[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JOAN KILBY
TU JEST NASZ
DOM
Rozdział 1
Karina Peterson z zadowoleniem przyjrzała się swemu dziełu.
Wielkie róŜowe prosię, które przed nią stało, było naprawdę
imponujące.
Niezła ta świnka, pomyślała, cofając się o krok, Ŝeby lepiej
objąć wzrokiem wytwór swoich rąk. Lubiła gładkość masy
plastycznej i jej zapach. Lubiła swoją pracę, a zwłaszcza spokój,
jaki ją ogarniał, kiedy się skupiała nad nowym tworem. Gdy
pracowała, znikały wszystkie niedobre myśli.
W kuchennym zlewie piętrzyły się brudne naczynia, stół
zalegały ilustrowane pisma i kasety magnetofonowe,
róŜnokolorowe buty na bardzo wysokich obcasach walały się
pod krzesłami, ale Karina nie zwracała na to uwagi. To jest jej
dom i moŜe w nim robić, co chce. Była sama i nie zamierzała
przejmować się drobiazgami.
A poza tym ma waŜniejsze sprawy na głowie. Na prawej piersi
stale wyczuwała maleńką bliznę po niedawnej operacji.
Niedawno usunięto jej guzek. Okazał się łagodny i niegroźny,
ale to jej nie uspokoiło. Niedługo miała skończyć trzydzieści
dwa lata, a jej matka w tym wieku umarła na raka piersi.
Właśnie teraz, podczas kilku następnych miesięcy, Karina
chciała być sama, potrzebowała spokoju i samotności.
Z zapałem zabrała się do wykańczania świnki. Gdy czarne
długie włosy opadły jej na oczy, odgarnęła je. Jeszcze kilka
ostatnich muśnięć i koniec. Czas zrobić sobie przerwę i napić się
kawy.
Nie zwracając uwagi na rozrzucone wokół przedmioty i
rozdeptując farbę, poszła do kuchni. Włączyła radio i dom
wypełniły dźwięki samby.
Karina poruszyła biodrami w rytm muzyki i podśpiewując,
zaczęła robić kawę. Kubek, łyŜka, słoik, cukier... Tanecznym
krokiem poszła do lodówki po mleko i podkreśliła szaleńczy
rytm samby, mocno trzaskając drzwiczkami.
Jej wzrok mimochodem powędrował w stronę kalendarza
wiszącego na lodówce. Kolorowy obrazek, jakieś zdjęcie, data.
.. Sobota, ósmego lipca. Do urodzin pozostał jej dokładnie
miesiąc.
A gdyby tak wskazówki zegara zaczęły się cofać? Najpierw tak
tylko delikatnie, powoli, a potem coraz szybciej i szybciej?
Przechyliła głowę i spojrzała spod oka na stojący na półce zegar
w kształcie kota. Wskazówki tkwiły nieruchomo, gotowe ruszyć
do przodu wraz z upływającym nieuchronnie czasem.
Wzruszyła ramionami i roześmiała się cicho. Często bawiła się z
zegarem po śmierci matki, nazywała to „zabawą w czas"... Teraz
była dorosła, czas zabawy minął, nawet „zabawy w czas"...
Napełniła kubek kawą i roześmiała się znowu, tym razem jednak
zabrzmiało to jeszcze smutniej. Lata mijały, a w niej nic się nie
zmieniało, smutek był tak samo dojmujący, a lęk tak samo
paraliŜował. Prawa natury są nieubłagane, ale przecieŜ nauka
poszła naprzód. Mimo Ŝe nieraz powtarzała sobie, Ŝe powinna
być rozsądna, Ŝe nic jej nie grozi i Ŝe jeśli będzie ostroŜna,
doczeka późnej starości, nie potrafiła stłumić złowrogiego
przeczucia, Ŝe podzieli los matki.
Odwróciła się tyłem do kalendarza, dolała do kawy mleka i
nastawiła radio na cały regulator, tak Ŝeby zagłuszyło myśli.
Potem tanecznym krokiem skierowała się z powrotem tam,
gdzie pośrodku pokoju rozpierała się dumnie róŜowa świnka.
MoŜna by jeszcze dorobić drugie podgardle... Zanurzyła dłonie
w misce z masą plastyczną, kiedy nagle rozległ się dzwonek do
drzwi. Karina uśmiechnęła się do siebie. Dobrze, Ŝe ktoś wpadł,
porozmawia sobie, trochę się rozerwie.
- Proszę, proszę! - krzyknęła, nie odwracając głowy.
Przyjaciele, którzy ją odwiedzali, wiedzieli, Ŝe drzwi są
zawsze otwarte. Wystarczyło po prostu zapukać i nacisnąć
klamkę. Tym razem jednak dzwonek rozległ się ponownie.
- Proszę wejść! - zawołała, a poniewaŜ nikt się nie pojawił,
wytarła ręce w kolorową koszulkę, którą miała na sobie, i
mrucząc coś pod nosem poszła w stronę drzwi.
- PrzecieŜ jest otwarte - powiedziała zniecierpliwionym tonem,
spodziewając się, Ŝe na progu ujrzy kogoś znajomego.
W progu stał wysoki, ciemnowłosy męŜczyzna, którego nigdy
przedtem nie widziała. Miał na sobie spłowiałe dŜinsy i
koszulkę z krótkimi rękawami. W jego czarnych oczach
dostrzegła znuŜenie.
- O co chodzi? - zapytała.
W oczach męŜczyzny, obok zmęczenia, pojawiło się
zniecierpliwienie, a moŜe nawet złość.
- Dzień dobry - powiedział z wyraźnie obcym akcentem. -
Nazywam się Daniel Bowen. Pani Karina Peterson?
- Tak. Czym mogę słuŜyć?
Poruszyła palcami, Ŝeby nie zaschła oblepiająca je masa.
MęŜczyzna zmarszczył czoło.
- Jestem kuzynem Betty.
- Betty? Betty Furness?
Znała tylko jedną Betty, Ŝonę Kevina, swojego
współpracownika z departamentu sztuki. Przez głowę
przemknęła jej jakaś niewyraźna myśl, zamglona i niepokojąca,
ale odegnała ją. Postanowiła zaczekać, aŜ wszystko samo się
wyjaśni.
- Tak, Betty Furness. Właśnie przyleciałem z Australii. Zamilkł,
jakby to właśnie było oczekiwane wyjaśnienie.
- Z Melbourne? To bardzo miło - rzekła uprzejmie Karina,
kryjąc zniecierpliwienie. Chciała jak najprędzej skończyć tę
rozmowę i wrócić do przerwanej pracy.
Na twarzy męŜczyzny pojawił się wymuszony uśmiech.
- Betty wynajęła mi tutaj pokój. Wysłałem przekaz pocztowy,
Ŝeby zapłacić za pierwszy miesiąc z góry. Nie dostała go pani?
Myślałem, Ŝe pani na nas czeka.
- Teraz sobie przypominam. Jest pan kuzynem Betty! Kevin
rzeczywiście jakiś czas temu wspominał coś o jakimś
kuzynie Ŝony, szukającym mieszkania do wynajęcia. Wkrótce
potem Karina poszła na biopsję, miała robiony zabieg, i cała
historia z mieszkaniem wyleciała jej z głowy. Zresztą, zmieniła
plany.
- Cieszę się, Ŝe wszystko się wyjaśniło. Nie chciałbym
przeciągać tej rozmowy - powiedział męŜczyzna i zerknął na
stojący przy krawęŜniku samochód. - Zaraz zapłacę za taksówkę
i wniosę bagaŜe.
Karina powstrzymała go ruchem dłoni.
- Nie! Proszę tego nie robić.
Złapała go za ramię i pod jego bawełnianą koszulką poczuła
twarde mięśnie. Wzrok męŜczyzny powędrował za jej ręką.
- Przepraszam - powiedziała, cofając rękę. Na koszulce
męŜczyzny pozostał ślad farby. - Przepraszam - powtórzyła - to
się da łatwo zmyć.
- Nie szkodzi. - Przeczesał palcami włosy. - Jak rozumiem, jest
jakiś inny problem, waŜniejszy, z mieszkaniem.
- Ostatnio postanowiłam nie wynajmować pokoi - odparła
Karina, uśmiechając się przepraszająco. - Poprosiłam Kevina,
Ŝeby pana uprzedził i zwrócił przekaz pienięŜny.
Daniel zmarszczył brwi.
- Nic nie otrzymałem. Nikt mnie nie zawiadomił, Ŝe sprawa
wynajmu jest nieaktualna.
Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął pomięty papierek. Poznała
swój własny charakter pisma.
- Nazywa się pani Karina Peterson, prawda?
- Tak, ale...
- A to jest ulica Balaclava 336 - stwierdził, spoglądając na
tabliczkę. - A tam jest, jak widzę, garaŜ. Betty napisała, Ŝe będę
mógł go wykorzystać jako warsztat. MoŜna tam dojechać od
drugiej strony, prawda?
Zrobił ruch, jakby zamierzał obejść dom dokoła.
- Tak, ale... Ja zrezygnowałam z wynajmu!
Roześmiała się. Zawsze tak robiła, kiedy sytuacja się
komplikowała. Kiedy nie wiedziała, jak zareagować, wybuchała
śmiechem. Zwykle wprowadzała tym swoich rozmówców w
błąd; tym razem było tak samo. Daniel spojrzał na nią z
niechęcią.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego. Natalie przeziębiła się
jeszcze w Melbourne, a w czasie podróŜy jej stan bardzo się
pogorszył. Chyba ma grypę.
Natalie? A któŜ to taki? Kevin nie powiedział, Ŝe chodzi o dwie
osoby. Karina przestała się śmiać i zrobiła skruszoną minę.
- Przepraszam, rzeczywiście nie ma w tym nic wesołego. Zaszło
nieporozumienie. Faktem jest, Ŝe zmieniłam zdanie i
postanowiłam nie wynajmować pokoi.
Daniel podał jej trzymaną w ręku kartkę.
- Tutaj jest napisane zupełnie co innego. Nie jest to zbyt
formalne, ale zawsze to zobowiązanie. Jest podpisane.
Zerknęła na podpis. Niewątpliwie naleŜał do niej. Tego
zamaszystego zawijasa nie moŜna było pomylić z niczym
innym.
- Wszystko przez Kevina, zabiję go.
- Chodzi o męŜa Betty? CóŜ on takiego zrobił? Karina znowu
się roześmiała.
- Taki on juŜ jest. Fantastyczny chłopak i zdolny artysta, ale
kompletny dystrakt. Głowa w obłokach i niech się dzieje, co
chce!
Daniel skrzyŜował ręce na piersi.
- Co to ma wspólnego ze mną?
- Kevin zwrócił się do mnie, pytając o ten pokój. JuŜ sobie
przypominam, to było wtedy, kiedy robiliśmy te projekty dla
Roller Dome, a moŜe dla Frosty Freeze, nie pamiętam. -
ZauwaŜyła, Ŝe Daniel zaciska usta ze zdenerwowania i szybko
mówiła dalej: - Powiedziałam mu „dobra", dał mi pański
przekaz, ja mu pokwitowałam, to znaczy napisałam to tutaj, co
trzyma pan w ręku... Potem... potem coś się wydarzyło, coś
bardzo osobistego, i o wszystkim zapomniałam. Przez, dwa
tygodnie do niczego nie miałam głowy. Opowiadam to panu, bo
nie chcę, Ŝeby pan pomyślał, Ŝe jestem...
Urwała, nie mogąc znaleźć właściwego słowa.
- Roztrzepana? Nieodpowiedzialna? Zmarszczyła brwi.
- Raczej... kapryśna albo beztroska - powiedziała szybko, nie
zastanawiając się dłuŜej nad doborem słów. „Kapryśna" to
zawsze lepiej niŜ „bezmyślna".
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl