[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tytuł oryginału
PERFUME OF PARADISE
Rozdział
— I

Słońce nareszcie zaszło, a za szeroko otwartymi, du­
żymi oknami rozciągał się przyjemny półmrok. W sy­
pialni, gdzie Elene Marie Larpent przygotowywała się
do ceremonii ślubnej, było ciepło i przytulnie. Płonące
na toaletce świece potęgowały jeszcze upał mijającego
powoli dnia i wysyłały cienkie strużki szarego dymu
prosto w zawieszony wysoko sufit. Twarz Elene była za­
rumieniona, a u nasady złotych włosów migotały kro­
pelki potu. Jednak niepokój malujący się w jej jasnych,
szarych oczach nie miał nic wspólnego z panującą tem­
peraturą.
- Nie mogę tego zrobić, Devoto - wykrzyknęła z roz­
paczą, napotykając w lustrze spojrzenie służącej. - Po
prostu nie mogę.
Devota ze spokojem nadal szczotkowała gęste, proste
włosy swojej pani.
- Nie denerwuj się tak,
chere.
Niedługo będzie po
wszystkim. I zobaczysz, nie będzie wcale tak źle.
- Nie pojmuję, dlaczego ojciec jest tak stanowczy
w tej sprawie.
- Wszystko ustalono już dawno temu.
- To prawda, ale ja nie miałam z tym nic wspólnego.
Służąca przyjrzała się badawczo delikatnej, bladej twa­
rzy młodej kobiety, którą zdobiły malujące się wysoko
na kościach policzkowych rumieńce. Obrzuciła spojrze-
5
niem zdecydowany wyraz delikatnie wykrojonych ust
i lekko zadarty nos.
- Chyba się nie boisz,
chere?
- spytała w końcu.
- Owszem! Wydawać wielkie przyjęcie w tak niebez­
piecznych czasach to czyste szaleństwo. Dlaczego nie
możemy wziąć cichego ślubu, tylko w obecności taty,
twojej i dwójki świadków? Nie ma najmniejszej potrze­
by afiszować się bogactwem, gdy wokół aż roi się od re­
beliantów.
- Twój ojciec zrozumiał chyba, że nic już nie będzie
takie samo jak kiedyś i po raz ostatni pragnie udowodnić
sobie i innym, że mimo wszystko nic się nie zmieniło.
- I znalazł w Durancie godnego sojusznika. - W to­
nie, jakim Elene wypowiedziała imię mężczyzny, które­
go miała poślubić, nie było ani śladu uczucia i szacunku.
- Pasują do siebie jak ulał.
Cichy głos Devoty koił i uspokajał. Ukryta w jej sło­
wach krytyka zarówno jej pana, jak i narzeczonego Elene,
nie była niczym niezwykłym. Mulatka była bowiem
w istocie ciotką dziewczyny, młodszą przyrodnią siostrą
jej zmarłej matki. Faktu tego nigdy nie ukrywano, gdyż
tego typu koligacje były na wyspie zjawiskiem po­
wszechnym. Głos tej wysokiej kobiety o gładkiej złoto-
brązowej skórze, delikatnych rysach i czarnych, mocno
kręconych włosach ukrytych pod chustką zawiązaną
w kształt turbanu zdradzał wykształcenie, które odebra­
ła u boku matki Elene. Od dnia narodzin dziewczynki
wiernie jej towarzyszyła, zastępując zmarłą przy poro­
dzie panią Larpent.
- Nie chodzi mi wcale o niebezpieczeństwo wiążące
się z naszą sytuacją, lecz z twoim przyszłym mężem - po-
wiedziała. - Wiesz chyba, czego oczekuje się od ciebie
w tę noc i nie wątpisz w doświadczenie Duranta Gambie-
ra w tej materii. Nie boisz się przecież tego, co może zro­
bić?
- Nie, nie boję się samego aktu, no może troszkę, ale
Devoto... jeśli nie okaże się dżentelmenem?
- On jest dżentelmenem...
- To nic nie znaczy!
- Będzie cię szanował jako swoją żonę i matkę dzieci,
które na pewno będziecie mieć.
- Tak, ale czy okaże się łagodny i delikatny? Czy choć
przez chwilę zastanowi się nad tym, czy nie sprawia mi
bólu? Czy będzie cierpliwy? A może zmusi mnie do wy­
pełniania swoich poleceń?
- Krótko mówiąc, boisz się, czy cię nie wykorzysta?
Tego chcesz się dowiedzieć?
- Chyba tak - odparła cicho Elene.
- A gdybyś mogła być tego absolutnie pewna? Gdy­
byś sprawiła, że Durant oszaleje z miłości do ciebie i sta­
nie się niewolnikiem swojego pożądania?
Elene podniosła wzrok. W jej oczach odbił się gorzki
uśmiech, rozświetlając srebrzyste tęczówki.
- Jakoś nie wydaje mi się to możliwe.
- Poczekaj chwilę. - Służąca zacisnęła z determinacją
wargi i wyszła z pokoju.
Elene patrzyła za nią, marszcząc brwi. O co jej mogło
chodzić? Czasami trudno się było tego domyślić, bo po­
trafiła zachowywać się bardzo dziwnie. A już zupełnie
niepodobne do niej było przerwanie tak ważnej czynno­
ści, jak przygotowania przedślubne. Nie miały zbyt wie­
le czasu do stracenia, jeśli panna młoda miała się ukazać
o wyznaczonej porze.
Ogarnięta nagłym niepokojem Elene wstała i podeszła
do okna. Ganek na tyłach domu był pusty. Nad przygo­
towanym na wieczorne przyjęcie miejscem unosiła się
przytłaczająca cisza. Owady i nocne ptaki, wypełniające
zazwyczaj powietrze cichym brzęczeniem, także zamil­
kły. Słychać było jedynie zgrzyt kół powozów po wysy­
panym muszelkami podjeździe i radosne, podniesione
6
7
głosy witające przybywających gości. Na tarasie pod gan­
kiem, gdzie miała się odbyć ceremonia, wynajęte na tę
okazję trio złożone z czarnych muzyków stroiło instru­
menty. W oddali na wzgórzach niczym dźwięk basu roz­
legało się głuche bicie w bębny. Elene zadrżała.
Z kuchni dobiegał zapach pieczonego mięsa zmiesza­
ny z wonią kwiatów, owoców i słonego morza, tak typo­
wą dla Santo Domingo. Elene odetchnęła głęboko, pró­
bując się uspokoić. Pamiętała te zapachy jeszcze z dzie­
ciństwa i w czasie pobytu we Francji chyba tego brako­
wało jej najbardziej.
Ojciec zaaranżował małżeństwo właśnie w czasie jej
nieobecności. Podejrzewała zresztą, że rozmawiał o nim
z ojcem pana młodego, monsieur Gambierem, kiedy ona
miała niecały rok, a Durant sześć lat. Posiadłości obu ro­
dzin graniczyły ze sobą i połączenie ich dzięki małżeń­
stwu dzieci wydawało się bardzo rozsądnym posunię­
ciem. Obaj panowie zaczęli snuć swoje plany dwadzie­
ścia trzy lata temu. Sytuacja na wyspie - jeszcze przed
buntem niewolników - wyglądała wtedy zupełnie ina­
czej niż teraz.
Elene uczyła się w szkole z internatem we Francji, kie­
dy na Santo Domingo niewolnicy zbuntowali się prze­
ciwko swoim panom. Jej ojca też nie było wówczas na
wyspie. Udał się w podróż do Francji, by uchronić córkę
przed niebezpieczeństwem szalejącej tam krwawej rewo­
lucji. Przez pewien czas odnosili straszliwe wrażenie, że
wszystko co znali, jest niszczone, że nigdzie nie mogą
czuć się bezpieczni.
Mimo wielkiej liczby niewolników biorących udział
w pierwszych atakach na właścicieli plantacji, pomimo
okrutnych zbrodni i ogromnej liczby zabitych, nikt nie
podejrzewał, że powstanie przetrwa. Ojciec zabrał Elene
ze szkoły pod Paryżem i umieścił u dalekich krewnych,
szacownych kupców z Hawru, którzy nie angażowali się
w konflikty i walki targające ich ojczyzną. Wyjechał po­
tem do Nowego Orleanu, by dołączyć do grupy ucieki­
nierów i tam czekać na możliwość powrotu na wyspę.
Elene bardzo chciała towarzyszyć ojcu i razem z nim
wrócić do domu, lecz sytuacja nadal była zbyt niebez­
pieczna. Podjęła słuszną decyzję, pozostając we Francji.
Tam przetrwała pełne niebezpieczeństw lata ciągłych
walk i zmiennych wyroków losu.
Początkowo Murzyni i Mulaci połączyli swe siły
w walce z białymi, gwałcąc, kalecząc, mordując i łupiąc
majątki. Rząd francuski, sam w bardzo trudnej sytuacji,
nie mógł wysłać wystarczającej liczby oddziałów do stłu­
mienia powstania. Odniosło więc spory sukces, który
jednak nie trwał długo. Mulaci pogardzali Murzynami,
traktując ich jak zwierzęta, a Murzyni nienawidzili wy­
wyższających się i hardych Mulatów. Kiedy więc jedna
z grup zyskiwała większe poparcie, druga - rzecz jasna -
natychmiast ją atakowała. Gdy republikańska Francja
mogła wreszcie wysłać armię, by przywrócić swe rządy
na wyspie, Mulaci połączyli siły z żołnierzami z Europy
i opowiedzieli się przeciwko Murzynom. Ci - wykonując
niezwykły zwrot - przystąpili do grupy francuskich
plantatorów-rojalistów, swych dawnych panów, by wal­
czyć ze wspólnym wrogiem. Jakiś czas potem prowadzo­
na przez Hiszpanów i Brytyjczyków wojna w Europie
ogarnęła swym zasięgiem także i Karaiby, a Murzyni pod
przywództwem Toussainta L'Ouverture'a i Jean Jacques'a
Dessalines'a, przyłączyli się do wrogów Francji.
Podczas prowadzonych walk Brytyjczycy musieli zma­
gać się również ze sprzyjającym chorobom klimatem
oraz utrudnionymi dostawami sprzętu i zapasów. Mając
przed sobą znacznie ważniejsze bitwy w Europie, w koń­
cu postanowili się wycofać. Toussaint L'Ouverture ogło­
sił się dożywotnim gubernatorem i wystąpił przeciwko
swym dawnym sojusznikom - Hiszpanom. Wypędził ich
8
9
z kraju i uznał suwerenność Francji, lecz w istocie niepo­
dzielnie panował nad wyspą.
Po przejęciu władzy przez Toussainta zapanował
względny spokój. Gubernator próbował ożywić handel
cukrem i bawełną. Aby osiągnąć zamierzony cel, zwrócił
się do przebywających na wygnaniu plantatorów z proś­
bą o powrót na wyspę i zmusił byłych niewolników do
pracy na polach. Po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat
Santo Domingo mogła się cieszyć zdobytą z tak wielkim
trudem stabilizacją.
Wszystko to miało miejsce przed ponad półtora ro­
kiem, w 1801 roku. Ojciec Elene czekał przez kilka mie­
sięcy, by upewnić się, że konflikt został rzeczywiście za­
żegnany i dopiero wtedy posłał po córkę. Otrzymała po­
lecenie, by przywieźć ze sobą całą wyprawę potrzebną do
ślubu.
Elene wypełniła wolę ojca, choć oznaczało to dalsze
opóźnienie powrotu do domu. Kiedy wreszcie przybyła
na Santo Domingo, jej śladem podążała dwudziestoty-
sięczna armia Napoleona, pod dowództwem jego szwagra,
generała Leclerca. Napoleon, umocniwszy swoją pozycję
konsula, doszedł do wniosku, że Francja bardzo potrze­
buje towarów z tego rajskiego zakątka i nie mógł dalej
tolerować kontroli gubernatora Toussainta nad dostawa­
mi. Walki rozgorzały po raz kolejny.
Po paru miesiącach ostrych starć, Toussaint przyjął
warunki pokojowe, po czym został zdradzony, areszto­
wany i wysłany do Francji. Zbuntowani Murzyni wyco­
fali się w góry, skąd przeprowadzali krwawe ataki na sto­
jące samotnie budynki plantatorów. Generał Leclerc
przywrócił zniesione przez Toussainta niewolnictwo
oraz wiele zakazów dotyczących Mulatów. Nad wyspą
znów ciężką chmurą zaczął unosić się niepokój, a przy­
tłumiony warkot bębnów dobiegający z baz buntowni­
ków w górach - bębnów wudu przenoszących wieści po-
między rozproszonymi oddziałami armii murzyńskiej -
towarzyszył życiu mieszkańców niemal bez przerwy.
Podróżowanie nocą bez uzbrojonej eskorty było bardzo
niebezpieczne. Szeregi żołnierzy Napoleona, podobnie
jak wcześniej Brytyjczyków i Hiszpanów, powoli rzedły,
nie tyle w efekcie ataków buntowników, ile głównie z po­
wodu groźnych chorób tropikalnych, takich jak żółta go­
rączka, cholera, malaria i tyfus. Ostatnią ofiarą był sam
generał Leclerc.
Z powodu niebezpiecznej sytuacji na wyspie ślub Elene
na jakiś czas odłożono. Zarówno jej ojciec, jak i narze­
czony brali udział w wielu potyczkach. Armię francuską,
choć liczniejszą od jakichkolwiek sił wysłanych do tej
pory przeciwko Murzynom, buntownicy przewyższali
liczbą niemal dwudziestokrotnie. Gdyby Murzyni dowo­
dzeni teraz przez Dessalines'a potrafili zjednoczyć swoje
siły, mogli bez trudu odnieść zwycięstwo. Sytuacja bia­
łych mieszkańców wyspy stałaby się wówczas bardzo
niebezpieczna, gdyż Dessalines zasłynął jako człowiek
brutalny i mściwy, ziejący nienawiścią do ludzi o białej
skórze.
Elene cieszyła się z tego opóźnienia, nawet gdyby po­
tem miano ją uznać za starą pannę. Pragnęła gorąco za­
dowolić ojca, ale do ślubu jej się nie spieszyło. Chciała
mieć dość czasu, by poznać ojca na nowo, by na nowo
odkryć dom i tereny wielkiej posiadłości, które - jak my­
ślała - utracili już na zawsze. Pragnęła też przyzwyczaić
się do warunków życia na wyspie. Przede wszystkim jed­
nak potrzebowała czasu, by poznać mężczyznę, którego
miała poślubić.
Okres oczekiwania przyniósł wiele, nie zawsze miłych
niespodzianek. Jej ojciec zmienił się nie do poznania,
stał się zgorzkniały i mściwy. Był tak stanowczy w postę­
powaniu z niewolnikami, tak bardzo obawiał się ich
zdrady, że jedno ich spojrzenie prosto w oczy wystarczy-
10
11
ło, by natychmiast uciekał się do pomocy bata. Nawet
w stosunku do Elene nie zachowywał się jak kochający
ojciec. Wybuchał gwałtownym gniewem, jeśli odważyła
się wygłosić nieco inną opinię czy też nie godziła się od
razu na jego sugestie dotyczące kierowania domem czy
jej własnych zajęć. Wyglądało to tak, jakby nie potrafił
się pogodzić z najmniejszym sprzeciwem.
Co do Duranta, Elene musiała przyznać, że miał w so­
bie dużo uroku i kiedy zachowywał się nieco swobod­
niej, można go było polubić. Bez wątpienia ze swoją
mroczną, nieco diaboliczną urodą był bardzo przystojny.
Jednak także i on, podobnie jak jej ojciec, odczuwał po­
trzebę nieustannego udowadniania swej męskiej siły
i władzy. Nabrał przykrego nawyku oświadczania jej,
kiedy zjawi się z wizytą, zamiast pytać, kiedy taka wizy­
ta będzie dla niej dogodna i instruował, kogo może od­
wiedzać i gdzie wybierać się na przejażdżki. Bez chwili
wahania informował ją o swoich upodobaniach dotyczą­
cych jej sukien i kapeluszy, uczesania, a nawet muzyki,
jaką powinna grać wieczorami. Postanowił już, kiedy
i ile będą mieć dzieci, wybrał też dla nich imiona. Nie
krył wcale swoich oczekiwań co do ich przyszłego
wspólnego domu: miał być prowadzony bardzo spraw­
nie i szczycić się doskonałą kuchnią, uwzględniającą
oczywiście jego upodobania. Bardzo nie lubił, gdy w je­
go obecności Elene sprawiała wrażenie skrępowanej. Za­
pewniał ją, że nie musi się obawiać złego traktowania, że
będzie się z nią obchodził jak z najcenniejszym bibelo­
tem.
Obietnica taka byłaby na pewno dla Elene źródłem
wielkiej pociechy, gdyby Durant nie czuł się zobowiąza­
ny do jej złożenia. Podobnie jak ona doskonale zdawał
sobie sprawę, że nie cieszy się najlepszą reputacją jako
właściciel koni i dużej liczby niewolników, których trak­
tował niezwykle surowo. Po kątach szeptano nawet, że
na twarzy jego kochanki Serephine często pojawiały się
świeże ślady uderzeń.
Aresztowanie Toussainta i jego uwięzienie we Francji
przyspieszyło ustalenie daty ślubu. Elene była jednak
przekonana, że z typową dla siebie arogancją jej ojciec
i narzeczony postanowili, iż ceremonia stanie się okazją
do wydania wielkiego przyjęcia dla całej okolicy. Obaj
pragnęli pokazać światu, że nie boją się zwracać na siebie
uwagi, a względy bezpieczeństwa nie zmuszą ich do
zmiany trybu życia.
Podchodząc do toaletki, Elene spojrzała na swoje od­
bicie w lustrze i poczuła falę pogardy do samej siebie. Jak
mogła tak szybko wyrazić zgodę na ten ślub! Musiał
przecież istnieć jakiś sposób na wytłumaczenie ojcu, dla­
czego podchodzi do niego z tak wielką niechęcią. Na
pewno mogła zrobić coś, by powstrzymać bieg wydarzeń.
Jej kuzyni we Francji często łajali ją za niezależność, za
zdecydowanie, z jakim sprzeciwiała się narzucanym jej
ograniczeniom.
Kiedy jednak próbowała porozmawiać z ojcem, wpadł
w tak wielki gniew, że po chwili zaczęła się obawiać, iż
każe ją wychłostać tak jak niewolników. Mogła oczywi­
ście uciec, ale na wyspie niewiele było miejsc, gdzie da­
łoby się ukryć, a nie miała żadnych środków na jej
opuszczenie. Poza tym kobieta, nie tylko zresztą biała,
podróżująca samotnie w tych niespokojnych czasach, sa­
ma prosiła się o kłopoty.
Nie były to jednak jedyne przyczyny jej postępowania.
Prawdą było bowiem także i to, że pragnęła zadowolić
ojca i obudzić w nim ciepłego i kochającego opiekuna,
którego znała jako mała dziewczynka. Tak straszliwie tę­
skniła za nim we Francji, tak gorąco pragnęła być znów
z nim. Teraz mogła tylko spełnić jego polecenie i w ten
sposób odzyskać jego miłość i aprobatę.
Jej zamyślenie przerwał powrót Devoty, która wcho-
12
13
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl