AleŜ proszę go wpuścić - uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
Gdzieś skradziono coś waŜnego, pojadę ze stróŜami prawa na tydzień badać sprawę...
Policjant wmaszerował dziarskim krokiem. Uścisnąłem mu dłoń i gestem wskazałem krzesło.
Usiadł. W ręce trzymał smoliście czarną teczkę.
- Czym mogę słuŜyć? - zapytałem.
- Nie ma pana Tomasza? - zlustrował pomieszczenie szybkim spojrzeniem.
- Niestety. Pojechał do Kanady na konferencję w sprawie zmian prawa międzynarodowego
odnośnie penetracji wraków. Jest szefem podkomisji do spraw państw nadbałtyckich. Wróci za
jakieś dwa, trzy tygodnie...
- O, do licha! - mruknął. - Zatem będzie pan musiał radzić sobie sam...
Pokiwałem entuzjastycznie głową.
- Sprawa jest taka - powiedział powaŜnie. - Dwa dni temu zdarzył się bardzo przykry
wypadek. Nauczyciel z Chęcin rozbił się, latając na paralotni wokół zamku.
- Nie Ŝyje?
- śyje, choć rąbnął głową o skałę.
- Brzmi powaŜnie...
- Pęknięcie kości, silny wstrząs mózgu, jakieś dodatkowe obraŜenia, nie bardzo się na tym
znam. LeŜy na neurochirurgii w stanie śpiączki. Lekarze dają mu duŜe szanse, Ŝe wyjdzie z tego,
ale nawet jeśli wróci do siebie, prawdopodobnie jeszcze przez dłuŜszy czas będzie nieprzytomny.
- To był wypadek?
- Tak by się wydawało, gdyby niejeden drobiazg. W czasie, gdy karetka wiozła go do
Katowic, do szpitala, ktoś włamał się do jego mieszkania.
- Co zginęło?
- Nie wiemy. Za to znaleźliśmy coś, co złodzieje przegapili. Przedmiot raczej niezwykły. A w
kaŜdym razie nie co dzień widuje się takie rzeczy.
Otworzył teczkę i wyjął z niej złoty widelec zawinięty w foliową torebkę. Uniosłem brwi.
- MoŜe go pan obejrzeć, wszystkie odciski palców juŜ zdjęliśmy - uspokoił mnie.
Ująłem artefakt w dłoń. Poczułem ten dziwny rodzaj wzruszenia, jakie ogarnia nas, gdy
trzymamy przedmiot wykonany setki lat temu. To jak trzymać w ręce kroplę zakrzepniętego
czasu...
- Rękojeść z bardzo starej kości słoniowej - oceniłem. - Metal, cóŜ nie jest to czyste złoto,
najwyŜej próba 333, lekko zaśniedziało... - wziąłem lupę i obejrzałem uwaŜnie trzonek. - Robota
włoska, XV-XVII wiek - oceniłem. - Trzeba to pokazać lepszym fachowcom. Będę strzelał, Ŝe
1
wykonano go w pierwszej połowie XVI wieku, ale od razu zaznaczę, Ŝe nie jestem rzeczoznawcą i
mogę się mylić.
- Po czym pan poznaje? - zdumiał się.
- Po zębach - wyjaśniłem. - Wprawdzie widelce pojawiają się juŜ w XI wieku, ale
upowszechniły się dopiero 400-500 lat później. I wyglądały właśnie tak - miały dwa bardzo długie
zęby. Dopiero w XVII wieku zaczęły przybierać kształty juŜ bardziej zbliŜone do naszych. Zresztą
widział pan pewnie stary widelec?
Przymknął na chwilę oczy.
- Mam w domu serwis po pradziadku...
- Czyli wyroby z początków XX wieku.
- Ma pan rację, jeszcze wtedy były węŜsze i miały długie zęby. W Ŝyciu bym na to nie
zwrócił uwagi.
- Ewolucja sprzętów domowych nawet tak prostych ciągle trwa - wyjaśniłem. - Najmniej
zmieniają się łyŜki, choć te nasze są coraz płytsze...
- Niesamowite. Dla mnie widelec to widelec. Coś co było od zawsze. Myślałem, Ŝe pewnie
wymyślili go w staroŜytnym Egipcie czy Mezopotamii.
- O nie, to dość świeŜy wynalazek - zaprotestowałem - osiemset, dziewięćset lat najwyŜej.
- To faktycznie świeŜy - uśmiechnął się. - Ile to się liczy: cztery do pięciu pokoleń na
stulecie? Czterdzieści pokoleń minęło od kiedy ktoś po raz pierwszy nadział kawałek kartofla...
- Kartofle przywiózł do Europy dopiero Kolumb. W Polsce pojawiają się w czasach
Sobieskiego - podpowiedziałem. - Ale ma pan rację. Dla historyka tysiąc lat to niekiedy zaledwie
chwila - zauwaŜyłem filozoficznie.
- Skąd to wiecie? To o zębach? - zdumiał się. - Z wykopalisk? Zbieracie widelce, robicie ich
typologie...
- Nie, z obrazów - wyjaśniłem. - Badając płótna starych mistrzów, moŜna nieźle
zrekonstruować dawny sprzęt kuchenny. Wszystko tam jest, niemal jak na fotografii...
- O tym nie pomyślałem - pokiwał z uznaniem głową.
- A zatem ktoś wiedział, Ŝe nauczyciel ma ten drobiazg i włamał się do niego - zamyśliłem
się.
- Chyba tak, pokój nosił ślady szybkiego, niefachowego przeszukania. Sądząc po śladach w
kurzu na regale, zginęło kilka ksiąŜek..
- Ciekawe - mruknąłem. - W dzisiejszych czasach ksiąŜki kraść? Nasi złodzieje raczej nie
zaczytują się beletrystyką...
- Nie wiemy, jak wyglądały - westchnął. - MoŜe to były jakieś starodruki?
- Fakt...
- Z drugiej strony niekoniecznie, na tej półce stały głównie ksiąŜki naukowe. Ten nauczyciel
ma w mieszkaniu nieźle zaopatrzoną biblioteczkę. Czy takie widelce... - nie dokończył pytania.
- Ten egzemplarz musi pochodzić z królewskiego lub magnackiego dworu - powiedziałem. -
A i to uŜywany był pewnie od święta, na przykład podczas wizyt innych monarchów lub
ambasadorów. Nawet w tamtych czasach nie jadano na co dzień ze złotej zastawy.
- Rozumiem - kiwnął głową. - TeŜ mi się to wydawało niezwykłe. Ale sekcja mechanoskopii
stwierdziła, Ŝe na zębach są ślady uŜywania, jakieś mikrorysy spowodowane zderzeniami z innymi
sztućcami i jakieś wytarcia od dna talerza...
- Hmm... - obróciłem przedmiot w palcach.
- Ciekawe, jakim cudem przetrwał do naszych czasów? - zastanawiał się głośno. - To jednak
solidny kawałek złota.
- Takie rzeczy się zdarzają - powiedziałem. - W czasie wojen masa skarbów spoczęła w
ziemi. Majątki i klejnoty przechodziły z rąk do rąk. MoŜe nauczyciel odkupił to cacko od chłopa,
który wyorał je z pola? A moŜe i sam znalazł, penetrując ruiny zamku. Kolor kości i nalot na złocie
wskazują, Ŝe jeszcze niedawno ten przedmiot spoczywał w ziemi albo moŜe raczej w błocie...
- Albo nauczyciel znalazł skarb, całą skrzynkę takich widelczyków, a ktoś próbował go
stuknąć, Ŝeby je ukraść - uzupełnił ponuro. - I ukradł, przegapił tylko jeden.
2
- Hmm... - zadumałem się.
- Gdy ranny odzyska przytomność, będzie moŜna go o to zapytać. Gorzej, jeśli poleŜy w
stanie śpiączki jeszcze długie tygodnie.
- Trzeba rozpuścić wici na rynku antykwarycznym... Powiadomić waszą siatkę konfidentów.
- Rynek jest juŜ monitorowany. Z pierwszych ustaleń wynika, Ŝe jak na razie nikt nie
próbował sprzedać nic podobnego.
- Ale trop wydaje się dość świeŜy - zastanawiałem się na głos. - Jeśli kradzieŜy dokonano
przedwczoraj... Jest jeszcze szansa odzyskania łupu.
- Owszem. Problem w tym, Ŝe miejscowy posterunkowy nie ma doświadczenia w takich
dochodzeniach. To dobry gliniarz, ale cale Ŝycie spędził na małym wiejskim posterunku.
- Nie miał do czynienia z tego typu zagadkami... - mruknąłem. - Trzeba udzielić mu jakiegoś
wsparcia.
- Komenda powiatowa w Kielcach niestety wyraźnie bagatelizuje sprawę.
- Jeśli mógłbym pomóc, jestem do dyspozycji.
- Nie chciałbym odrywać pana od pracy - policjant nieco się zmieszał.
- AleŜ - uśmiechnąłem się. - Co to za praca, przekładanie papierów, moŜe poczekać do
mojego powrotu. Dziury w niebie nie będzie z tego powodu.
- Miejscowość nie jest duŜa - powiedział. - Przyjazd detektywa z pewnością zostanie
zauwaŜony i oplotkowany.
- Złodzieje będą się mieli na baczności - rozwaŜałem. - Spłoszą się, przyczają...
- Jeśli się przestraszą, mogą zrobić coś głupiego.
- Co będzie moŜna wykorzystać do wyjaśnienia tajemnicy - myślałem na głos.
- Właśnie. Ale mam pomysł, jak pana zakonspirować - uśmiechnął się lekko. - Przyjedzie pan
do Chęcin jako nauczyciel. To nie wzbudzi niczyich podejrzeń. Rozejrzy się pan na spokojnie i
zobaczymy, moŜe uda - się sprawę rozwikłać.
- Nie mam uprawnień nauczycielskich - przypomniałem sobie. - Jak się kuratorium
przyczepi...
- To ich poskromimy - powiedział spokojnie.
- Znakomicie - zatarłem ręce. - Zawsze lubiłem historię, nie sądziłem wprawdzie, Ŝe będę jej
uczył...
Generał Skorliński popatrzył na mnie zaskoczony.
- Historię? - zdziwił się. - AleŜ nie, ranny jest nauczycielem chemii i geografii.
- To juŜ gorzej...
- Spokojnie, poradzi pan sobie. Teraz najwaŜniejsze. Odpowiednia legenda. Musimy dokonać
dyslokacji agenturalnej...
- Innymi słowy, mam się tam znaleźć w sposób nie budzący podejrzeń - sprecyzowałem.
- Dokładnie. A zatem wymyśliłem, Ŝe będzie pan krewnym rannego nauczyciela. Dalekim
krewnym, bo macie róŜne nazwiska. A trafia pan do Chęcin po to, Ŝeby zbierać materiały do pracy
doktorskiej. O zamku w Chęcinach.
- Jako chemik czy geograf? - zakpiłem łagodnie.
- O, do licha - zafrasował się.
- W sumie da się zrobić - mruknąłem. - Mogę być przecieŜ chemikiem specjalizującym się w
konserwacji dzieł sztuki.
- A temat doktoratu? - teraz on zaŜartował.
- Wpływ antropogenicznych czynników przemysłowych okręgu kieleckiego na stopień
zachowania substancji zabytkowej murów warowni w Chęcinach - zaproponowałem.
- Mocno powiedziane - uśmiechnął się. - Choć przydałoby się więcej naukowych słów
niezrozumiałych dla zwykłego zjadacza chleba. Papiery będą gotowe na rano.
- Jakie papiery? - zdumiałem się.
- Dyplom ukończenia wydziału chemii, pismo rektora z prośbą o ułatwienie badań i inne takie
- uśmiechnął się.
- Skąd je weźmiecie? - zdumiałem się.
3
- Zrobimy. Proszę tak nie wybałuszać oczu, jesteśmy policją, musimy dokonywać prowokacji,
zakupów kontrolowanych i tak dalej, a nasi agenci muszą czasem przybrać inną toŜsamość... A po
skończonej misji wszystkie papierki pan odda i wrzucimy je do pieca.
Zamyśliłem się głęboko.
- Głupio jakoś tak - powiedziałem. - Nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe z chemii byłem raczej cienki i
jeszcze się kropnę, tłumacząc dzieciakom reakcje... To by była i dekonspiracja, i kompromitacja...
Nie znam nawet programu.
- Co zatem pan proponuje?
- MoŜe przyjadę tam z cyklem wykładów z historii sztuki? Te bardziej renomowane szkoły
zapraszają czasem specjalistów, Ŝeby wygłosili prelekcje dla uczniów.
- Sądzi pan, Ŝe to renomowana szkoła? W takiej, za przeproszeniem, dziurze?
- Wie pan, często spotykałem się z tym, Ŝe podczas gdy w miastach ludzie do szkoły idą jakby
z łapanki i braku pomysłu na Ŝycie, na wsi często szkoła skupia śmietankę intelektualną okolicy,
ludzi wykształconych, a często i pasjonatów. Nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe w niektórych
miejscowościach zawód nauczyciela przechodzi z ojca na syna i powstają tam wręcz dynastie
pedagogiczne.
- MoŜe - widać był sceptyczny. - A nawet jeśli nie, to wizyta i wykłady takiego specjalisty
powinny ich mile połechtać. A i uczniowie się ucieszą, Ŝe im przepadną normalne lekcje.
- No to przyjadę, wygłoszę powiedzmy pięć wykładów. Tak, dwa lub trzy tygodniowo. W
dwa tygodnie albo trafię na jakiś trop, albo spasuję. Zresztą do tego czasu nauczyciel moŜe dojść do
siebie i odzyskać przytomność.
- To ma ręce i nogi - ucieszył się. - Mamy czwartek. Czy moŜe pan zacząć robotę w
poniedziałek?
- Chyba tak - spojrzałem na stosy formularzy. - Trochę tu przez dwa dni ogarnę i mogę
ruszać.
- No cóŜ, nie będę Ŝyczył powodzenia, bo to ponoć przynosi pecha, ale wierzę w pańskie
umiejętności - uśmiechnął się. - Znam miejscowego posterunkowego, moŜna mu całkowicie zaufać.
No i w razie czego dam panu numer telefonu, gdyby było potrzebne wsparcie, to obok są Kielce,
mam tam kilku znajomych policjantów...
- Świetnie - ucieszyłem się.
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]