[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Amy Joe CousinsReguły gryRSROZDZIAŁ PIERWSZY– Przyznaję,żenie oczekiwałem profesjonalnego wyglądu, ale liczyłemprzynajmniej na to,żebędzie pani czysta.Szorstki głos spływał jak lód wzdłuż kręgosłupa Addy. Z każdymsłowem prostowała się coraz bardziej. Tylko duma powstrzymała ją odnatychmiastowego odgryzienia się mężczyźnie, który wszedł za nią dokancelarii adwokackiej.Odruchowowytarładłonieowyblakłedżinsy.Wygładzanierozczochranych włosów w ogóle nie miało sensu. Nie była w stanie wyczesaćpalcami zaschniętego błota. Dobrze,żejeszcze w samochodzie usunęła znich połamane gałązki. Reszta jej ciała była w równie opłakanym stanie.– Mówiłam pana asystentce,żeten termin zupełnie mi nie odpowiada,ale ona się uparła. Twierdziła,żema pan czas tylko dzisiaj.Usłyszała za plecami energiczne kroki. Minął ją i stanął obok wielkiegobiurka. Po raz pierwszy miała okazję przyjrzeć się mężczyźnie, który odmiesiąca zostawiał na jej automatycznej sekretarce irytujące wiadomości.Ciekawe, pomyślała, czy pan Spencer Reed skaleczył się kiedyś oidealnie zaprasowane kanty swoich spodni? Bez wątpienia jego uszyty przezlondyńskiego krawca garnitur wart był więcej niż wszystko to, co ona miaław swoich szafach. Nawet jego okulary zdawały się być zeświatazupełnieinnego niż jej. Pohamowała złość i popatrzyła mu w twarz. Na półwyzywająco, na pół groźnie.Ciemnoblond włosy w pozornym nieładzie znamionowały dokonaniawyśmienitego fryzjera. Cera wskazywała,żeodżywiał się dobrze. Kształtneusta oszczędnie wymawiały słowa, chybażepotrzebne były, by przekonaćsąd lub klienta do jego racji. Pozbawione emocji spojrzenie niebieskich oczuprzykuwało uwagę. Addy pomyślała,żebył to mężczyzna, którego możnaopisać trzema słowami.Gładki. Kulturalny. Arystokrata.Musiała jednak uczciwie przyznać,żedla opisania go znalazłabyjeszcze kilka innych wyrazów: fascynujący, przystojny, pociągający. GdybyRSzechciał kiedyś użyć swojego uroku, znalazłaby się w naprawdę trudnejsytuacji.Jego całkowita doskonałość kontrastowała z otoczeniem, w którym jąprzyjął. Nie pasował do starych i zużytych mebli. Zaciekawiło ją to.Tymczasem mówił dalej. Odegnała niepotrzebne myśli i zmusiła się dosłuchania.– Jestem niezwykle zajęty, a większość ludzi uważa,żegodzinadziesiąta jest bardzo dobra na spotkanie w interesach.-Ja nie jestem większością ludzi.-To widać.Addy z trudem pohamowała rosnącą złość.Żałowałatylko,żeniepotrafi zapanować nad rumieńcem, który wykwitł na jej policzkach.Dokuczała jejświadomość, żestoi przed nim w takim stroju. A do tego tauwaga,żejego czas jest znacznie droższy niż jej, sprawiła,żepoczuła gniewi zażenowanie. I wiedziała,żebez trudu mógł to wyczytać z jej twarzy.– Niech pan posłucha, panie Reed. Pan zadzwonił. Ja przyjechałam.Cóż jest tak ważnego,żeprzerwał mi pan pracę?– Pracę? Czy chodzi może o damskie zapasy w błocie?Wściekłość rozpaliła ją do białości. Bez namysłu chwyciła najbliższyciężki przedmiot – marmurową tabliczkę z nazwiskiem. Tylko szybki refleksuratował go przed ciosem. Chwycił ją za rękę i mocno przytrzymał.– Przepraszam – zreflektował się. Długo trwało, nim jego słowa dotarłydo jejświadomości.– Przepraszam. To było całkowicie nie na miejscu ibardzo nieprofesjonalne. Mam za sobą bardzo długi i frustrujący poranek,ale to wżadnymstopniu nie usprawiedliwia mojego złego zachowania. Czymożemy zacząć od początku? Nazywam się Spencer Reed. Czy napije siępani kawy?Wyciągnął ku niej rękę na znak pokoju. I uśmiechnął sięłagodnie.Addy zacisnęła usta. W myślach powiedziała mu, gdzie może sobie wsadzićten swój urok.– Lepiej niech ją pan zachowa dla kogoś innego – warknęła. – Czegopan chce?RSWestchnął ciężko i ponad okularami wbił w nią badawcze spojrzenie.Jakby się zastanawiał, czy powinien ją dalej przepraszać. A jej przemknęłaprzez głowę myśl,żebygo poprosić, by zdjął okulary.Po chwili wzruszył ramionami i podniósł z biurka plik dokumentów.Gestem zaprosił ją, by usiadła.Addy pokręciła głową. Nie miała zamiaru siadać. Nie zamierzałaokazywać mu uprzejmości.– Mam nadzieję,żenie jestem tym, który przynosi złą nowinę – zacząłpowoli. – W ubiegłym miesiącu pani Adeline O’Connell zmarła.Zadrżała. Chociaż ostatni raz widziała cioteczną babkę, będącdzieckiem, to przecież na jej cześć otrzymała imię. Nie wiedziała o jejśmierci.Po chwili, z kamienną twarzą, powiedziała:-Moje kondolencje dla rodziny.-Pani jest jej rodziną. – W jego poważnym spojrzeniu zauważyłaprzyganę.-Panie Reed, kiedy ostatni raz widziałam babkę, nosiłam jeszczepieluchy. Od tamtej pory nie miałam z niążadnegokontaktu. I nie uważamjej za członka mojej rodziny – rzuciła oschle i popatrzyła na zegarek. Wciążjeszcze była dobra pora, by wrócić do swoich pracowników i spróbowaćwybrnąć z gigantycznych kłopotów na budowie.-Może i tak. Ale pani O'Connell bez wątpienia zaliczała panią do swojejrodziny. Otwarcie jej testamentu nastąpi natychmiast po pogrzebie. A topani właśnie dziedziczy najwięcej.Położył na biurku tuż przed nią jeden z dokumentów, które trzymał wdłoni.– I z tego powodu to całe zamieszanie? – Parsknęłaśmiechem.–Szkoda,żenie raczył pan tego powiedzieć w którejś z wiadomościzostawionychnamojejautomatycznejsekretarce.Oszczędziłobytokłopotów nam obojgu. – Popchnęła papier w jego stronę. – Nie jestem zain-teresowana niczym, co ta kobieta mi zapisała.– Niech pani nie będzie taka porywcza, panno Tyler. Niech panipomyśli o tym jako o darmowym parkingu.RSDopiero po chwili skojarzyła to, co powiedział, z grą w „Monopol”.– Och, niech się pan zamknie. – Na samo wspomnienie AdelineO’Connell krew w niej zawrzała. – Ta kobieta przez całeżycietraktowałamoją matkę jakśmiecia.Czerpała radość z ranienia ludzi. Cieszyło ją, kiedyludzie czuli się zawstydzeni. – Podniosła torbę z podłogi. – Nie dotknęniczego, co kiedykolwiek należało do niej. Choćby pan pokrył to złotem izawiązał różową wstążką. Dziękuję, nie skorzystam. Wychodzę.Zarzuciła torbę na ramię i odwróciła się do drzwi. Usłyszała za plecamijego kroki. Dużo szybsze, niż się spodziewała.– Panno Tyler. – Zabrzmiało to jak rozkaz. Jednocześnie przytrzymałdrzwi. Nie pozwolił jej ich otworzyć. Zatrzymała się z ręką na klamce. Nawetna niego nie spojrzała. – Jest tam ponad pięćdziesiąt tysięcy w gotówce iposiadłość.To zrobiło na niej wrażenie.Był tak blisko,żekiedy się odwróciła, zawadziła go ramieniem. Byłaniższa i musiała unieść głowę,żebymu spojrzeć w twarz, co ją jeszczebardziej zirytowało. Złościło ją też i to,żestał tak blisko. A także to,żejejserce zaczęło z tego powodu bić szybciej.– Proszę mnie nie obrażać. – Każde słowo ciskała weń jak kamień. –Pańskie przeprosiny nie zostały przyjęte. Jej też. Mnie nie można kupić.Leciutko przechylił głowę na bok i wbił w nią swoje błękitne oczy.– Wie pani, kiedy tak się pani zachowuje jak szofer ciężarówki, jestpani niezwykle piękna.Cofnęła się o krok i odwróciła głowę. Była niemal pewna,żegdyby tegonie zrobiła, pocałowałby ją. Przez kilka sekund stali nieruchomo. Wyczułabardziej, niż usłyszała, jak wypuścił powietrze, i uświadomiła sobie,żei onawstrzymała oddech.Po chwili znów była zdolna spojrzeć mu w oczy.– Niech się pan nie oszukuje, mecenasie. Nie jestem na sprzedaż.Otworzyła drzwi, niemal wybiegła z gabinetu i z hukiem je zatrzasnęła.Była to najwspanialsza chwila tego ranka. Mogła być jeszcze wspanialsza,gdyby zdążyła je zatrzasnąć, zanim za nią zawołał:RS [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl