[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Lucy Gordon

 

Kłopotliwy współlokator

 

Tłumaczyła Adela Drakowska

 

Tytuł oryginału:

The Pregnancy Bond

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

W szóstą rocznicę swego ślubu Kelly wydała przyjęcie z oka­zji rozwodu.

Jake'a nie było, podobnie jak na wielu ważnych uroczysto­ściach podczas trwania ich małżeństwa. Prawdopodobnie bawił poza granicami kraju.

Zresztą Kelly wcale go nie zaprosiła.

Miała dziś sporo powodów do świętowania. Wznowiła stu­dia, które przerwała osiem lat temu właśnie z powodu ślubu. Teraz natomiast postanowiła skończyć je z wyróżnieniem. Ale przede wszystkim zamierzała zapomnieć, że Jake Lindley kie­dykolwiek chodził po tym świecie.

Nie było to łatwe, ponieważ często i dość regularnie pojawiał się na ekranie telewizora. Był wprost stworzony do pokazywania się na wizji. Przystojny, mocno zbudowany, pewny siebie i se­ksowny. Prawdziwy idol telewizyjny o bystrym spojrzeniu i złośliwym uśmiechu. Jake Lindley złamał Kelly serce i dlatego chciała raz na zawsze wymazać go ze swego życia.

Z satysfakcją rozejrzała się po przytulnym apartamencie, w którym zorganizowała przyjęcie dla nowych kolegów z col­lege'u Miała dwadzieścia sześć lat i była starsza niż większość studentów, ale przyszło również sporo młodych profesorów, na przykład przystojny Carl, wykładowca archeologii. Tańczył z dwiema partnerkami naraz i właśnie zachęcał Kelly gestami, by się do nich przyłączyła. Ona jednak pokazała na migi, że musi roznieść drinki. W odpowiedzi puścił oko.

- Podobasz mu się - powiedział ktoś za plecami Kelly. Od­wróciła się i zobaczyła Mariannę, siostrę Carla.

- Mruga na każdą spódniczkę - odparła Kelly.

- Nie nosisz spódniczki - zauważyła Mariannę z nieskry­waną zazdrością. - Chętnie bym cię udusiła tylko za to, że możesz wbić się w takie obcisłe jedwabne spodnie.

Kelly zaśmiała się zadowolona z komplementu. Cztery mie­siące temu, kiedy porzuciła Jake'a, nie zmieściłaby się w tę kreację. Jednak stres spowodowany zerwaniem pozbawił ją ape­tytu i zanim się obejrzała, schudła dziesięć kilo.

Miała teraz pociągłą twarz o regularnych rysach oraz wspaniałą figurę. Wyglądała fantastycznie i była tego w peł­ni świadoma.

Mariannę, kosmetyczka z zawodu, namówiła ją na zmianę fryzury. Kiedyś Kelly nosiła włosy do ramion, teraz jej twarz okalały krótkie, wycieniowane kosmyki.

Również za radą Mariannę zaczęła używać intensywnych piżmowych perfum zamiast łagodnej wody toaletowej.

- To nie jestem ja! - protestowała, trochę zaszokowana.

- Musisz tylko uwierzyć w siebie - nalegała Mariannę. -Głowa do góry!

Niebawem Kelly zrozumiała, że perfumy, płomienne włosy oraz seksowne ciuchy tworzą bardzo atrakcyjną całość.

Dziś wieczór, ponownie występując pod panieńskim nazwi­skiem, zaczynała nowe życie. Zamiast podążać za mężczyzną, którego kochała bardziej niż siebie, aż w końcu zupełnie się zatraciła, postanowiła wreszcie pójść własną drogą.

Carl dopiął wreszcie swego i pociągnął ją do tańca.

- Hmm... - mruczał, upajając się jej zapachem. - Pachniesz bosko... Wyglądasz jak bogini... A gdy cię dotykam...

- Często wygłaszasz taki tekst? - spytała rozbawiona.

- Składam serce u twoich stóp, a ty ze mnie kpisz - rzekł z wyrzutem. - A skoro o stopach mowa, podobają mi się te złote sandałki...

- Mariannę je wybrała, podobnie jak perfumy. Można po­wiedzieć, że stworzyła mnie na nowo.

- Ale to nie zasługa Mariannę, że masz wszystko na właści­wym miejscu - mruczał zmysłowo.

- Uspokój się - poprosiła z uśmiechem, żartobliwie grożąc mu palcem. Lubiła Carla, ale nic poza tym.

- W porządku... na razie dam ci spokój. Czy wiesz, dlacze­go Mariannę się wtrąca? Pragnie zobaczyć mnie na ślubnym kobiercu.

- Jeśli to mnie chce obsadzić w roli panny młodej, traci czas - powiedziała Kelly stanowczo. - Nigdy więcej!

- Było aż tak źle?

- Nie ma o czym gadać, to już przeszłość.

- Pewnie, lepiej znajdź sobie jakiegoś kochanka - szepnął jej do ucha.

- Twoja kandydatura raczej nie wchodzi w grę.

- Dlaczego? - spytał z udawaną obrazą.

- Jesteś moim nauczycielem.

- W takim razie pozostaje tylko jedno: wyrzucę cię jutro z mojej grupy - zażartował.

Wybuchnęli śmiechem. Przyciągnął ją bliżej i leciutko ugryzł w ucho, co ją jeszcze bardziej rozśmieszyło, a jemu umożliwiło muśnięcie wargami jej ust.

Nie dane mu było cieszyć się triumfem zbyt długo. Frank, przerośnięty student w wieku Kelly, odciągnął ją na bok.

- Uwiłaś sobie przytulne gniazdko - stwierdził.

- Prawda? Dzięki za fantastyczny prezent. - Frank przyniósł jej parę czarno-białych grafik, doskonale pasujących do tego wnętrza.

- Jak ci się podoba wolność? - zapytał.

- Gdybym wiedziała, że ma taki słodki smak, zdecydowa­łabym się na nią wcześniej.

- Harmon to twoje panieńskie nazwisko, prawda? Kto był twoim mężem?

- To bez znaczenia - powtórzyła po raz niewiadomo który. - Było, minęło.

- Racja.

Gdy nieco zmęczona tańcem Kelly popijała sok pomarań­czowy, pochyliła się ku niej Mariannę.

- Szczęściara z ciebie - powiedziała.

- Co masz na myśli?

- Mam na myśli tego fantastycznego faceta, który właśnie wszedł. Spójrz!

- Nie widzę nikogo...

- Tam! Wygląda jakoś znajomo... Gdzie ja go widziałam?

- W telewizji - odparła trochę nieprzytomnie Kelly. - Nie zapraszałam go.

- Byłabym szczęśliwa, gdybyś kazała mi go stąd wyprowa­dzić. Powiedz wszystko, co o nim wiesz. Jest żonaty?

- Od dziesiątej trzydzieści dzisiejszego ranka już nie.

- A więc... on jest...

- Moim byłym mężem.

- Miałaś takiego faceta i pozwoliłaś mu umknąć?

Kelly starała się spojrzeć na Jake'a Lindleya oczami Marian­nę. Nie musiał robić nic, by kobiety piszczały na jego widok, a on nie grzeszył fałszywą skromnością. Zrobił wspaniałą ka­rierę jako telewizyjny dziennikarz; był rzetelny i miał nosa do sensacyjnych, chwytliwych tematów.

Czy ten przystojny mężczyzna kiedykolwiek do mnie nale­żał? - zastanawiała się Kelly. Właściwie to nie ona od niego odeszła. Po prostu jedynie zaakceptowała fakt, że już dawno przestało mu na niej zależeć.

- Naprawdę nie będziesz zła, jeśli spróbuję szczęścia? - szep­nęła Mariannę.

- Daję ci wolną rękę - Och, jak dobrze było to powiedzieć, nie czując w sercu zazdrości. - Chodź, przedstawię cię.

Gdy torowały sobie drogę przez tłum, Kelly starała się uspo­koić. Widok Jake'a wyprowadził ją z równowagi, ponieważ w ogóle się go nie spodziewała. Odczuła też lekki niepokój, że złamał reguły.

- Jake, jak miło cię widzieć! - Pomachała do niego wesoło. Obdarzył ją szerokim, nie do końca szczerym uśmiechem.

- Przepraszam, czy my... Kelly?!

- To ja we własnej osobie - potwierdziła z uśmiechem. - Pozwól, że cię przestawię. Mariannę, to mój eksmąż.

- Ja nie wypuściłabym z rąk takiego faceta. - Mariannę za­śmiała się.

- Kelly mnie odrzuciła - rzekł z westchnieniem. - Odsunę­ła na bok jak stary but, kiedy przestałem być potrzebny. - Po­patrzył ciepło w oczy Mariannę.

- Och, doprawdy, Jake! - obruszyła się Kelly. - Mogłeś wy­myślić coś lepszego!

- To zadowalające wyjaśnienie - powiedziała Mariannę pospiesznie. - Szkoda, że nie miałeś okazji wypłakać się na moim ramieniu.

Wybuchnęli śmiechem, a Kelly tylko leciutko wygięła usta. Wiedziała, że Jake'a można wytrącić z równowagi tylko na krótką chwilę. Zawsze i wszędzie czuł się jak u siebie w domu, szybko nawiązywał znajomości i umiał zjednywać sobie ludzi. Choć był jedynym ubranym na sportowo gościem na przyjęciu, nie czuł się niezręcznie. Co więcej, to pozostali sprawiali wra­żenie nadmiernie wystrojonych.

Miał zmierzwione włosy i świeżą opaleniznę na twarzy. Wy­glądał, jakby przed chwilą wysiadł z samolotu. I z pewnością był wyczerpany, Kelly potrafiła to poznać. Ale jeden szybki drink stawia człowieka na nogi, czyż nie? Oto cały Jake.

Mariannę zaciągnęła go w kąt i już po pięciu minutach wy­glądali jak para. Kelly spoglądała na nich bez emocji. Cokol­wiek Jake zrobi, już nigdy jej nie zrani. Dziś sama zamierzała poflirtować...

Próbowała dobrze się bawić i dopiero godzinę później spot­kała Jake'a przy stoliku z drinkami.

- Co tutaj właściwie robisz? - spytała.

- Powiedziałaś, że cieszy cię mój widok.

- Kłamałam.

- Coś podobnego! - rzekł z udawanym żalem. - Wsiadłem do porannego samolotu, by zdążyć na to przyjęcie, i oto jak mnie witasz!

- Nie byłeś zaproszony. A poza tym dlaczego niby miała­bym cię witać z honorami?

- Dlaczego? To również mój rozwód, prawda?

- Oblewam nowe mieszkanie.

- Czyżby? Mieszkasz w nim od trzech miesięcy.

- Potrzebowałam czasu, by się urządzić - usprawiedliwiła się naprędce. - Poza tym idą święta...

- Boże Narodzenie jest dopiero w przyszłym miesiącu, a nasz rozwód orzeczono właśnie dzisiaj.

- Dziwne, że pamiętałeś.

- Nie pamiętałem - powiedział z nagłym smutkiem. - My­ślałem, że to nastąpi dopiero w przyszłym tygodniu. Nieważne. Świętujesz uwolnienie się od mojego towarzystwa, prawda?

- Tak.

Zerknął na nią z ukosa.

- Czy nie wystarczyło po prostu powiedzieć: Jake, zniknij!

- Powiedziałam.

No tak, znowu to samo. Zaczynał błaznować, jak zwykle, gdy coś go dotknęło bardziej, niż chciał się do tego przyznać. Nie miała pojęcia, dlaczego tak zareagował. Przecież zwróciła mu wolność, której w skrytości ducha zawsze pragnął.

- Wystarczyło zrobić aluzję, kochanie - ciągnął. - Skoczył­bym z mostu, zaszył się w dżungli. Nie zapominaj, że nagłe zniknięcia to moja specjalność.

- Jesteś niemożliwy - westchnęła zrozpaczona.

- Oczywiście. Dlatego się ze mną rozwiodłaś.

- I jeszcze z kilku innych powodów, ale nie wracajmy już do tego, proszę.

- Niektórych spraw nie można tak po prostu wyrzucić z pa­mięci. - To dziwne, ale w jego głosie pobrzmiewała złość.

- Daj spokój - ucięła. - Już raz zamieszałeś w moim życiu, na szczęście udało mi się uciec.

- Nasze małżeństwo było więc dla ciebie... zamętem? A rozwód - ucieczką?

- Tak samo jak dla ciebie - odparła z nagłym ożywieniem.

- Pomyśl tylko, jaki użytek możesz zrobić ze swojej wolności. Świat pełen jest pięknych kobiet.

- Ale ja wróciłem do domu, do ciebie - powiedział spokoj­nie, jakby z namaszczeniem.

- I powinnam być ci wdzięczna?

Nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ pojawiło się kilkoro no­wych gości. Jakaś młoda kobieta objęła Kelly ramieniem i wcis­nęła jej w dłonie prezent.

- To od Harry'ego. Bardzo mu przykro, że nie mógł wrócić na czas, ale przesyła ci ten upominek i obiecuje, że zadzwoni za kilka dni. Bardzo za tobą tęskni.

- Ja za nim też. - Kelly wyjęła z papieru małą alabastrową figurkę. - Och, jaka piękna...

Pojawili się następni goście. Jake z rezygnacją wziął kieli­szek i zniknął w tłumie.

Nad ranem przyjęcie dobiegło końca. Carl zebrał naczynia i zaniósł do kuchni. Frank zwijał się przy zlewie.

- To ja zgłosiłem się do zmywania - powiedział Carl.

- Idź do domu i zostaw wszystko mnie - zaoponował Frank.

- Zostawić Kelly z takim drapieżnikiem jak ty?

- Kto tu jest drapieżnikiem? - wtrąciła Kelly zalotnie. - Ty? Objął ją ramieniem.

- Mogę być wszystkim, czym tylko zechcesz - powiedział głębokim głosem.

- Teraz potrzebuję sprzątaczki.

- Każ mu więc odejść. Obiecuję ci najbardziej ekscytujące zmywanie na świecie, a potem...

Przegiął ją w tył teatralnym gestem znamionującym namięt­ność. Mało brakowało, a pocałowałby ją w szyję, ale Frank chwycił go znienacka za kark i odsunął.

- Wynoś się! Ona jest moja!

- Poczekaj - wtrąciła Kelly. - Chciałabym usłyszeć, co cie czeka potem...

- Moje „potem" jest bardziej interesujące niż jego - powiedział Carl, chwytając ją w talii i ciągnąc w swoją stronę.

- Nie powierzyłbym rodowej porcelany żadnemu z nich -odezwał się męski głos. Kelly odwróciła się i zobaczyła Jake'a swobodnie opartego o framugę drzwi. - Zmiatajcie stąd! - rozkazał ze zdradliwie szerokim uśmiechem.

- Sama potrafię o siebie zadbać - wtrąciła ostro Kelly.

- A więc powiedz im, żeby sobie poszli.

- Kiedy będę chciała.

Ruch głowy Jake'a był ledwie zauważalny, ale wystarczył, by Carl i Frank zaczęli się wycofywać.

- Hej, zaczekajcie! - zawołała Kelly, kiedy byli już przy drzwiach. - Nie zwracajcie na niego uwagi. Od wpół do jede­nastej rano on tu już nie rządzi.

- Nie potrzebujesz ich, ale bardzo potrzebujesz mnie - po­wiedział Jake.

- Dziękuję, nie skorzystam.

- Cześć, chłopaki. - Jake nie dawał za wygraną.

Kelly zamilkła z oburzenia. Bez słowa patrzyła, jak jej dwaj adoratorzy zabierają marynarki i posłusznie wychodzą.

- Za kogo ty się uważasz, że śmiesz wyrzucać ludzi z mo­jego domu? - wycedziła ze złością.

- Kilka dni temu nie miałbym kłopotów z odpowiedzią. Ale teraz...

- Mówisz tak, jakby rozwód był dla ciebie niespodzianką - przerwała mu ostro. - Wiesz, że był przesądzony, od czasu gdy przespałeś się z Olimpią Statton.

- Jak długo mam ci powtarzać, że nie spałem z Olimpią! - krzyknął ze złością.

- Och, tylko zahaczyłeś o jej pokój hotelowy w Paryżu o trzeciej nad ranem - zadrwiła.

- Owszem, byłem u niej w pokoju. I poszedłem tam, cóż... w niecnych zamiarach, ale rozmyśliłem się prawie natychmiast. Nie mogłem odwrócić się i uciec jak przerażony młokos. Coś tam plotłem trzy po trzy, a potem wymówiłem się bólem głowy i wyszedłem. Skąd mogłem wiedzieć, że ludzie z ekipy zasta­wili na mnie pułapkę!

- Chwała im za to.

- Nie spałem z Olimpią, ale ty uwierzyłaś im, a nie mnie. Do licha, również Olimpii zarzuciłaś kłamstwo!

Och, Olimpia zaprzeczyła, ale w taki sposób, że jej słowa zabrzmiały jak przyznanie się do winy. Potrząsała tymi swoimi blond włosami i kusząco wyginała zgrabne ciało, jakby chciała powiedzieć: „Naprawdę uważasz, że facet mógł mi się oprzeć?".

- Olimpia powiedziała tylko to, czego od niej oczekiwałeś. Później sam to przyznałeś, nie pamiętasz?

- Nigdy nie przyznałem, że spałem z Olimpią - powiedział szybko. - W odpowiedzi na twój pozew przyznałem się ogólnie do cudzołóstwa.

- Żeby nazwisko Olimpii nie zostało wymienione. Dopra­wdy, to bardzo rycerskie z twojej strony.

- Nie zrobiłem tego dla niej, tylko dla ciebie! - wybuchnął.

- Byłaś zdecydowana na rozwód, tak czy inaczej. Nie chodziło o Olimpię. To był pretekst, by się mnie pozbyć. Chciałem uła­twić ci sprawę. Jeśli nie ona, byłoby coś innego...

- Coś czy raczej ktoś?

- Cokolwiek by ci się wyroiło w twojej upartej głowie.

- Nieważne, to już przeszłość.

- Uwierzyłaś, w co chciałaś, żeby zrobić swoje.

- Jeśli myślisz, że chciałam uwierzyć w twoje zdrady, to masz źle w głowie! Zaakceptowałam fakty, których nie sposób było dłużej odrzucać.

- O co ci znowu chodzi? - warknął.

- Zrozumiałam wreszcie, że marnowałam czas, czekając na ciebie, podczas gdy ty krążyłeś po świecie na każde skinienie Olimpii.

- Olimpia jest moim producentem, dzięki niej stałem się sławny. Do Ucha! - Sapnął i trochę się uspokoił. - Nie! Co ja gadam? To tobie wszystko zawdzięczam. Nigdy mnie nie ogra­niczałaś. Nie zapomniałem o tym.

- To było dawno temu - powiedziała już bez złości. - Nie ma sensu żyć przeszłością.

- Kelly...

- Należę do przeszłości. Ona jest teraźniejszością.

- Kelly, proszę...

...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl