[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ZYGMUNT ZEYDLER-ZBOROWSKI
7
KANARKÓW
MAURYCEGO
ROZDZIAŁ I
Cała ta historia nigdy by się być może nie zdarzyła, gdyby
Maurycy poszedł do kina. Mieli iść z Joanną. Ale kiedy spotkali
się na obiedzie, powiedziała, że nie ma czasu. W ogóle ostatnio
jakoś im się nie kleiło. W zeszłym tygodniu wybierali się do
teatru na Popas Króla Jegomości. I Joanna nawaliła. W
czwartek czekał na nią w „Stodole". Nie przyszła. Ciągle była
teraz zajęta. Nigdy nie mógł z nią spokojnie porozmawiać. A
przecież jeżeli naprawdę za kilka miesięcy mają się pobrać, to
chyba powinni jakoś to wszystko obgadać, naradzić się. To nie
były takie proste sprawy. No bo chociażby... jak z
mieszkaniem? U matki Joanny stanowczo za ciasno. A u niego,
na tym poddaszu? Ostatecznie, przy dobrych chęciach mogliby
się może jakoś urządzić. Ale znowu co z Krzysztofem? Miał
mieszkać u niego tylko kilka dni. A to już prawie rok... Trzeba
będzie jednak pogadać z Krzysztofem. Bo jeżeli Joanna zgodzi
się na tę mansardę...
Tak był pogrążony w swych rozmyślaniach, że przejechał
Chmielną i wysiadł dopiero koło Uniwersytetu. Idąc w dół
Tamką, pogwizdywał cicho Most na rzece Kwai. Od paru dni
nie opuszczała go ta melodia.
Wieczór był cichy i wyjątkowo ciepły. Bez pomocy
kalendarza trudno było odgadnąć, że to już połowa listopada.
Nic nie zapowiadało zbliżającej się zimy. Powietrze łagodne,
wiosenne.
Czy Krzysztof jest w domu? Czy pracuje? Czy też może
włóczy się gdzieś po mieście? Żeby tylko znowu nie wrócił
pijany. Zawsze znajdował sobie jakąś pijacką kompanię. Kiedy
wracał w nocy z takiej biby, bywał w awanturniczym nastroju.
Czasem z maniackim uporem chciał piec na rożnie kanarki.
Bardzo trudno było mu to wyperswadować.
Maurycy przystanął i podniósł głowę. Okna w jego
mieszkaniu były ciemne. Krzysztof jeszcze nie wrócił.
Strome schody prowadziły na szczyt rudery, która nie
wiadomo dlaczego nie rozpadła się jeszcze w kupę gruzów.
Kamienne stopnie poruszały się niepokojąco pod nogami.
Czasami mały kawałek odłupanego betonu staczał się w dół z
cichym szelestem. Trzeba było dobrze uważać, żeby w
panujących tu ciemnościach nie wpaść do jakiejś dziury.
Wreszcie Maurycy wydostał się na szczyt, zmacał ręką drzwi
i wsunął klucz w zamek. Otoczyła go gęsta ciemność,
wypełniona ostrą wonią dymu tytoniowego połączonego z
zapachem farb, pokostów i ogrodu zoologicznego.
Zamiast wieszaka - kilka dużych gwoździ. Maurycy powiesił
płaszcz, wytarł starannie nogi o podarty worek, wszedł do
pokoju i przekręcił kontakt.
Znieruchomiał.
Na tapczanie leżał Krzysztof, trzymał w ramionach Joannę.
Poderwali się zaskoczeni.
Przez chwilę patrzeli w milczeniu na Maurycego, jakby w
oczekiwaniu jego reakcji. Stał bez ruchu z opuszczonymi
bezradnie rękami. Miał chłodną pustkę w głowie. Nie czuł
potrzeby słów.
Pierwszy oprzytomniał Krzysztof. Uśmiechnął się, usiłując
nadać swej twarzy wyraz swobodnej ironii. Wiedział
wprawdzie, że Maurycy to skończona oferma, ale nie był
pewien, jak się zachowa w podobnej sytuacji.
- Cóż to, już wróciłeś z kina?
W ciszy smrodliwego poddasza pytanie to zabrzmiało głupio.
I niepotrzebnie. Niepewny głos załamał się na ostatnich
sylabach.
Joanna zaczęła się nerwowo ubierać. Krzysztof wciągnął
spodnie i zapalił papierosa. Oboje rzucali szybkie spojrzenia w
kierunku Maurycego. Stał ciągle nieruchomy i milczący. Patrzał
na nich szklanymi, niewidzącymi oczami. Nic nie mówił.
Zupełnie tak, jakby nie rozumiał, co się właściwie stało.
Zaćwierkał Kuba. Zwrócił wzrok ku niemu. Podszedł
wolnym, ciężkim krokiem i ponakrywał klatki płachtami.
Kanarki powinny już spać o tej porze. Krzysztof nigdy nie
pamiętał, żeby ponakrywać klatki. Wtedy Joanna nie
wytrzymała. Podbiegła do Maurycego i patrząc mu prosto w
twarz, poczęła krzyczeć:
- No, mów coś! No, mówże coś! Odezwij się! Przecież cię
zdradziłam! Słyszysz?! Zdradziłam cię z twoim najlepszym
przyjacielem. Dlaczego nic nie mówisz? Dlaczego mnie nie
uderzysz? Dlaczego?! No, mów! - Nagle ogarnęło ją
przerażenie.
- Maurycy...! Co ty chcesz z nami zrobić. Maurycy!!
Spojrzał na nią obojętnie, jakby sennie.
-Nic.
Uspokajała się z wolna. Mogło się zdawać, że jest trochę
rozczarowana zachowaniem się Maurycego. Poprawiła włosy i
przeciągnęła szminką po wargach. Kiedy się znowu odezwała,
głos jej już brzmiał inaczej.
- Słuchaj, to się musiało tak skończyć. Ja od dawna miałam
cię dosyć. Chciałam ci to powiedzieć, ale jakoś ciągle
odkładałam tę rozmowę. Nie lubię ludziom robić przykrości.
Zrozum, ty nie jesteś dla mnie. My do siebie nie pasujemy. Co
ja bym robiła z taką ciamajdą jak ty. Nie gniewaj się, ale to
prawda. Czy myślisz, że ja bym wytrzymała tutaj, na tym
poddaszu, z tymi twoimi kanarkami. Jesteś człowiekiem nie z
tej ziemi. Przyznasz chyba, że ty nie nadajesz się dla mnie na
męża. Czy nie mam racji?
- Masz rację - powiedział Maurycy.
- No widzisz - ucieszyła się Joanna. - Skoro i ty tak myślisz,
to rozstańmy się jak dwoje dobrych przyjaciół. Nie gniewaj się,
ale tak będzie lepiej. I dla mnie, i dla ciebie.
Wzruszył ramionami.
- Nie gniewam się.
Szybko włożyła płaszcz i beret.
- Jesteś kochany. Do widzenia.
- Odprowadzę cię - powiedział Krzysztof. Maurycy zastąpił
mu drogę.
- Nie trzeba. Sama trafi. Ty zostaniesz tutaj. Mamy do
pogadania.
Krzysztof cofnął się speszony. Rzucił szybkie spojrzenie na
sztalugi, jakby szukając jakiejś broni. Wiedział, że gdyby doszło
do walki...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl jajeczko.pev.pl
ZYGMUNT ZEYDLER-ZBOROWSKI
7
KANARKÓW
MAURYCEGO
ROZDZIAŁ I
Cała ta historia nigdy by się być może nie zdarzyła, gdyby
Maurycy poszedł do kina. Mieli iść z Joanną. Ale kiedy spotkali
się na obiedzie, powiedziała, że nie ma czasu. W ogóle ostatnio
jakoś im się nie kleiło. W zeszłym tygodniu wybierali się do
teatru na Popas Króla Jegomości. I Joanna nawaliła. W
czwartek czekał na nią w „Stodole". Nie przyszła. Ciągle była
teraz zajęta. Nigdy nie mógł z nią spokojnie porozmawiać. A
przecież jeżeli naprawdę za kilka miesięcy mają się pobrać, to
chyba powinni jakoś to wszystko obgadać, naradzić się. To nie
były takie proste sprawy. No bo chociażby... jak z
mieszkaniem? U matki Joanny stanowczo za ciasno. A u niego,
na tym poddaszu? Ostatecznie, przy dobrych chęciach mogliby
się może jakoś urządzić. Ale znowu co z Krzysztofem? Miał
mieszkać u niego tylko kilka dni. A to już prawie rok... Trzeba
będzie jednak pogadać z Krzysztofem. Bo jeżeli Joanna zgodzi
się na tę mansardę...
Tak był pogrążony w swych rozmyślaniach, że przejechał
Chmielną i wysiadł dopiero koło Uniwersytetu. Idąc w dół
Tamką, pogwizdywał cicho Most na rzece Kwai. Od paru dni
nie opuszczała go ta melodia.
Wieczór był cichy i wyjątkowo ciepły. Bez pomocy
kalendarza trudno było odgadnąć, że to już połowa listopada.
Nic nie zapowiadało zbliżającej się zimy. Powietrze łagodne,
wiosenne.
Czy Krzysztof jest w domu? Czy pracuje? Czy też może
włóczy się gdzieś po mieście? Żeby tylko znowu nie wrócił
pijany. Zawsze znajdował sobie jakąś pijacką kompanię. Kiedy
wracał w nocy z takiej biby, bywał w awanturniczym nastroju.
Czasem z maniackim uporem chciał piec na rożnie kanarki.
Bardzo trudno było mu to wyperswadować.
Maurycy przystanął i podniósł głowę. Okna w jego
mieszkaniu były ciemne. Krzysztof jeszcze nie wrócił.
Strome schody prowadziły na szczyt rudery, która nie
wiadomo dlaczego nie rozpadła się jeszcze w kupę gruzów.
Kamienne stopnie poruszały się niepokojąco pod nogami.
Czasami mały kawałek odłupanego betonu staczał się w dół z
cichym szelestem. Trzeba było dobrze uważać, żeby w
panujących tu ciemnościach nie wpaść do jakiejś dziury.
Wreszcie Maurycy wydostał się na szczyt, zmacał ręką drzwi
i wsunął klucz w zamek. Otoczyła go gęsta ciemność,
wypełniona ostrą wonią dymu tytoniowego połączonego z
zapachem farb, pokostów i ogrodu zoologicznego.
Zamiast wieszaka - kilka dużych gwoździ. Maurycy powiesił
płaszcz, wytarł starannie nogi o podarty worek, wszedł do
pokoju i przekręcił kontakt.
Znieruchomiał.
Na tapczanie leżał Krzysztof, trzymał w ramionach Joannę.
Poderwali się zaskoczeni.
Przez chwilę patrzeli w milczeniu na Maurycego, jakby w
oczekiwaniu jego reakcji. Stał bez ruchu z opuszczonymi
bezradnie rękami. Miał chłodną pustkę w głowie. Nie czuł
potrzeby słów.
Pierwszy oprzytomniał Krzysztof. Uśmiechnął się, usiłując
nadać swej twarzy wyraz swobodnej ironii. Wiedział
wprawdzie, że Maurycy to skończona oferma, ale nie był
pewien, jak się zachowa w podobnej sytuacji.
- Cóż to, już wróciłeś z kina?
W ciszy smrodliwego poddasza pytanie to zabrzmiało głupio.
I niepotrzebnie. Niepewny głos załamał się na ostatnich
sylabach.
Joanna zaczęła się nerwowo ubierać. Krzysztof wciągnął
spodnie i zapalił papierosa. Oboje rzucali szybkie spojrzenia w
kierunku Maurycego. Stał ciągle nieruchomy i milczący. Patrzał
na nich szklanymi, niewidzącymi oczami. Nic nie mówił.
Zupełnie tak, jakby nie rozumiał, co się właściwie stało.
Zaćwierkał Kuba. Zwrócił wzrok ku niemu. Podszedł
wolnym, ciężkim krokiem i ponakrywał klatki płachtami.
Kanarki powinny już spać o tej porze. Krzysztof nigdy nie
pamiętał, żeby ponakrywać klatki. Wtedy Joanna nie
wytrzymała. Podbiegła do Maurycego i patrząc mu prosto w
twarz, poczęła krzyczeć:
- No, mów coś! No, mówże coś! Odezwij się! Przecież cię
zdradziłam! Słyszysz?! Zdradziłam cię z twoim najlepszym
przyjacielem. Dlaczego nic nie mówisz? Dlaczego mnie nie
uderzysz? Dlaczego?! No, mów! - Nagle ogarnęło ją
przerażenie.
- Maurycy...! Co ty chcesz z nami zrobić. Maurycy!!
Spojrzał na nią obojętnie, jakby sennie.
-Nic.
Uspokajała się z wolna. Mogło się zdawać, że jest trochę
rozczarowana zachowaniem się Maurycego. Poprawiła włosy i
przeciągnęła szminką po wargach. Kiedy się znowu odezwała,
głos jej już brzmiał inaczej.
- Słuchaj, to się musiało tak skończyć. Ja od dawna miałam
cię dosyć. Chciałam ci to powiedzieć, ale jakoś ciągle
odkładałam tę rozmowę. Nie lubię ludziom robić przykrości.
Zrozum, ty nie jesteś dla mnie. My do siebie nie pasujemy. Co
ja bym robiła z taką ciamajdą jak ty. Nie gniewaj się, ale to
prawda. Czy myślisz, że ja bym wytrzymała tutaj, na tym
poddaszu, z tymi twoimi kanarkami. Jesteś człowiekiem nie z
tej ziemi. Przyznasz chyba, że ty nie nadajesz się dla mnie na
męża. Czy nie mam racji?
- Masz rację - powiedział Maurycy.
- No widzisz - ucieszyła się Joanna. - Skoro i ty tak myślisz,
to rozstańmy się jak dwoje dobrych przyjaciół. Nie gniewaj się,
ale tak będzie lepiej. I dla mnie, i dla ciebie.
Wzruszył ramionami.
- Nie gniewam się.
Szybko włożyła płaszcz i beret.
- Jesteś kochany. Do widzenia.
- Odprowadzę cię - powiedział Krzysztof. Maurycy zastąpił
mu drogę.
- Nie trzeba. Sama trafi. Ty zostaniesz tutaj. Mamy do
pogadania.
Krzysztof cofnął się speszony. Rzucił szybkie spojrzenie na
sztalugi, jakby szukając jakiejś broni. Wiedział, że gdyby doszło
do walki...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]