24
S
chował twarz w dłoniach. Pam wstała. Po chwili wróciła z Gladys, która niosła butelkę brandy i kieliszki.
Stan Morelanda przeraził gospodynię.
— Doktorze...
— Wracaj do łóżka - - rozkazała Pam. - - Będziesz nam potrzebna
jutro rano.
Gladys załamała ręce.
— Proszę cię, Gladys.
— Nic mi nie jest — zapewnił ją Moreland tonem wskazującym na to,
ze jest wprost przeciwnie.
Gladys przygryzła wargę i w końcu odeszła.
— Brandy, tatusiu?
Moreland potrząsnął głową.
Pam mimo wszystko napełniła kieliszek i podała ojcu.
Odtrącił alkohol, ale napił się wody. Pam zbadała mu puls i dotknęła czoła.
— Gorące — stwierdziła. — I bardzo się pocisz.
- W domu jest gorąco — odpowiedział.
Okna były otwarte i napływało świeże, wonne powietrze. Chłodne powietrze. Miałem lodowato zimę ręce. Pam otarła mu pot z czoła.
— Wyjdźmy na świeże powietrze, tatusiu.
Przeszliśmy na taras. Moreland nie stawiał oporu i dał się posadzić pffi1 stole.
— Masz, napij się jeszcze wody.
Popijał wodę, a my staliśmy nad nim. Niebo wyglądało jak zrobjo z granatowego zamszu. Księżyc przypominał plasterek cytryny. Jego świ» lśniło na powierzchni oceanu. Wyjrzałem ponad balustradą. W miastec* zapalały się światła.
Nalałem wszystkim brandy.
154
spoglądał przed siebie szeroko otwartymi, pustymi oczami. Szaleństwo — powiedział. — Jak oni mogli coś podobnego pomyśleć!
._ Mają jakieś dowody? — spytała Jo.
^ Nie! — krzyknął Moreland. — Utrzymują, że on... Ktoś go tam znalazł.
___ Na miejscu zbrodni? — spytałem.
_ Śpiącego na miejscu zbrodni. Doskonałe miejsce, prawda?
_ Kto go znalazł? — spytała Jo.
_^ Mieszkaniec miasteczka.
__ Ktoś wiarygodny? — W tonie Jo zabrzmiała nowa nuta — sceptycyzm naukowca, ciekawość.
_— Bernardo Rijks — odpowiedział Moreland. — Cierpiący na chroniczną* bezsenność. Za dużo sypia w ciągu dnia. — Spojrzał na butelkę brandy. — jeszcze trochę wody, kotku.
Pam napełniła szklankę, którą opróżni! jednym haustem.
— Bernardo już od lat spaceruje nocą. Ze swojego domu przy Campion
\Vay wzdłuż wybrzeża w kierunku doków i z powrotem. Czasami robi dwie
łlbo trzy takie tury. Dopiero wtedy może zasnąć.
— Gdzie jest Campion Way? — zapytałem.
— To ulica, przy której stoi kościół — wyjaśniła Pam.
— Ulica, przy której znajduje się park Zwycięstwa.
- Tej nocy, przechodząc obok parku, usłyszał jęki. Pomyślał, że coś się stało, i poszedł sprawdzić.
— Co się mogło stać? — spytałem.
— Na przykład ktoś przedawkował.
— Park jest schronieniem dla narkomanów?
— Był — odparł gniewnie Moreland. — Kiedy do miasta przychodzili
marynarze. Upijali się w barze Slim's albo palili marihuanę na plaży,
podrywali dziewczyny i szłi do parku. Bernardo mieszka w górnej części
Campion Way. Nieraz wzywał mnie, żebym pomagał nieprzytomnym
chłopakom.
— Można mu wierzyć? — spytała Jo.
— Tak. I to nie z nim jest kłopot, lecz... — Moreland przeczesał palcami
siwe kępki na skroniach. — To po prostu szaleństwo! Biedny Ben.
Poczułem napięcie Robin.
— I co było dalej? — zapytała Jo. — A więc Bernardo poszedł
sprawdzić, co to za jęki...
Znalazł... — Moreland zamilkł i zaczął szybko oddychać.
— Tato? — odezwała się Pam.
Odepchnął ją i powiedział:
To Ben jęczał. Leżał tam, tuż obok... straszliwy widok. Bernardo do najbliższego domu, obudził mieszkańców. Wkrótce zebrał się Między innymi Skip Amalfi, który przytrzymał Bena, dopóki nie zjawił
Skip nie mieszka w pobliżu — powiedziałem.
155
... [ Pobierz całość w formacie PDF ]