[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział I
Pilar Maria Sandoval y Serna wiedziała, że to, na co się porywa, jest czystym szaleństwem. Nawet
za dnia przypadkowe spotkanie z banitą El Leonem, lwem andaluzyjskich wzgórz, było
niebezpieczne, a cóż dopiero mówić o zaprpszeniu go o północy na osłonięte drzewami patio, gdzie
swoje życie i honor miała złożyć w jego ręce. Jednak zdecydowała postawić wszystko na jedną
kartę; niektóre sprawy są warte najwyższego ryzyka.
Pilar przemierzała patio wyłożone ceramicznymi płytkami. Jak to się często zdarza w Sewilli, pod
koniec grudnia noc była chłodna. Dziewczyna ciaśniej owinęła się szalem. Oczywiście to ten chłód
przyprawiał ją o dreszcze. Bo dlaczego niby miałaby się bać El Leona? Jej ojczym, don Esteban, to
doprawdy wcielony diabeł, a przecież nie trzęsła się przed nim ze strachu. Jemu wy¬dawało się, że
ją złamał. Ale ona mu jeszcze pokaże. Jeszcze się z nim policzy.
N oc była cicha. Tylko od czasu do czasu z pobliskiej uliczki dochodził na patio stłumiony turkot
powozów, którymi powracali do domów ostatni hulacy. Gdzieś w oddali zaszczekał pies. Nieco
bliżej, pod którymś z do¬mów, jakiś zakochany młodzieniec, uderzając lekko w struny gitary,
śpiewał swej wybrance melodyjną anda¬luzyjską pieśń. W niskim, ciepłym głosie mężczyzny
pobrzmiewała tłumiona tęsknota.
Światło księżyca sączyło się na patio spomiędzy gałęzi egzotycznych drzew, zostawiając pola
cienia pod poma¬rańczowymi drzewkami o lśniących liściach. Kropelki wody w strumieniu
tryskającym z kamiennej fontanny mieniły się jak drobiny księżycowego kamienia. Smugi światła
padały na misterne wzory mauretańskiej posadzki oraz kaskady intensywnie różowych kwiatów
geranium, nadając płatkom bladoróżowy odcień. W księżycowej poświacie jasnobrązowe włosy
Pilar połyskiwały złoto, skóra na kościach policzkowych lśniła perłowo, a piwne oczy nabrały
tajemniczej głębi.
Pilar zatrzymała się i stojąc nieruchomo, wsłuchała się w serenadę. Ta pieśń i głos mężczyzny
poruszały ją do głębi. I chociaż nie do niej adresowano serenadę, roz-, rzewniła się, aż zadławiły ją
łzy, jak gdyby odczuwała ból śpiewającego, a on z kolei rozumiał i dzielił z nią jej cierpienie.
Wzruszenie pomogło jej opanować niepokój.
Pieśń umilkła. Przebrzmiały ostatnie akordy gitary i na powrót zapanowała cisza.
Dziewczyna potrząsnęła głową, jakby chciała odpę¬dzić od siebie rojenia wywołane księżycowymi
czarami. Marszcząc brwi, usunęła się z plamy światła w cień lodżii. Nie może dopuścić, by
dostrzeżono ją z domu. Co praw¬da ojczym udał się na przyjęcie, lecz jej dUella nadal siedziała
nad koronkami. Duefia była siostrą don Estebana i drżała ze strachu nawet na widok jego cienia.
Teraz była przekonana, że Pilar śpi, więc nie należało wyprowadzać jej z błędu.
Gdzie jest El Leon? Przecież dostał wiadomość!
A może nie? Miała tak mało czasu, aby ją przekazać, i żadnej nadziei na podjęcie następnej próby.
Już sam fakt, że w ogóle nadarzyła się okazja, graniczył z cudem. Teraz potrzebowała kolejnego
cudu - odpowiedzi El Le¬ona na wezwanie. Nie ma żadnej gwarancji, że się zjawi. Dla niego
wizyta w domu don Estebana Iturbide była takim samym szaleństwem, jak dla niej próba kontaktu z
banitą. Don Esteban zabiłby go bez wahania jak wałęsającego się psa.
Gdzieś w kącie ogrodu zaszeleściły palmowe liście. Pilar znieruchomiała. Wytężając oczy,
wpatrywała się w ciemności, nasłuchując w napięciu. Niestety ... to nie on. Prawdopodobnie
podmuch chłodnego, nocnego wia¬tru poruszył palmowymi liśćmi nad ogrodzeniem. A może ptak
obudzony ze snu załopotał skrzydłami?
Pierś Pilar uniosła się i opadła pod wpływem głębokiego westchnienia. Otuliła się szczelniej szalem
i na no¬wo jęła przemierzać patio.
Aż dziw bierze, że don Esteban jeszcze nie pozbawił jej życia. Był do tego zdolny, przecież zabił jej
matkę. Pi¬lar nie dysponowała żadnymi dowodami na poparcie swych podejrzeń, ale znając go, nie
miała wątpliwości, że tak właśnie było.
Nienawidziła tego napuszonego, niskiego mężczyzny o złym spojrzeniu i wyperfumowanej,
przyciętej w szpic brodzie od dnia, kiedy sześć lat temu matka przedstawiła go jej jako przyszłego
ojczyma. Pilar od poctątku nie ukrywała swych uczuć względem niego, a nawet więcej ¬zrobiła
wszystko, co było w mocy szesnastoletniej dziewczyny, żeby zapobiec temu małżeństwu. Nic
jednak nie wskórała. Matka pozostała głucha na argumenty. Don Esteban jest samotnym wdowcem,
czarującym człowiekiem o odpowiedniej pozycji społecznej - tłumaczyła z uśmiechem
zadowolenia, gładząc przy tym jedwabiste włosy córki, która siedziała na stołeczku u jej stóp.
Małżeństwo z nim przyniesie jej honory i przywileje, ponieważ don Esteban ma objąć ważne
stanowisko na dworze w Madrycie. Oboje będą tam błyszczeć, kiedy ona swą fortuną wesprze
majątek przyszłego męża. To naturalne, że Pilar nie przepada za człowiekiem, który ma zająć
miejsce uwielbianego ojca, ale minie trochę czasu i przywyknie do niego. A kto wie, czy za rok lub
dwa, kiedy Pilar trochę podrośnie, nie dojdzie do jej zaręczyn z synem don Estebana z
poprzedniego małżeństwa?
Nigdy - postanowiła w duchu Pilar. Przenigdy! Miała okazję poznać go podczas jednej z wizyt.
Zapędził ją w kąt ciemnego salonu i drwiąc z protestów, zaczął ją obmacywać, a kiedy go kopnęła
w goleń i uciekła, obrzucił ją wyzwiskami. Nigdy w życiu nie przyjęłaby oświadczyn tego z gruntu
złego i zadufanego w sobie młodzieńca. Nie sądziła też, by don Esteban okazał się choć trochę
lepszy od swego ukochanego synalka.
Nikt jednak nie liczył się z jej zdaniem. Don Esteban zemścił się na niej za, jak to określił,
wścibianie nosa w nie swoje sprawy, gdy tylko uroczystości ślubne dobiegły końca. Wywiózł ją do
przyklasztornej szkoły i osobi¬ście pofatygował się do matki przełożonej, aby poinformować ją, że
Pilar jest kapryśną; zepsutą dziewczyną i potrzeba jej dyscypliny. Zyczył sobie, żeby w klasztorze
wpojono jej szacunek dla starszych, nauczono trzymać język za zębami, a także, by utemperowano
jej żywiołową naturę, która nie przystoi damie. Gdy parę miesięcy później nadeszła wiadomość, że
syn don Estebana zginął w pojedynku, zakonnice zmusiły Pilar, aby całymi go¬dzinami modliła się
na klęczkach za jego duszę, dlatego że śmiała głośno powiedzieć, iż cieszy się z jego śmierci.
Pilar dostała lekcję pokory. Nauczyła się stwarzać pozory osoby potulnej i posłusznej, choć w duszy
wrzała z gniewu. Uginała kark przed tysiącem absurdalnych zakazów i nakazów, myśląc
jednocześnie o tym, jak je obejść. Przyjmowała kary z uśmiechem skruchy nawet wtedy, kiedy w
myślach planowała zemstę. I chociaż wszelka obłuda budziła w niej wstręt, z konieczności nauczyła
się być dwulicowa.
W ciągu sześciu lat spędzonych w klasztorze ani razu nie wolno jej było pojechać do domu czy
skontaktować się z matką. A jednak dzięki dziewczętom, które wyjeżdżały do rodzin, dochodziły do
niej różne pogłoski. Don Esteban najwyraźniej należał do starej, konserwatywnej szkoły. Uważał,
że miejscem kobiety jest dom, jak to było za mauretańskich czasów. Oczywiście skrzętnie ukrywał
swe poglądy przed ślubem. Matka Pilar nie błyszczała na dworze, bo jej nowo poślubiony małżonek
zawyrokował, że, zamiast paradować po pałacach, ma żyć skromnie w granicach posiadłości. I nie
powinno jej obchodzić, że on przystraja się w cenne koronki i nosi rzadkie okazy szmaragdów. Nie
wolno jej kwestionować jego wydatków ani zadawać pytań na temat posagu, który obecnie należy
do niego, ani też zastanawiać się nad wartością jego osobistej fortuny. Jako żona ma obowiązek
spełniać polecenia męża i podporządkować się zasadom ustalonym przez niego. Każde jego słowo
jest prawem, a on nie życzy sobie, aby Pilar mieszkała z nimi pod jednym dachem.
Kiedy w zeszłym roku do Pilar dotarła wiadomość, że matkę trawi jakaś postępująca choroba,
napisała list, w którym błagała o pozwolenie na przyjazd do domu, ale nie doczekała się
odpowiedzi. Wtedy zwróciła się do swej jedynej krewnej, siostry ojca, mieszkającej w Kordobie, w
nadziei, że ta podejmie się interwencji. Ciotka skontaktowała się z don Estebanem, lecz nic nie
zdziała¬ła. Don Esteban zapewnił starszą damę, że nie ma powodów do niepokoju, a Pilar tylko
sieje zamęt. Więc Pilar napisała jeszcze jeden list do spowiednika matki, ojca Domingo, lecz nie
uzyskała ani wyczerpujących wyja¬śnień o tym, co dzieje się z matką, ani zgody na wyjazd do
domu.
Potem matka umarła. To właśnie ojciec Domingo wy¬mógł w końcu na Estebanie, aby pozwolił
Pilar pomodlić się za jej duszę przy trumnie. Ludzie będą się dziwić, argumentował ksiądz, jeżeli
córki zabraknie na pogrzebie. Mogą zacząć spekulować, dlaczego ojczym trzyma ją z daleka od
domu; co ma do ukrycia. Ojciec Domingo przestał być mile widzianym gościem w domu don
Estebana Iturbide, ale dano Pilar eskortę do Sewilli.
Dom, w którym matka żyła w zamknięciu i gdzie umarła, był w posiadaniu rodziny ojca Pilar od
ponad pięciuset lat, od czasu gdy Ferdynand Święty wyparł Maurów z Sewilli. Po powrocie Pilar z
trudem rozpoznała rodzinne gniazdo. N ad drzwiami, w miejscu herbu rodu Sandoval, widniało
ogromne, szpetne godło lturbidów. Nadęci lokaje zastąpili służbę domową, która pracowała u
Sandovalów od niepamiętnych czasów. Pilar nie dostrzegła ani jednej znajomej twarzy. Z komnat i
korytarzy usunięto stare, rzeźbione meble, zdjęto ze ścian gobeliny, zabrano złotą i srebrną zastawę.
Zniknęły gdzieś stroje matki, jej konterfekty, a także wykwintna złota biżuteria.
Don Esteban ogołocił dom, aby za pomocą pełnej kie¬sy wyjednać sobie stanowisko na dworze.
Najwyraźniej osiągnął cel i zaspokoił ambicję, bo przyznano mu posa¬dę pena de camara, czyli
poborcy grzywien we władzach miejskich Nowego Orleanu, w hiszpańskiej kolonii Luizjanie.
Ponieważ urząd dawał mu znaczną władzę, a także gwarantował dziesięć procent wartości
ściągniętych grzywien, należało przypuszczać, że dochody z łapówek szybko zrekompensują koszty
uzyskania synekury. Chodziły słuchy, że nadanie owego stanowiska don Estebanowi było
wybiegiem, mającym na celu uwolnienie osoby króla od nieznośnego dworaka i jego ciągłych
knowań w pogoni za zaszczytami. Jeżeli Esteban znał prawdziwe motywy decyzji króla, skrzętnie
je ukrywał i puszył się, jak gdyby obdarzono go największymi honoramI.
Dzień po powrocie don Estebana z Madrytu z wiadomością o nominacji zmarła matka Pilar. Jej
zgon był dla niego bardzo korzystnym zrządzeniem losu, ponieważ nie mógłby wywieźć chorej
żony do Luizjany ani też zostawić jej w domu, nie narażając się przy tym na oskarżenie, że opuścił
ją w potrzebie. Później Pilar dowiedziała się od swojej przyzwoitki, a zarazem siostry Estebana, że
ojczym kilka miesięcy wcześniej przywiózł swej żonie z Madrytu jakiś specjalny eliksir. Nakazał
jej pić go regularnie i wydał ścisłe dyspozycje służbie, aby tego dopilnowała. Rankiem, w dniu
śmierci, osobiście go podał. Natomiast po uroczystościach pogrzebowych bezzwłocznie udał się do
domu i zarządził pakowanie rzeczy na podróż do Luizjany.
Owionął ją podmuch nocnego powietrza, gdy, zaciskając dłonie na materii szala, zatrzymała się w
pół kroku. Czy jej się zdawało, czy rzeczywiście w pobliżu pękatego glinianego pojemnika na
deszczówkę zamajaczył jakiś cień? Trudno powiedzieć; może wiatr zakołysał krzewem oleandra,
rosnącym tuż za nim, a może zwodzi ją wyobraźnia, znużona wyczekiwaniem? Trzecią noc z rzędu
czekała na El Leona, ale on się nie zjawiał. Jeżeli nie przyjdzie dzisiaj ani jutro, będzie za późno.
Tłumiąc strach, rozmyślnie odróciła się tyłem do za¬cienionego kąta i podjęła przerwany obchód.
Gdzieś w pobliżu zamiauczał kot, a tuż za murem ogrodu, na ulicy, dwaj spóźnieni przechodnie
prowadzili półgłosem rozmowę. Potem wszelkie odgłosy umilkły i znowu zrobiło się cicho. Za
cicho.
Pilar zadrżała. Aby opanować lęk, zajęła myśli rozpamiętywaniem przeszłości.
Nie zdradziła się ze swymi podejrzeniami podczas uroczystości pogrzebowych. Wiele kosztowało
ją panowanie nad gniewem i rozdzierającym serce żalem. Jednak po pogrzebie nie wytrzymała i
zrobiła awanturę Estebanowi.
Zarzuciła mu, że ograbił dom jej ojca. Oświadczył wów¬czas, że miał prawo sprzedać, co mu się
żywnie podobało; po śmierci pierwszego męża matka Pilar odziedziczyła jego posiadłość, a
ponieważ nie doczekali się potomków płci męskiej, w dniu ślubu z don Estebanem, na mocy
małżeńskiego kontraktu, wszystkie dobra należące do niej stały się własnością drugiego męża, czyli
jego. Co to zresztą ma za znaczenie, podsumował, skoro w klasztorze Pilar nie będzie potrzebować
ani mebli, ani biżuterii.
Pilar, dla ostrożności spuszczając z tonu, zapytała, dlaczego musi wrócić do sióstr. Dowiedziała się,
że nie wy¬pada, aby mieszkała w domu sama, kiedy on będzie przebywać w Luizjanie, a poza
klasztorem nie ma innego miejsca ani innej osoby, która zatroszczyłaby się o jej dobro. Jako
dwudziestodwuletnia kobieta nie ma specjal¬nych widoków na zamążpójście. Szczerze mówiąc,
była już starą panną. W zakonie znajdzie schronienie, a on osobiście złoży w jej imieniu dar dla
kościoła - skrzynkę złota wartą kilka tysięcy peset. To wiano zapewni jej wygodę i odpowiednią
pozycję, należną jej ze względu na pochodzenie.
Pilar nie była zachwycona ani wątpliwą troską o jej dobro, ani też wyprawą, której wartość
stanowiła mizerny ułamek fortuny należnej jej po śmierci matki. Oświadczyła stanowczo, że nie ma
zamiaru wracać do klasztoru. Co więcej, jest takie miejce, gdzie może zamieszkać, i osoba, która
roztoczy nad nią opiekę. Pojedzie do swo¬jej ciotki do Kordoby. Wtedy ojczym zaczął na nią
krzy¬czeć, a ona nie pozostała mu dłużna. Potem don Esteban zawołał swego majordomusa i z jego
pomocą siłą zawlókł Pilar do jej sypialni. Wepchnąwszy ją do środka, zamknął drzwi na klucz.
Dwie noce później obudził ją chrobot klucza w zamku.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do sypialni wtargnął jakiś mężczyzna. Pilar z okrzykiem usiadła
na łóżku. Mężczyzna, nie odzywając się ani słowem, podszedł do niej i złapał ją za nogę. Wyrwała
mu się i wyskoczyła z łóżka. Pochwycił ją jednak i kiedy się szamotali w ciemnościach, do sypialni
wpadł ojczym ze świeczni¬kiem wysoko uniesionym nad głową, a tuż za nim grup¬ka kobiet i
mężczyzn. Sprawiali wrażenie gości sproszonych na przyjęcie. W świetle świec Pilar rozpoznała
napastnika. Był nim Carlos, pryszczaty młodzieniec o obwisłych wargach, totumfacki jej ojczyma.
O dziwo, gniew Estebana nie spadł na rozpustnika, lecz na nią. Rozwścieczony wykrzykiwał, że
Pilar zwabiła Carlosa do swej sypialni. Jest bezwstydna i czyni despekt jego do¬mowi. Musi albo
poślubić kochanka, albo on, don Este¬ban, jeszcze tej rtocy odeśle ją do klasztoru, żeby więcej nie
hańbiła ani jego, ani siebie samej.
Pilar odgadła, że to podstęp; niestety, została nieza¬przeczalnie skompromitowana. Goście ojczyma
stali w drzwiach i patrzyli na nią szeroko otwartymi oczyma. Najwyraźniej nie uwierzyli w jej
wersję wydarzeń. Poślu¬biając tego chłystka Carlosa, nic by nie zyskała. Ta bezwolna kreatura,
szczerząca teraz zęby w lubieżnym uśmiechu, rościłaby sobie prawa nie tylko do jej ciała, ale też do
wszystkiego, co do niej należało. Carlos był tak bardzo uległy wobec don Estebana, że natychmiast
przekazałby mu część majątku, jaki przypadał jej po matce z chwilą zamążpójścia. Jeżeli wyrazi
zgodę na powrót do klasztoru, może przynajmniej grać na zwłokę. Chwytając się tej myśli,
przybrała skruszoną i pokorną minę. Siląc się na szloch, ze łzami w oczach błagała, by pozwolono
jej wrócić do jej maleńkiej celi, gdzie w otoczeniu dobrot¬liwych sióstr spędzałaby czas w sposób,
jaki znała i do którego przywykła. Udawała tak przekonująco, że don Esteban, zaskoczony jej
uległością, wyraził zgodę, choć z mniejszą, niż można by się spodziewać, ochotą.
Niełatwo było zachować pozory rezygnacji, kiedy w duszy Pilar wrzała z gniewu, ale wytrwała w
swej roli. W nagrodę pozwolono jej do dnia wyjazdu uczestniczyć w porannych nabożeństwach
ojca Domingo. W kościele udało jej się zbliżyć do księdza i zwierzyć mu się ze swoich problemów.
Prostolinijny duchowny jedynie westchnął i doradził, aby przyjęła swój los z pokorą i uległością.
Don Esteban nie może być aż tak zły, jak go opisuje, bo czyż ten złamany żałobą mąż nie obiecał
ufundować witraża w kościele, aby uczcić pamięć zmarłej żony? Niezbadane są wyroki boskie. Być
może przeznaczeniem Pilar jest zostać poślubioną Chrystusowi i właśnie w ten sposób Bóg
wskazuje jej drogę?
Pilar absolutnie nie czuła powołania. Zbyt mocno ceniła sobie wygody i światowe życie. Bardzo za
nimi tęskniła podczas pobytu w klasztorze i nie miała zamiaru dobrowolnie z nich zrezygnować.
Zamiast myśli o uległości w jej głowie lęgły się tysiące pomysłów dotyczących zemsty i najbardziej
szalone plany ucieczki.
Najnowszy narodził się na widok młodego człowieka, Vicente de Carranzy y Leona. Vicente, który
w lepszych dla siebie czasach mieszkał w jej sąsiedztwie, obecnie studiował teologię na
uniwersytecie i codziennie przychodził na mszę. Na sympatycznej i przystojnej twarzy tego dobrze
zbudowanego młodzieńca rzadko kiedy gościł uśmiech. Nie miał zbyt wielu powodów do radości.
Parę lat temu, krótko po ślubie z matką Pilar, don Este¬ban Iturbide doprowadził do ruiny jego
rodzinę.
Śmiertelnie zwaśnione rody Carranzów i Iturbidów od pokoleń toczyły ze sobą wojnę. Powiadano,
że to don Es¬teban najął zbirów, którzy zabili ojca Yicente. Co więcej, syn Estebana, ten, którego
miała poślubić Pilar, porwał i zgwałcił jego siostrę. Dziewczyna potem popełniła samobójstwo.
Kiedy Refugio, starszy brat Vicente, chcąc ją pomścić, wyzwał gwałciciela na pojedynek i zabił,
don Esteban doprowadził do oskarżenia go o zabójstwo, wykorzystując swe nowo zdobyte koneksje
na dworze. Refugio nie miał zamiaru poddać się gwardii cywilnej, na¬słanej na niego przez
Estebana. Próba aresztowania zakończyła się walką, w której trzech najemników don Es¬tebana
straciło życie. Refugiowi pozostała jedynie banicja, więc ukrył się w górach. Był teraz
rozbójnikiem, El Leonem, czyli lwem. Swój przydomek zawdzięczał podobieństwu do tych
królewskich, niebezpiecznych zwierząt, podobnie jak on żyjących wśród wzgórz, a także swej
matce, której panieńskie nazwisko brzmiało El Leon. Refugio de Carranza y Leon miał powody, by
niena¬widzić don Estebana równie mocno jak Pilar.
Następnym razem, gdy Pilar zobaczyła Vicente przed kościołem, czym prędzej wysforowała się
przed swoją przyzwoitkę, która przeciskała się za nią wśród tłumu zdążającego na poranną mszę.
Zbliżywszy się do niego, spojrzała wymownie w jego ascetyczną, poważną twarz i niby niechcący
upuściła na ziemię szal. Vicente przyklęknął, żeby go podnieść, a ona uczyniła to samo. Odbierając
szal z jego rąk, powiedziała szeptem parę słów. Spojrzał na nią swymi czarnymi wyrazistymi
oczami, zanim schylił głowę w ukłonie, lecz nic nie odpowiedział. Pilar odwróciła się i weszła do
kościoła, bo właśnie dogoniła ją dueńa.
Czy Vicente zrozumiał, co mówiła? Wszystko działo się tak szybko, nie miała żadnej pewności.
Czy on ją zna, czy cokolwiek o niej wie? A jeżeli nie, czy zada sobie trud, aby się dowiedzieć? Jak
się zachowa, poznając jej położenie; uczyni to, o co go prosiła, czy zapomni o całej sprawie,
uznając incydent za nieistotny? Jak wiele za¬leżało od tamtego krótkiego spotkania!
Oczywiście, zakładając nawet, że Vicente przekazał bratu jej prośbę o spotkanie o północy w
ogrodzie rezy¬dencji don Estebana, nie miała żadnej pewności, iż El Leon się zjawi. Jedynie
wyjątkowe połączenie nienawiści, odwagi oraz brawury mogło popchnąć go do tego kroku.
Zbliżał się świt. Kroki Pilar spowolniały. Naturalnie była znużona czuwaniem przez trzy noce z
rzędu, lecz to utrata nadziei odbierała jej energię. Była taka pewna, że udaremni plany don
Estebana, tak bardzo wierzyła, iż go przechytrzy. Czy z El Leonem, czy bez niego, musi zna¬leźć
jakieś wyjście. Ogarniało ją zniechęcenie na myśl, że będzie zmuszona poszukać innego sposobu.
Tak bardzo liczyła na pomoc Refugia de Carranzy!
Ach, jaka szkoda, że nie urodziła się mężczyzną! Poko¬nałaby ojczyma w pojedynku, a potem
zmusiła, żeby wy¬znał, jak doprowadził do śmierci matki i gdzie podziało się jej dziedzictwo. Z
jaką satysfakcją zanurzyłaby stalo¬we ostrze w piersi Estebana, patrząc, jak na jego twarzy, w
miejsce cynicznego grymasu, pojawia się wyra?: zdu¬mienia i strachu.
Odrażająca, napuszona, złośliwa kreatura! To nie do wytrzymania, że musi zginać kark przed jego
dyktatami! Zrobi wszystko, co w jej mocy, aby wyzwolić się spod je¬go władzy.
Usłyszała za sobą cichy odgłos, przypominający sze¬lest materiału. Odwróciła się powoli. Ktoś
błyskawicznym ruchem schwycił ją od tyłu wpół, zamykając w uścisku silnym jak obręcz z
toledańskiej stali, i nakrył usta dłonią. Wciągnęła powietrze, instynktownie próbu¬jąc odepchnąć
łokciem napastnika. Pod fałdami peleryny kryło się ciało twarde jak skała. Ucisk na żebrach
spo¬tęgował się jeszcze, pozbawiając ją oddechu. Zamotana w wełnianą pelerynę, przyciśnięta
plecami do muskular¬nego męskiego ciała, czuła bijące od niego ciepło.
- Nie ruszaj się - usłyszała tuż przy uchu cichy, głęboki głos. - Niewątpliwie wiele satysfakcji
sprawiłoby mi pohańbienie kobiety z rodziny don Estebana na patio jego własnego domu, lecz w tej
chwili nie jestem w nastroju. Sprowokuj mnie, a mogę zmienić zdanie.
To mógł być tylko El Leon, nikt inny. Pilar rozgniewała ta podejrzliwość i uścisk miażdżący żebra.
Potrząsnęła głową, usiłując wysunąć twarz spod jego dłoni.
- Chcesz mówić, prawda? To bardzo pomyślna wiadomość, bo niczego bardziej nie pragnę niż cię
wysłuchać. Radzę jednak, by twoje słowa były ciche i miłe dla mego ucha jak gruchanie gołębicy.
Ręka na ustach Pilar uniosła się odrobinę. Poczekała, aż ją całkiem zabierze, zanim się odezwała.
- Puść mnie. Łamiesz mi żebra - powiedziała cicho, z wyrzutem.
- Czy mam również złożyć u twoich stóp moje życie przewiązane wstążką i ozdobione bukiecikiem
zasuszo¬nych róż? Dziękuję, ale nie. I wyznam, że nadal rozważam możliwość odwetu. Intymnej
natury, oczywiście.
- Nie zrobiłbyś tego!
- Dlaczego nie? - zapytał.
Jego dotąd łagodny głos nabrał szorstkości.
- Ostatniego gwałtu dopuścili się Iturbidowie na Carranzach. Teraz nasza kolej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl jajeczko.pev.pl
Rozdział I
Pilar Maria Sandoval y Serna wiedziała, że to, na co się porywa, jest czystym szaleństwem. Nawet
za dnia przypadkowe spotkanie z banitą El Leonem, lwem andaluzyjskich wzgórz, było
niebezpieczne, a cóż dopiero mówić o zaprpszeniu go o północy na osłonięte drzewami patio, gdzie
swoje życie i honor miała złożyć w jego ręce. Jednak zdecydowała postawić wszystko na jedną
kartę; niektóre sprawy są warte najwyższego ryzyka.
Pilar przemierzała patio wyłożone ceramicznymi płytkami. Jak to się często zdarza w Sewilli, pod
koniec grudnia noc była chłodna. Dziewczyna ciaśniej owinęła się szalem. Oczywiście to ten chłód
przyprawiał ją o dreszcze. Bo dlaczego niby miałaby się bać El Leona? Jej ojczym, don Esteban, to
doprawdy wcielony diabeł, a przecież nie trzęsła się przed nim ze strachu. Jemu wy¬dawało się, że
ją złamał. Ale ona mu jeszcze pokaże. Jeszcze się z nim policzy.
N oc była cicha. Tylko od czasu do czasu z pobliskiej uliczki dochodził na patio stłumiony turkot
powozów, którymi powracali do domów ostatni hulacy. Gdzieś w oddali zaszczekał pies. Nieco
bliżej, pod którymś z do¬mów, jakiś zakochany młodzieniec, uderzając lekko w struny gitary,
śpiewał swej wybrance melodyjną anda¬luzyjską pieśń. W niskim, ciepłym głosie mężczyzny
pobrzmiewała tłumiona tęsknota.
Światło księżyca sączyło się na patio spomiędzy gałęzi egzotycznych drzew, zostawiając pola
cienia pod poma¬rańczowymi drzewkami o lśniących liściach. Kropelki wody w strumieniu
tryskającym z kamiennej fontanny mieniły się jak drobiny księżycowego kamienia. Smugi światła
padały na misterne wzory mauretańskiej posadzki oraz kaskady intensywnie różowych kwiatów
geranium, nadając płatkom bladoróżowy odcień. W księżycowej poświacie jasnobrązowe włosy
Pilar połyskiwały złoto, skóra na kościach policzkowych lśniła perłowo, a piwne oczy nabrały
tajemniczej głębi.
Pilar zatrzymała się i stojąc nieruchomo, wsłuchała się w serenadę. Ta pieśń i głos mężczyzny
poruszały ją do głębi. I chociaż nie do niej adresowano serenadę, roz-, rzewniła się, aż zadławiły ją
łzy, jak gdyby odczuwała ból śpiewającego, a on z kolei rozumiał i dzielił z nią jej cierpienie.
Wzruszenie pomogło jej opanować niepokój.
Pieśń umilkła. Przebrzmiały ostatnie akordy gitary i na powrót zapanowała cisza.
Dziewczyna potrząsnęła głową, jakby chciała odpę¬dzić od siebie rojenia wywołane księżycowymi
czarami. Marszcząc brwi, usunęła się z plamy światła w cień lodżii. Nie może dopuścić, by
dostrzeżono ją z domu. Co praw¬da ojczym udał się na przyjęcie, lecz jej dUella nadal siedziała
nad koronkami. Duefia była siostrą don Estebana i drżała ze strachu nawet na widok jego cienia.
Teraz była przekonana, że Pilar śpi, więc nie należało wyprowadzać jej z błędu.
Gdzie jest El Leon? Przecież dostał wiadomość!
A może nie? Miała tak mało czasu, aby ją przekazać, i żadnej nadziei na podjęcie następnej próby.
Już sam fakt, że w ogóle nadarzyła się okazja, graniczył z cudem. Teraz potrzebowała kolejnego
cudu - odpowiedzi El Le¬ona na wezwanie. Nie ma żadnej gwarancji, że się zjawi. Dla niego
wizyta w domu don Estebana Iturbide była takim samym szaleństwem, jak dla niej próba kontaktu z
banitą. Don Esteban zabiłby go bez wahania jak wałęsającego się psa.
Gdzieś w kącie ogrodu zaszeleściły palmowe liście. Pilar znieruchomiała. Wytężając oczy,
wpatrywała się w ciemności, nasłuchując w napięciu. Niestety ... to nie on. Prawdopodobnie
podmuch chłodnego, nocnego wia¬tru poruszył palmowymi liśćmi nad ogrodzeniem. A może ptak
obudzony ze snu załopotał skrzydłami?
Pierś Pilar uniosła się i opadła pod wpływem głębokiego westchnienia. Otuliła się szczelniej szalem
i na no¬wo jęła przemierzać patio.
Aż dziw bierze, że don Esteban jeszcze nie pozbawił jej życia. Był do tego zdolny, przecież zabił jej
matkę. Pi¬lar nie dysponowała żadnymi dowodami na poparcie swych podejrzeń, ale znając go, nie
miała wątpliwości, że tak właśnie było.
Nienawidziła tego napuszonego, niskiego mężczyzny o złym spojrzeniu i wyperfumowanej,
przyciętej w szpic brodzie od dnia, kiedy sześć lat temu matka przedstawiła go jej jako przyszłego
ojczyma. Pilar od poctątku nie ukrywała swych uczuć względem niego, a nawet więcej ¬zrobiła
wszystko, co było w mocy szesnastoletniej dziewczyny, żeby zapobiec temu małżeństwu. Nic
jednak nie wskórała. Matka pozostała głucha na argumenty. Don Esteban jest samotnym wdowcem,
czarującym człowiekiem o odpowiedniej pozycji społecznej - tłumaczyła z uśmiechem
zadowolenia, gładząc przy tym jedwabiste włosy córki, która siedziała na stołeczku u jej stóp.
Małżeństwo z nim przyniesie jej honory i przywileje, ponieważ don Esteban ma objąć ważne
stanowisko na dworze w Madrycie. Oboje będą tam błyszczeć, kiedy ona swą fortuną wesprze
majątek przyszłego męża. To naturalne, że Pilar nie przepada za człowiekiem, który ma zająć
miejsce uwielbianego ojca, ale minie trochę czasu i przywyknie do niego. A kto wie, czy za rok lub
dwa, kiedy Pilar trochę podrośnie, nie dojdzie do jej zaręczyn z synem don Estebana z
poprzedniego małżeństwa?
Nigdy - postanowiła w duchu Pilar. Przenigdy! Miała okazję poznać go podczas jednej z wizyt.
Zapędził ją w kąt ciemnego salonu i drwiąc z protestów, zaczął ją obmacywać, a kiedy go kopnęła
w goleń i uciekła, obrzucił ją wyzwiskami. Nigdy w życiu nie przyjęłaby oświadczyn tego z gruntu
złego i zadufanego w sobie młodzieńca. Nie sądziła też, by don Esteban okazał się choć trochę
lepszy od swego ukochanego synalka.
Nikt jednak nie liczył się z jej zdaniem. Don Esteban zemścił się na niej za, jak to określił,
wścibianie nosa w nie swoje sprawy, gdy tylko uroczystości ślubne dobiegły końca. Wywiózł ją do
przyklasztornej szkoły i osobi¬ście pofatygował się do matki przełożonej, aby poinformować ją, że
Pilar jest kapryśną; zepsutą dziewczyną i potrzeba jej dyscypliny. Zyczył sobie, żeby w klasztorze
wpojono jej szacunek dla starszych, nauczono trzymać język za zębami, a także, by utemperowano
jej żywiołową naturę, która nie przystoi damie. Gdy parę miesięcy później nadeszła wiadomość, że
syn don Estebana zginął w pojedynku, zakonnice zmusiły Pilar, aby całymi go¬dzinami modliła się
na klęczkach za jego duszę, dlatego że śmiała głośno powiedzieć, iż cieszy się z jego śmierci.
Pilar dostała lekcję pokory. Nauczyła się stwarzać pozory osoby potulnej i posłusznej, choć w duszy
wrzała z gniewu. Uginała kark przed tysiącem absurdalnych zakazów i nakazów, myśląc
jednocześnie o tym, jak je obejść. Przyjmowała kary z uśmiechem skruchy nawet wtedy, kiedy w
myślach planowała zemstę. I chociaż wszelka obłuda budziła w niej wstręt, z konieczności nauczyła
się być dwulicowa.
W ciągu sześciu lat spędzonych w klasztorze ani razu nie wolno jej było pojechać do domu czy
skontaktować się z matką. A jednak dzięki dziewczętom, które wyjeżdżały do rodzin, dochodziły do
niej różne pogłoski. Don Esteban najwyraźniej należał do starej, konserwatywnej szkoły. Uważał,
że miejscem kobiety jest dom, jak to było za mauretańskich czasów. Oczywiście skrzętnie ukrywał
swe poglądy przed ślubem. Matka Pilar nie błyszczała na dworze, bo jej nowo poślubiony małżonek
zawyrokował, że, zamiast paradować po pałacach, ma żyć skromnie w granicach posiadłości. I nie
powinno jej obchodzić, że on przystraja się w cenne koronki i nosi rzadkie okazy szmaragdów. Nie
wolno jej kwestionować jego wydatków ani zadawać pytań na temat posagu, który obecnie należy
do niego, ani też zastanawiać się nad wartością jego osobistej fortuny. Jako żona ma obowiązek
spełniać polecenia męża i podporządkować się zasadom ustalonym przez niego. Każde jego słowo
jest prawem, a on nie życzy sobie, aby Pilar mieszkała z nimi pod jednym dachem.
Kiedy w zeszłym roku do Pilar dotarła wiadomość, że matkę trawi jakaś postępująca choroba,
napisała list, w którym błagała o pozwolenie na przyjazd do domu, ale nie doczekała się
odpowiedzi. Wtedy zwróciła się do swej jedynej krewnej, siostry ojca, mieszkającej w Kordobie, w
nadziei, że ta podejmie się interwencji. Ciotka skontaktowała się z don Estebanem, lecz nic nie
zdziała¬ła. Don Esteban zapewnił starszą damę, że nie ma powodów do niepokoju, a Pilar tylko
sieje zamęt. Więc Pilar napisała jeszcze jeden list do spowiednika matki, ojca Domingo, lecz nie
uzyskała ani wyczerpujących wyja¬śnień o tym, co dzieje się z matką, ani zgody na wyjazd do
domu.
Potem matka umarła. To właśnie ojciec Domingo wy¬mógł w końcu na Estebanie, aby pozwolił
Pilar pomodlić się za jej duszę przy trumnie. Ludzie będą się dziwić, argumentował ksiądz, jeżeli
córki zabraknie na pogrzebie. Mogą zacząć spekulować, dlaczego ojczym trzyma ją z daleka od
domu; co ma do ukrycia. Ojciec Domingo przestał być mile widzianym gościem w domu don
Estebana Iturbide, ale dano Pilar eskortę do Sewilli.
Dom, w którym matka żyła w zamknięciu i gdzie umarła, był w posiadaniu rodziny ojca Pilar od
ponad pięciuset lat, od czasu gdy Ferdynand Święty wyparł Maurów z Sewilli. Po powrocie Pilar z
trudem rozpoznała rodzinne gniazdo. N ad drzwiami, w miejscu herbu rodu Sandoval, widniało
ogromne, szpetne godło lturbidów. Nadęci lokaje zastąpili służbę domową, która pracowała u
Sandovalów od niepamiętnych czasów. Pilar nie dostrzegła ani jednej znajomej twarzy. Z komnat i
korytarzy usunięto stare, rzeźbione meble, zdjęto ze ścian gobeliny, zabrano złotą i srebrną zastawę.
Zniknęły gdzieś stroje matki, jej konterfekty, a także wykwintna złota biżuteria.
Don Esteban ogołocił dom, aby za pomocą pełnej kie¬sy wyjednać sobie stanowisko na dworze.
Najwyraźniej osiągnął cel i zaspokoił ambicję, bo przyznano mu posa¬dę pena de camara, czyli
poborcy grzywien we władzach miejskich Nowego Orleanu, w hiszpańskiej kolonii Luizjanie.
Ponieważ urząd dawał mu znaczną władzę, a także gwarantował dziesięć procent wartości
ściągniętych grzywien, należało przypuszczać, że dochody z łapówek szybko zrekompensują koszty
uzyskania synekury. Chodziły słuchy, że nadanie owego stanowiska don Estebanowi było
wybiegiem, mającym na celu uwolnienie osoby króla od nieznośnego dworaka i jego ciągłych
knowań w pogoni za zaszczytami. Jeżeli Esteban znał prawdziwe motywy decyzji króla, skrzętnie
je ukrywał i puszył się, jak gdyby obdarzono go największymi honoramI.
Dzień po powrocie don Estebana z Madrytu z wiadomością o nominacji zmarła matka Pilar. Jej
zgon był dla niego bardzo korzystnym zrządzeniem losu, ponieważ nie mógłby wywieźć chorej
żony do Luizjany ani też zostawić jej w domu, nie narażając się przy tym na oskarżenie, że opuścił
ją w potrzebie. Później Pilar dowiedziała się od swojej przyzwoitki, a zarazem siostry Estebana, że
ojczym kilka miesięcy wcześniej przywiózł swej żonie z Madrytu jakiś specjalny eliksir. Nakazał
jej pić go regularnie i wydał ścisłe dyspozycje służbie, aby tego dopilnowała. Rankiem, w dniu
śmierci, osobiście go podał. Natomiast po uroczystościach pogrzebowych bezzwłocznie udał się do
domu i zarządził pakowanie rzeczy na podróż do Luizjany.
Owionął ją podmuch nocnego powietrza, gdy, zaciskając dłonie na materii szala, zatrzymała się w
pół kroku. Czy jej się zdawało, czy rzeczywiście w pobliżu pękatego glinianego pojemnika na
deszczówkę zamajaczył jakiś cień? Trudno powiedzieć; może wiatr zakołysał krzewem oleandra,
rosnącym tuż za nim, a może zwodzi ją wyobraźnia, znużona wyczekiwaniem? Trzecią noc z rzędu
czekała na El Leona, ale on się nie zjawiał. Jeżeli nie przyjdzie dzisiaj ani jutro, będzie za późno.
Tłumiąc strach, rozmyślnie odróciła się tyłem do za¬cienionego kąta i podjęła przerwany obchód.
Gdzieś w pobliżu zamiauczał kot, a tuż za murem ogrodu, na ulicy, dwaj spóźnieni przechodnie
prowadzili półgłosem rozmowę. Potem wszelkie odgłosy umilkły i znowu zrobiło się cicho. Za
cicho.
Pilar zadrżała. Aby opanować lęk, zajęła myśli rozpamiętywaniem przeszłości.
Nie zdradziła się ze swymi podejrzeniami podczas uroczystości pogrzebowych. Wiele kosztowało
ją panowanie nad gniewem i rozdzierającym serce żalem. Jednak po pogrzebie nie wytrzymała i
zrobiła awanturę Estebanowi.
Zarzuciła mu, że ograbił dom jej ojca. Oświadczył wów¬czas, że miał prawo sprzedać, co mu się
żywnie podobało; po śmierci pierwszego męża matka Pilar odziedziczyła jego posiadłość, a
ponieważ nie doczekali się potomków płci męskiej, w dniu ślubu z don Estebanem, na mocy
małżeńskiego kontraktu, wszystkie dobra należące do niej stały się własnością drugiego męża, czyli
jego. Co to zresztą ma za znaczenie, podsumował, skoro w klasztorze Pilar nie będzie potrzebować
ani mebli, ani biżuterii.
Pilar, dla ostrożności spuszczając z tonu, zapytała, dlaczego musi wrócić do sióstr. Dowiedziała się,
że nie wy¬pada, aby mieszkała w domu sama, kiedy on będzie przebywać w Luizjanie, a poza
klasztorem nie ma innego miejsca ani innej osoby, która zatroszczyłaby się o jej dobro. Jako
dwudziestodwuletnia kobieta nie ma specjal¬nych widoków na zamążpójście. Szczerze mówiąc,
była już starą panną. W zakonie znajdzie schronienie, a on osobiście złoży w jej imieniu dar dla
kościoła - skrzynkę złota wartą kilka tysięcy peset. To wiano zapewni jej wygodę i odpowiednią
pozycję, należną jej ze względu na pochodzenie.
Pilar nie była zachwycona ani wątpliwą troską o jej dobro, ani też wyprawą, której wartość
stanowiła mizerny ułamek fortuny należnej jej po śmierci matki. Oświadczyła stanowczo, że nie ma
zamiaru wracać do klasztoru. Co więcej, jest takie miejce, gdzie może zamieszkać, i osoba, która
roztoczy nad nią opiekę. Pojedzie do swo¬jej ciotki do Kordoby. Wtedy ojczym zaczął na nią
krzy¬czeć, a ona nie pozostała mu dłużna. Potem don Esteban zawołał swego majordomusa i z jego
pomocą siłą zawlókł Pilar do jej sypialni. Wepchnąwszy ją do środka, zamknął drzwi na klucz.
Dwie noce później obudził ją chrobot klucza w zamku.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do sypialni wtargnął jakiś mężczyzna. Pilar z okrzykiem usiadła
na łóżku. Mężczyzna, nie odzywając się ani słowem, podszedł do niej i złapał ją za nogę. Wyrwała
mu się i wyskoczyła z łóżka. Pochwycił ją jednak i kiedy się szamotali w ciemnościach, do sypialni
wpadł ojczym ze świeczni¬kiem wysoko uniesionym nad głową, a tuż za nim grup¬ka kobiet i
mężczyzn. Sprawiali wrażenie gości sproszonych na przyjęcie. W świetle świec Pilar rozpoznała
napastnika. Był nim Carlos, pryszczaty młodzieniec o obwisłych wargach, totumfacki jej ojczyma.
O dziwo, gniew Estebana nie spadł na rozpustnika, lecz na nią. Rozwścieczony wykrzykiwał, że
Pilar zwabiła Carlosa do swej sypialni. Jest bezwstydna i czyni despekt jego do¬mowi. Musi albo
poślubić kochanka, albo on, don Este¬ban, jeszcze tej rtocy odeśle ją do klasztoru, żeby więcej nie
hańbiła ani jego, ani siebie samej.
Pilar odgadła, że to podstęp; niestety, została nieza¬przeczalnie skompromitowana. Goście ojczyma
stali w drzwiach i patrzyli na nią szeroko otwartymi oczyma. Najwyraźniej nie uwierzyli w jej
wersję wydarzeń. Poślu¬biając tego chłystka Carlosa, nic by nie zyskała. Ta bezwolna kreatura,
szczerząca teraz zęby w lubieżnym uśmiechu, rościłaby sobie prawa nie tylko do jej ciała, ale też do
wszystkiego, co do niej należało. Carlos był tak bardzo uległy wobec don Estebana, że natychmiast
przekazałby mu część majątku, jaki przypadał jej po matce z chwilą zamążpójścia. Jeżeli wyrazi
zgodę na powrót do klasztoru, może przynajmniej grać na zwłokę. Chwytając się tej myśli,
przybrała skruszoną i pokorną minę. Siląc się na szloch, ze łzami w oczach błagała, by pozwolono
jej wrócić do jej maleńkiej celi, gdzie w otoczeniu dobrot¬liwych sióstr spędzałaby czas w sposób,
jaki znała i do którego przywykła. Udawała tak przekonująco, że don Esteban, zaskoczony jej
uległością, wyraził zgodę, choć z mniejszą, niż można by się spodziewać, ochotą.
Niełatwo było zachować pozory rezygnacji, kiedy w duszy Pilar wrzała z gniewu, ale wytrwała w
swej roli. W nagrodę pozwolono jej do dnia wyjazdu uczestniczyć w porannych nabożeństwach
ojca Domingo. W kościele udało jej się zbliżyć do księdza i zwierzyć mu się ze swoich problemów.
Prostolinijny duchowny jedynie westchnął i doradził, aby przyjęła swój los z pokorą i uległością.
Don Esteban nie może być aż tak zły, jak go opisuje, bo czyż ten złamany żałobą mąż nie obiecał
ufundować witraża w kościele, aby uczcić pamięć zmarłej żony? Niezbadane są wyroki boskie. Być
może przeznaczeniem Pilar jest zostać poślubioną Chrystusowi i właśnie w ten sposób Bóg
wskazuje jej drogę?
Pilar absolutnie nie czuła powołania. Zbyt mocno ceniła sobie wygody i światowe życie. Bardzo za
nimi tęskniła podczas pobytu w klasztorze i nie miała zamiaru dobrowolnie z nich zrezygnować.
Zamiast myśli o uległości w jej głowie lęgły się tysiące pomysłów dotyczących zemsty i najbardziej
szalone plany ucieczki.
Najnowszy narodził się na widok młodego człowieka, Vicente de Carranzy y Leona. Vicente, który
w lepszych dla siebie czasach mieszkał w jej sąsiedztwie, obecnie studiował teologię na
uniwersytecie i codziennie przychodził na mszę. Na sympatycznej i przystojnej twarzy tego dobrze
zbudowanego młodzieńca rzadko kiedy gościł uśmiech. Nie miał zbyt wielu powodów do radości.
Parę lat temu, krótko po ślubie z matką Pilar, don Este¬ban Iturbide doprowadził do ruiny jego
rodzinę.
Śmiertelnie zwaśnione rody Carranzów i Iturbidów od pokoleń toczyły ze sobą wojnę. Powiadano,
że to don Es¬teban najął zbirów, którzy zabili ojca Yicente. Co więcej, syn Estebana, ten, którego
miała poślubić Pilar, porwał i zgwałcił jego siostrę. Dziewczyna potem popełniła samobójstwo.
Kiedy Refugio, starszy brat Vicente, chcąc ją pomścić, wyzwał gwałciciela na pojedynek i zabił,
don Esteban doprowadził do oskarżenia go o zabójstwo, wykorzystując swe nowo zdobyte koneksje
na dworze. Refugio nie miał zamiaru poddać się gwardii cywilnej, na¬słanej na niego przez
Estebana. Próba aresztowania zakończyła się walką, w której trzech najemników don Es¬tebana
straciło życie. Refugiowi pozostała jedynie banicja, więc ukrył się w górach. Był teraz
rozbójnikiem, El Leonem, czyli lwem. Swój przydomek zawdzięczał podobieństwu do tych
królewskich, niebezpiecznych zwierząt, podobnie jak on żyjących wśród wzgórz, a także swej
matce, której panieńskie nazwisko brzmiało El Leon. Refugio de Carranza y Leon miał powody, by
niena¬widzić don Estebana równie mocno jak Pilar.
Następnym razem, gdy Pilar zobaczyła Vicente przed kościołem, czym prędzej wysforowała się
przed swoją przyzwoitkę, która przeciskała się za nią wśród tłumu zdążającego na poranną mszę.
Zbliżywszy się do niego, spojrzała wymownie w jego ascetyczną, poważną twarz i niby niechcący
upuściła na ziemię szal. Vicente przyklęknął, żeby go podnieść, a ona uczyniła to samo. Odbierając
szal z jego rąk, powiedziała szeptem parę słów. Spojrzał na nią swymi czarnymi wyrazistymi
oczami, zanim schylił głowę w ukłonie, lecz nic nie odpowiedział. Pilar odwróciła się i weszła do
kościoła, bo właśnie dogoniła ją dueńa.
Czy Vicente zrozumiał, co mówiła? Wszystko działo się tak szybko, nie miała żadnej pewności.
Czy on ją zna, czy cokolwiek o niej wie? A jeżeli nie, czy zada sobie trud, aby się dowiedzieć? Jak
się zachowa, poznając jej położenie; uczyni to, o co go prosiła, czy zapomni o całej sprawie,
uznając incydent za nieistotny? Jak wiele za¬leżało od tamtego krótkiego spotkania!
Oczywiście, zakładając nawet, że Vicente przekazał bratu jej prośbę o spotkanie o północy w
ogrodzie rezy¬dencji don Estebana, nie miała żadnej pewności, iż El Leon się zjawi. Jedynie
wyjątkowe połączenie nienawiści, odwagi oraz brawury mogło popchnąć go do tego kroku.
Zbliżał się świt. Kroki Pilar spowolniały. Naturalnie była znużona czuwaniem przez trzy noce z
rzędu, lecz to utrata nadziei odbierała jej energię. Była taka pewna, że udaremni plany don
Estebana, tak bardzo wierzyła, iż go przechytrzy. Czy z El Leonem, czy bez niego, musi zna¬leźć
jakieś wyjście. Ogarniało ją zniechęcenie na myśl, że będzie zmuszona poszukać innego sposobu.
Tak bardzo liczyła na pomoc Refugia de Carranzy!
Ach, jaka szkoda, że nie urodziła się mężczyzną! Poko¬nałaby ojczyma w pojedynku, a potem
zmusiła, żeby wy¬znał, jak doprowadził do śmierci matki i gdzie podziało się jej dziedzictwo. Z
jaką satysfakcją zanurzyłaby stalo¬we ostrze w piersi Estebana, patrząc, jak na jego twarzy, w
miejsce cynicznego grymasu, pojawia się wyra?: zdu¬mienia i strachu.
Odrażająca, napuszona, złośliwa kreatura! To nie do wytrzymania, że musi zginać kark przed jego
dyktatami! Zrobi wszystko, co w jej mocy, aby wyzwolić się spod je¬go władzy.
Usłyszała za sobą cichy odgłos, przypominający sze¬lest materiału. Odwróciła się powoli. Ktoś
błyskawicznym ruchem schwycił ją od tyłu wpół, zamykając w uścisku silnym jak obręcz z
toledańskiej stali, i nakrył usta dłonią. Wciągnęła powietrze, instynktownie próbu¬jąc odepchnąć
łokciem napastnika. Pod fałdami peleryny kryło się ciało twarde jak skała. Ucisk na żebrach
spo¬tęgował się jeszcze, pozbawiając ją oddechu. Zamotana w wełnianą pelerynę, przyciśnięta
plecami do muskular¬nego męskiego ciała, czuła bijące od niego ciepło.
- Nie ruszaj się - usłyszała tuż przy uchu cichy, głęboki głos. - Niewątpliwie wiele satysfakcji
sprawiłoby mi pohańbienie kobiety z rodziny don Estebana na patio jego własnego domu, lecz w tej
chwili nie jestem w nastroju. Sprowokuj mnie, a mogę zmienić zdanie.
To mógł być tylko El Leon, nikt inny. Pilar rozgniewała ta podejrzliwość i uścisk miażdżący żebra.
Potrząsnęła głową, usiłując wysunąć twarz spod jego dłoni.
- Chcesz mówić, prawda? To bardzo pomyślna wiadomość, bo niczego bardziej nie pragnę niż cię
wysłuchać. Radzę jednak, by twoje słowa były ciche i miłe dla mego ucha jak gruchanie gołębicy.
Ręka na ustach Pilar uniosła się odrobinę. Poczekała, aż ją całkiem zabierze, zanim się odezwała.
- Puść mnie. Łamiesz mi żebra - powiedziała cicho, z wyrzutem.
- Czy mam również złożyć u twoich stóp moje życie przewiązane wstążką i ozdobione bukiecikiem
zasuszo¬nych róż? Dziękuję, ale nie. I wyznam, że nadal rozważam możliwość odwetu. Intymnej
natury, oczywiście.
- Nie zrobiłbyś tego!
- Dlaczego nie? - zapytał.
Jego dotąd łagodny głos nabrał szorstkości.
- Ostatniego gwałtu dopuścili się Iturbidowie na Carranzach. Teraz nasza kolej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]