[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jane Porter
Wygrana w Monte Carlo
ROZDZIAŁ PIERWSZY
M
ąŜ
Samanthy van Bergen znowu od wielu dni pó
ź
no wracał do domu. Jak zwykle w takich
przypadkach wiedziała, gdzie go znale
źć
. Przygotowana na ci
ęŜ
k
ą
batali
ę
, owin
ę
ła si
ę
cia
ś
niej szarym
aksamitnym płaszczem, spiesz
ą
c po schodach wielkiego Le Casino w Monte Carlo. Johann od
niepami
ę
tnych czasów grał nałogowo w karty. Dawniej przynajmniej cz
ęś
ciej wygrywał.
Z pocz
ą
tku odchodził od stolika, kiedy nie dopisywało mu szcz
ęś
cie. Z czasem zatracił t
ę
umiej
ę
tno
ść
,
a wraz z ni
ą
resztki zdrowego rozs
ą
dku. Ostatnio siedział w lokalu w niesko
ń
czono
ść
, chocia
Ŝ
stracili
ju
Ŝ
wszystkie oszcz
ę
dno
ś
ci, luksusowy apartament w centrum miasta, a nawet ferrari. Co jeszcze
pozostało?
- pytała sam
ą
siebie bezradnie na marmurowych schodach budynku.
W gabinecie dla prominentów Cristiano Bartolo przyj
ą
ł nonszalanck
ą
poz
ę
przy swym ulubionym
stoliku.
Kiedy otworzyły si
ę
drzwi, popatrzył w ich stron
ę
, w
ś
ciekły,
Ŝ
e kto
ś
mu przeszkadza. Na widok
pi
ę
knej Baronowej van Bergenjego spojrzenie nieco· złagodniało, a usta wykrzywił ironiczny u
ś
mieszek.

Ŝ
za znamienity tytuł dla nie
ś
miałej, młodej Angielki, pomy
ś
lał. Zdj
ę
ła wła
ś
nie płaszcz, przerzuciła go
sobie przez rami
ę
, odsłaniaj
ą
c biał
ą
wieczorow
ą
sukni
ę
. Nie rozumiał, czemu ta kobieta tak go fascynuje.
Widział j
ą
tylko raz, równie
Ŝ
w Le Casino, pół roku wcze
ś
niej. Wywarła na nim tak wielkie wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e
nie potrafił o niej zapomnie
ć
.
Tamtego dnia grał w ruletk
ę
. Nagle spostrzegł,
Ŝ
e wszyscy m
ęŜ
czy
ź
ni obracaj
ą
głowy w t
ę
sam
ą
stro-
n
ę
. Gdy pod
ąŜ
ył za ich spojrzeniami, zrozumiał. Drobna, szczupła baronowa miała twarz anioła.
Otaczaj
ą
ce j
ą
złote loki spływały kaskad
ą
na plecy. Tylko lekko przymru
Ŝ
one, czujne oczy przeczyły
złudzeniu niewinno
ś
ci. Znał całe tuziny pi
ę
knych dziewcz
ą
t, lecz ta wła
ś
nie, zdecydowanie zbyt powa
Ŝ
na
jak na tak młody wiek, gł
ę
boko zapadła mu w pami
ęć
.
Teraz przystan
ę
ła w drzwiach, czujna, skoncentrowana niczym Joanna d'Arc przed decyduj
ą
c
ą
batali
ą
.
Zdecydowanym krokiem podeszła do m
ęŜ
a, Johanna van Bergena. Cristiano nigdy go nie lubił. Dlatego
wła
ś
nie z nim grał. Par
ę
miesi
ę
cy wcze
ś
niej odkrył,
Ŝ
e Johann nie tylko
ź
le gra w karty, ale te
Ŝ
brak mu
siły woli,
Ŝ
eby opu
ś
ci
ć
lokal, gdy szcz
ęś
cie przestaje mu dopisywa
ć
. Tego dnia stracił ju
Ŝ
pi
ęć
milionów.
Cristiano nie popełniał takich bł
ę
dów. Wszelkimi sposobami d
ąŜ
ył do zwyci
ę
stwa, kalkulował, obliczał
swoje szanse. Nienawidził pora
Ŝ
ek. Ostatniej doznał tak dawno,
Ŝ
e niemal
Ŝ
e o niej zapomniał.
Nie do ko
ń
ca. Nadal odczuwał jej gorzki smak.
Jednak ryzykował. I zwyci
ęŜ
ał, tak jak teraz. Si
ę
gn
ą
ł ponownie po karty,
Ŝ
eby wyko
ń
czy
ć
przeciwnika,
zrujnowa
ć
, wdepta
ć
w ziemi
ę
. W ramach rewan
Ŝ
u, z zemsty. Pchn
ą
ł gar
ść
Ŝ
etonów na
ś
rodek stołu,
podwy
Ŝ
szaj
ą
c stawk
ę
·
Popatrzył spod rz
ę
s na Samanth
ę
van Bergen.
Przykucn
ę
ła obok Johanna z płaszczem przerzuconym przez rami
ę
. Poło
Ŝ
yła dło
ń
na jego udzie. Zdaniem
Cristiana, na niewła
ś
ciwym. Powinna nale
Ŝ
e
ć
do niego. Nie w
ą
tpił,
Ŝ
e wkrótce b
ę
dzie nale
Ŝ
ała, cho
ć
przysi
ę
gała wierno
ść
innemu. Zazdro
ś
cił mu. Marzył o tym,
Ŝ
eby owin
ąć
sobie jej złoty lok wokół palca i
umie
ś
ci
ć
mi
ę
dzy pełnymi piersiami tej pi
ę
kno
ś
ci. Si
ę
gn
ą
ł po kieliszek whisky. Alkohol rozgrzał mu krew,
podsycił zarówno ciekawo
ść
, jak i pragnienie. Postanowił,
Ŝ
e j
ą
zdob
ę
dzie.
Zajrzał w gł
ę
boki dekolt białej sukni w złociste pr
ąŜ
ki. Powoli uniósł wzrok ku smukłej szyi,
delikatnemu zaokr
ą
gleniu podbródka, wyra
ź
nym ko
ś
ciom policzkowym, wreszcie ku zatroskanym

ę
kitnym oczom. Strapienie zbyt wcze
ś
nie wyrze
ź
biło zmarszczk
ę
pomi
ę
dzy łukowatymi
ciemnobr
ą
zowymi brwiami. Zaci
ś
ni
ę
te usta nadawały
ś
licznej buzi bolesny wyraz. Anioły nie powinny tak
cierpie
ć
, pomy
ś
lał z przykro
ś
ci
ą
. Wyobraził sobie, jak te cudowne wargi mi
ę
kn
ą
od jego pocałunków.
Oczami wyobra
ź
ni widział j
ą
na ło
Ŝ
u, spragnion
ą
pieszczot, ubran
ą
jedynie w złoty naszyjnik.
Lecz współczesna Joanna d'Arc nie zwracała na niego uwagi. Nie obchodził jej nikt prócz m
ęŜ
a.
Wła
ś
nie przyst
ą
piła do działania. Cristiano nie słyszał, co mu powiedziała, za to baron nawet nie raczył
ś
ciszy
ć
głosu.
- Id
ź
do domu - ofukn
ą
ł j
ą
bez
Ŝ
enady.
Lecz ona uparcie tkwiła przy jego boku. Szeptała co
ś
z przej
ę
ciem tak,
Ŝ
eby inni nie słyszeli. Jeszcze bardziej
go rozzło
ś
ciła. Znowu na ni
ą
nawrzeszczał.
Cho
ć
przynosił jej wstyd, patrzyła na niego z wysoko uniesion
ą
głow
ą
, z jakim
ś
bolesnym rodzajem
godno
ś
ci. Nast
ę
pnie bez słowa oddała portierowi płaszcz, przystawiła sobie krzesło i usiadła z tyłu, za m
ęŜ
em.
Cristiano zło
Ŝ
ył karty, po czym rzucił je na
ś
rodek stołu. Wykorzystał chwil
ę
przerwy,
Ŝ
eby nasyci
ć
oczy
widokiem młodej, powabnej i niedost
ę
pnej kobiety, dokładnie takiej, o jakiej marzył. Wła
ś
nie jej
nieprzyst
ę
pno
ść
najbardziej rozpalała wyobra
ź
ni
ę
. Dawno ju
Ŝ
nie do
ś
wiadczał tak intensywnych emocji, nikogo
tak mocno nie po
Ŝą
dał. Dopiero teraz poczuł,
Ŝ
e naprawd
ę
Ŝ
yje.
Ś
ledził dalsze poczynania baronowej spod
wpółprzymkni
ę
tych powiek. Raz po raz tłumaczyła co
ś
gwałtownie m
ęŜ
owi, ten za
ś
całkowicie j
ą
ignorował.
Głupiec! Dostał rzadkiej pi
ę
kno
ś
ci klejnot, a nie potrafił go doceni
ć
. Cristiano wezwał go do odsłoni
ę
cia kart.
ś
adnych atutów. Ukrycie rado
ś
ci kosztowało go sporo wysiłku.
Sam patrzyła na m
ęŜ
a z przera
Ŝ
eniem i niedowierzaniem. W kolejnym rozdaniu równie
Ŝ
dostał bardzo słabe
karty, jednak zamiast wsta
ć
od stołu, najspokojniej w
ś
wiecie kontynuował gr
ę
. Stracił resztki instynktu
samozachowawczego. Konto bankowe dawno zostało opró
Ŝ
nione. Teraz wła
ś
nie postawił will
ę
. Nie zostało ju
Ŝ
nic. Sam westchn
ę
ła ci
ęŜ
ko. Serce podeszło jej do gardła.
Johann z j
ę
kiem pokazał karty. Trzy siódemki, nic poza tym. Wraz z nimi oddał obcemu ich dom. - To ju
Ŝ
koniec, przegrałem wszystko, nic wi
ę
cej nie mam, Bartolo - oznajmił bezbarwnym głosem, zakrywaj
ą
c dło
ń
mi
opalon
ą
twarz.
Ten austriacki baron, znany w całym Monte Carlo playboy, sp
ę
dzał całe popołudnia na słonecznym tarasie
ze szklaneczk
ą
koktajlu w dłoni.
Przez ciało Sam przepływały na przemian fale zimna i gor
ą
ca. Poprosiła go raz, drugi i trzeci,
Ŝ
eby wracał
do domu. Kazał jej milcze
ć
. Z rumie
ń
cem wstydu na policzkach zagryzła wargi,
ś
wiadoma,
Ŝ
e Bartolo
wszystko widzi i słyszy. Jego natr
ę
tne, przenikliwe spojrzenie doprowadzało j
ą
do rozpaczy. Odbierało resztki
sił, których tak bardzo potrzebowała, pot
ę
gowało poczucie osamotnienia, bezradno
ś
ci.
Bartolo z nonszalanckim u
ś
miechem wyło
Ŝ
ył własne karty na stół.
- Niewiele ci brakowało do zwyci
ę
stwa.
- To prawda, omal ci
ę
nie ograłem - przyznał Johann.
Przywołał kelnera,
Ŝ
eby zamówi
ć
kolejn
ą
porcj
ę
trunku.
Sam zacisn
ę
ła r
ę
ce na kolanach. Nie pij wi
ę
cej, Johann błagała go w my
ś
lach. Z całego serca nienawidziła
Bartola. Z premedytacj
ą
rozpijał barona, wodził go za nos. Tylko po co? Ograbił go ju
Ŝ
z maj
ą
tku, domu,
resztek godno
ś
ci. Czego jeszcze chciał?
Johann pokiwał głow
ą
. Przez chwil
ę
patrzył na
przeciwnika. I nagle, wbrew wszelkiej logice, zaproponował
kolejn
ą
rund
ę
. Na co liczył? Nie miał
Ŝ
adnych szans w rozgrywce z tym zimnym draniem, zwłaszcza po
solidnej dawce alkoholu. Zdecydowała,
Ŝ
e nie zostawi tego głupca na pastw
ę
bezwzgl
ę
dnego Bartola.
Powtórzyła sw
ą
pro
ś
b
ę
. Ponownie j
ą
zignorował. Za to wyrachowany barbarzy
ń
ca, Bartolo, zmierzył j
ą
tak okrutnym spojrzeniem, a
Ŝ
przez całe ciało przeszedł lodowaty dreszcz. Dotkn
ę
ła ramienia Johanna.
Strzepn
ą
ł jej dło
ń
jak natr
ę
tn
ą
much
ę
.
- Je
Ŝ
eli sama nie wyjdziesz, zawołam ochron
ę
.
Zrozpaczona Sam jeszcze raz spróbowała przemówi
ć
mu do rozs
ą
dku. Na pró
Ŝ
no. Johann spokojnie
odebrał od kelnerki kolejn
ą
szklank
ę
trunku, nast
ę
pnie gestem przywołał ochroniarza.
- Pani baronowa wraca do domu. Prosz
ę
j
ą
wyprowadzi
ć
.
Wszyscy obecni, z wyj
ą
tkiem Johanna, zwrócili ku niej głowy. Palił j
ą
wstyd. Siedziała jak spara-
li
Ŝ
owana jeszcze wtedy, gdy skromnie ubrany pracownik kasyna dotkn
ą
ł jej łokcia.
- To nie w porz
ą
dku - zaprotestowała gło
ś
no. Odpowiedziała jej cisza. Tylko Bartolo posłał jej karc
ą
ce
spojrzenie. Jego oczy płon
ę
ły zimnym blaskiem. Ochroniarz szeptem poprosił j
ą
,
Ŝ
eby wyszła. Wstała z
w
ś
ciekło
ś
ci
ą
. Fałdy zwiewnej materii zafalowały wokół smukłej sylwetki.
- Je
ś
li nie obchodzi ci
ę
mój los, pomy
ś
l chocia
Ŝ
o Gabby - zaapelowała na odchodnym po raz ostatni
do jego sumienia.
Lecz on milczał, jakby wcale nie słyszał. Łapczywie wlewał w siebie alkohol.
Sam w milczeniu opu
ś
ciła lokal. Odprowadzały j
ą
gwizdy i piski jednor
ę
kich bandytów z ko
ń
ca sali.
Nienawidziła kasyn, ich jaskrawych
ś
wiateł, oszuka
ń
czego blichtru, który niejednego sprowadził ju
Ŝ
na
manowce. Na szcz
ęś
cie m
ęŜ
czyzna, który towarzyszył jej do wyj
ś
cia, wykazał przynajmniej tyle taktu,
Ŝ
e
jej nie pop
ę
dzał. Wiedział równie dobrze jak ona, co dalej nast
ą
pi. W ko
ń
cu całe Monte Carlo zbudowano
za pieni
ą
dze, wyci
ą
gni
ę
te z kieszeni pozbawionych rozs
ą
dku ludzi o wypchanych portfelach.
Wróciła do domu. Odebrała
ś
pi
ą
c
ą
Gabby od s
ą
siadów, zaniosła do skromnej sypialni miejskiej willi,
uło
Ŝ
yła na łó
Ŝ
ku, po czym zamkn
ę
ła za sob
ą
drzwi. Usiadła w fotelu w salonie, szczelnie owini
ę
ta kocem.
W domu panowało przenikliwe zimno. Nie wł
ą
czyła jednak ogrzewania. Od dawna nie starczało im
pieni
ę
dzy na takie ekstrawagancje. Ani te
Ŝ
na nic innego. Łzy napłyn
ę
ły jej do oczu. Usiłowała je
powstrzyma
ć
. Zakryła oczy dło
ń
mi. Nie wolno mi płaka
ć
, nie jestem przecie
Ŝ
dzieckiem, powtarzała sobie
w kółko. Bez skutku. Zbyt wiele złego j
ą
spotkało. Łzy płyn
ę
ły strumieniem spod zaci
ś
ni
ę
tych powiek.
Uczyniła wszystko,
Ŝ
eby zapewni
ć
Gabrieli lepsze
Ŝ
ycie. Dla niej wyszła za m
ąŜ
bez miło
ś
ci za
kobieciarza, alkoholika, hazardzist
ę
, dla niej znosiła jego zniewagi. Mimo wszelkich wysiłków nie
zapobiegła katastrofie.
Nie wiadomo kiedy zasn
ę
ła w fotelu. Obudził j
ą
dopiero rano odgłos kroków na schodach. Niespełna
pi
ę
cioletnia, zawsze radosna Gabby zeszła do niej ju
Ŝ
w ciemnoszarym mundurku z białymi lamów-
kami. Wygl
ą
dała przepi
ę
knie, jak zwykle. Niemal
Ŝ
e ka
Ŝ
dego dnia kto
ś
zatrzymywał Sam na ulicy,
Ŝ
eby podziwia
ć
niezwykł
ą
pi
ę
kno
ść
dziewczynki. Jej matka była modelk
ą
. Pochodziła z Madrytu.
Zagrała te
Ŝ
kilka drobnych ról w filmach. Zgin
ę
ła w tragicznych okoliczno
ś
ciach, gdy Gabriela miała
rok. Samantha nie znała szczegółów. Ciemnowłosa. córeczka o regularnych rysach, zielonych, okolo-
nych nieprawdopodobnie długimi rz
ę
sami oczach, odziedziczyła po matce urod
ę
.
- Gdzie tato? - spytała mała. Sam wstała i zło
Ŝ
yła koc.
- Wkrótce wróci - odrzekła wymijaj
ą
co, umy
ś
lnie przybieraj
ą
c niefrasobliwy ton, jakby nie prze-
płakała w fotelu całej nocy. - Jaka
ś
ty grzeczna, sama si
ę
ubrała
ś
- pochwaliła,
Ŝ
eby odwróci
ć
jej
uwag
ę
·
- Bardzo dawno go nie widziałam - marudziła Gabby. - A ty nawet nie zdj
ę
ła
ś
wieczorowej sukni.
Sam nie posiadała wi
ę
cej eleganckich ubra
ń
.
Posłała dziecku mo
Ŝ
liwie beztroski u
ś
miech. Zdawała sobie spraw
ę
,
Ŝ
e nie wypadł przekonuj
ą
co.
- Zasn
ę
łam podczas czytania - skłamała. - Teraz zjemy
ś
niadanie, a pó
ź
niej ci
ę
uczesz
ę
.
W podobny sposób podtrzymywała beztrosk
ą
konwersacj
ę
o niczym przez cał
ą
drog
ę
do szkoły.
Kiedy została sama na chodniku, opu
ś
ciły j
ą
resztki sił. Nie wiedziała, co dalej pocz
ąć
. Nie miała
nic, nawet konta w banku. Wcze
ś
niej pracowała dla Johanna jako niania. Po
ś
lubie przestał jej płaci
ć
.
Wszystkie skromne oszcz
ę
dno
ś
ci wydała na potrzeby Gabrieli. Johann nie przyjmował do
wiadomo
ś
ci,
Ŝ
e dzieci wyrastaj
ą
z ubranek, a nawet najukocha
ń
sze lalki w ko
ń
cu si
ę
niszcz
ą
·
W drodze powrotnej podsumowala ostatnie cztery lata pobytu u barona van Bergena. Sprawy z roku
na rok szły ku gorszemu, a
Ŝ
wreszcie została na dnie, bez
ś
rodków do
Ŝ
ycia, bez
Ŝ
adnego oparcia.
Gdyby miała rodzin
ę
, zabrałaby do niej mał
ą
· Lecz ona wychowała si
ę
w sieroci
ń
cu w okolicy Che
ster. W wieku siedemnastu lat uko
ń
czyła szkoł
ę
· Stypendium z parafii umo
Ŝ
liwiło jej nauk
ę
w
Princess Christian College w Manchesterze. Mimo
Ŝ
e w latach szkolnych dorabiała w kilku
miejscach, ledwie starczało jej na utrzymanie.
ś
ycie nigdy jej nie rozpieszczało. Aczkolwiek od
najmłodszych lat przywykła do skromnych warunków bytowych, takiej biedy jak teraz jeszcze nie
zaznała. Dla siebie bez trudu znalazłaby zarówno posad
ę
, jak i dach nad głow
ą
, lecz kto j
ą
zechce
przyj
ąć
z dzieckiem?
Weszła po czterech schodkach do cudzej ju
Ŝ
willi. Ledwie zacz
ę
ła rozpina
ć
płaszcz, usłyszała z
salonu wołanie Johanna:
- Czy zechcesz po
ś
wi
ę
ci
ć
mi chwilk
ę
?
Jaki uprzejmy pomy
ś
lała z gorzk
ą
ironi
ą
· Pod
ąŜ
yła za głosem m
ęŜ
a do pokoju. Promienie popołu-
dniowego sło
ń
ca rzucały na drewniany parkiet długie smugi
ś
wiatła. Grube
ś
ciany starego domostwa
tłumily wszelkie hałasy ruchliwego Monte Carlo.
Cisza a
Ŝ
dzwoniła w uszach. Przytłaczała j
ą
. Stan
ę
ła naprzeciwko fotela Johanna z r
ę
kami w
kieszeniach. - Zdejmij płaszcz - rozkazał szorstkim tonem. Bez słowa spełniła polecenie.
Johann wzi
ą
ł w r
ę
k
ę
szklank
ę
, bez w
ą
tpienia z jakim
ś
alkoholem.
- Uregulowałem dług wobec Bartola.
Sam o mało nie podskoczyła ze szcz
ęś
cia. Jednym zdaniem rozp
ę
dził czarne chmury znad jej
głowy. Nie kryła rado
ś
ci, obdarzyła m
ęŜ
a promiennym u
ś
miechem.
- Naprawd
ę
? Cudownie! - Nie zd
ąŜ
yła doda
ć
nic
WI
ę
ceJ.
- Przyjdzie po ciebie za godzin
ę
- przerwał gwałtownie.
- Co to ma znaczy
ć
?
- Przegrałem ci
ę
w pokera.
Sam o mało nie zemdlała. Zaparło jej dech, przed oczami wirowały kolorowe płatki. Nie wierzyła
własnym uszom. Wychodz
ą
c za niego, wiedziała o uzale
Ŝ
nieniu od alkoholu i hazardu, znała
wszystkie jego wady, ale takiego bestialstwa si
ę
po nim nie spodziewała. Post
ą
piła krok w jego
kierunku. Nast
ę
pnego zrobi
ć
ju
Ŝ
nie była w stanie. Stała bez ruchu jak wmurowana. Johann siedział
w milczeniu, z zamkni
ę
tymi oczami. Sam wstrzymała oddech. Po namy
ś
le uznała,
Ŝ
e sobie z niej
Ŝ
artuje. Czekała na wyja
ś
nienie nieporozumienia. W niesko
ń
czono
ść
. Na pró
Ŝ
no. Nie usłyszała nic,
tylko brz
ę
k kostek lodu o
ś
cianki naczynia. W ko
ń
cu nie wytrzymała napI
ę
Cia.
- Przesta
ń
kpi
ć
i wytłumacz, o co tu chodzi. Nie mo
Ŝ
na przegra
ć
człowieka w karty -
zaprotestowała słabo.
Zaciskała tak mocno pi
ęś
ci, a
Ŝ
paznokcie raniły wn
ę
trze dłoni.
Johann z wysiłkiem otworzył oczy. Obrzucił j
ą
pos
ę
pnym spojrzeniem. Zapadł gł
ę
biej w fotel, na-
st
ę
pnie przyło
Ŝ
ył szklank
ę
z zimnym napojem do czoła. Najwyra
ź
niej m
ę
czył go kac.
- Czasami i to si
ę
zdarza.
- Tylko tobie - wypomniała z gorycz
ą
. Dygotała, jakby krew zamarzała w jej
Ŝ
yłach. - Nigdzie z
nim nie pójd
ę
. Znajd
ź
inny sposób na uregulowanie długu.
- Jaka
ś
ty stanowcza! Zmi
ę
kłaby
ś
, gdybym zamiast ciebie postawił mojego słodkiego aniołka,
kochan
ą
Gabriel
ę
. - Zerkn
ą
ł na ni
ą
jednym okiem. Migotały w nim jakie
ś
dziwne, złe iskry. Parskn
ą
ł
ironicznym, zło
ś
liwym
ś
miechem. - Rozwa
Ŝ
ałem i ten pomysł, ale Bartolo chciał tylko ciebie. Nie
rozumiem, po co mu nudna, zimna Angielka, bez wykształcenia, maj
ą
tku czy koneksji.
Nawet jej nie uraził. Nie dbała o jego opini
ę
, podobnie jak wtedy, gdy za niego wychodziła, wy-
ł
ą
cznie po to,
Ŝ
eby obroni
ć
przed tym szale
ń
cem zaniedbywane, odrzucone dziecko.
- Zimna czy gor
ą
ca, nie ma to
Ŝ
adnego znaczenia.
I
tak kontakt fizyczny nie wchodzi w gr
ę
. Nie
wyobra
Ŝ
aj sobie,
Ŝ
e wepchniesz mnie do łó
Ŝ
ka obcemu facetowi.
- W moim i tak nie było z ciebie po
Ŝ
ytku. Co on zechce z tob
ą
zrobi
ć
, to ju
Ŝ
jego kłopot.
Sam zaparło dech z oburzenia. Rzucił jej w oczy gorzk
ą
prawd
ę
. W wieku dwudziestu o
ś
miu lat
nie znała jeszcze m
ęŜ
czyzn, porywów po
Ŝą
dania. Nie martwiło jej to, nie potrzebowała wielkich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl