[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Campion wyszła z budynku na ruchliwą londyńską ulicę i spojrzawszy na zegarek, podniosła rękę,
żeby zatrzymać taksówkę. Niestety, spóźni się na umówiony lunch, lecz znając Lucy, była pewna, że
przyjaciółka jej to wybaczy.
Lucy wspaniale się ułożyło. Przyjemnie być ukochaną żoną bogatego biznesmena, mieć mnóstwo
wolnego czasu i żadnych obowiązków poza tym, żeby pięknie wyglądać i wydawać wytworne
przyjęcia. Szybko zganiła się w duchu: jesteś niesprawiedliwa! Lucy była kobietą nie tylko piękną, ale
również inteligentną. To ta rozmowa z Guyem Frenchem wprawiła ją w tak podły nastrój. Nigdy go
nie lubiła,a kiedy jej agentka wzięła go na wspólnika, Campion uprzedziła ją, że nie chce mieć z nim
do czynienia. Helena zdumiała się.
- Ależ, moja droga, to najlepszy fachowiec w branży. Umowy, jakie zawiera dla swoich autorów...
- Coś mnie w nim drażni. Nie lubię go. Nie odpowiada mi sposób, w jaki prowadzi interesy...
A także jego system wartości, chciała dodać, ale ugryzła się w język. Teraz, po spotkaniu z Guyem
twarzą w twarz, uświadomiła sobie, że słusznie protestowała. Facet działał jej na nerwy.
No i bardzo nie podobały jej się jego uwagi na temat jej maszynopisu. Na samo wspomnienie
rozmowy skrzywiła się.
Grymas niezadowolenia malujący się na twarzy pasażerki nie uszedł uwagi taksówkarza, który akurat
w tym momencie zerknął w lusterko. Mogłaby być bardzo atrakcyjną kobietą, pomyślał. Była wysoka,
szczupła, zgrabna, miała długie nogi i bujne piersi. Ale dlaczego włożyła na siebie tak nieciekawy,
szarobury strój, który kolorem zupełnie nie pasował do jej jasnej, typowo angielskiej cery i blond
włosów? A jeśli chodzi o włosy... czy nie mogła zostawić ich rozpuszczonych, swobodnie opadających
na ramiona? Czy musiała zaczesać je do tyłu i upiąć w ciasny kok, który -jego zdaniem - żadnej
kobiecie nie dodawał uroku?
Zatrzymał taksówkę przed elegancką, drogą restauracją na Kensington. Zaskoczyło go, że osoba tak
niegustownie ubrana, sprawiająca wrażenie zmęczonej życiem, umówiła się z kimś w takim modnym
miejscu. Kiedy płaciła za kurs, zauważył jej ręce - ładne i zadbane, lecz o krótkich, niepomalowanych
paznokciach.
Podziękował za hojny napiwek; nagle owionął go lekki zapach perfum. Dziwne. Z jego doświadczenia
wynikało, że kobiety zazwyczaj perfumują się na spotkanie z mężczyzną.
A może, przemknęło mu przez myśl, ta szara myszka to w rzeczywistości striptizerka, która pod
nijakim strojem ukrywa seksowną bieliznę... Uśmiechając się do swych myśli, włączył się ponownie w
ruch.
Nie zdając sobie sprawy z tego, co dzieje się w głowie taksówkarza, Campion weszła do restauracji.
Wciąż czuła leciutką woń perfum, którymi rano spryskała ją w sklepie ekspedientka. Na ogół
kupowała kosmetyki bezzapachowe, ale ten zapach nawet się jej podobał; kojarzył się z letnim
ogrodem pełnym kwitnących róż.
Starając się nie myśleć o rozmowie z Guyem, przeciskała się między stolikami nieświadoma ciekawych
spojrzeń kierowanych w jej stronę. Większość gości stanowiły szykowne, starannie umalowane
kobiety, które bardziej interesowały się towarzystwem w restauracji niż jedzeniem na talerzu. No ale
za to płaciły: żeby widzieć i być widzianymi.
Po chwili Campion spostrzegła przyjaciółkę. Lucy siedziała przy małym dwuosobowym stoliku,
przypuszczalnie w najlepszej części sali. Miała na sobie śliczny lawendowy kostium, którego kolor
pięknie harmonizował z jej mleczną cerą i ciemnymi włosami. Jak zawsze, uroda przyjaciółki zaparła
Campion dech.
Chodziły razem do szkoły średniej, a potem razem studiowały na uniwersytecie oksfordzkim. Prawie
natychmiast po uzyskaniu dyplomu Lucy wyszła za mąż za człowieka, który przez kilka tygodni był jej
szefem.
- Przepraszam za spóźnienie. - Campion usiadła i wzięła od kelnera menu.
- Kłopoty? - spytała współczująco Lucy. Campion skrzywiła się.
- Aż tak to po mnie widać? - Westchnęła ciężko. - Heleny nie było, bo dopiero dochodzi do zdrowia,
więc sprawy zawodowe musiałam załatwiać z Gu-yem Frenchem.
- No i?
- No i facet ma sporo zastrzeżeń do mojej książki. A termin oddania zbliża się wielkimi krokami...
Lucy wiedziała, o jakiej książce przyjaciółka mówi. Campion od trzech łat cieszyła się uznaniem jako
pisarka powieści historycznych, ostatnio jednak, zachęcona przez Helenę i skuszona sporą zaliczką z
wydawnictwa, zgodziła się napisać coś bardziej komercyjnego.
Z początku była bardzo podekscytowana zadaniem, którego się podjęła. Dotychczas pisała książki
stanowiące mieszaninę faktów i fikcji, więc ucieszyła się, że może spróbować czegoś innego. Ciekawa
była, jak to jest, kiedy do woli czerpie się z własnej wyobraźni. Za późno zrozumiała, czego naprawdę
oczekuje od niej wydawca. Znalazła się w potrzasku; z jednej strony zbliżał się przewidziany umową
termin oddania książki, z drugiej Guy French stanowczo się domagał, by wprowadziła mnóstwo
zmian...
Nie była naiwna; zdawała sobie sprawę, o jakie zmiany mu chodzi. Chciał, żeby język był bardziej
soczysty, nalegał też, żeby powieść zawierała sceny erotyczne. W poprzednich książkach Campion
bardziej zajmowała się wydarzeniami historycznymi niż życiem osobistym swoich bohaterów.
Jednakże, jak tłumaczył jej Guy, po bohaterce jej najnowszej powieści, lady Lynsey de Freres, młodej
bogatej pannie oddanej pod opiekę Heniyka VIII, czytelnicy będą spodziewać się czegoś więcej. Nie
wystarczy im, żeby dziewczyna posłusznie przystała na małżeństwo zaaranżowane przez króla.
W głębi duszy Campion wiedziała, że Guy ma rację.
Prosił, żeby była znacznie bardziej śmiała w opisach szesnasto wiecznych postaci, ich zwyczajów i
zachowań. Przypomniał, że wydawca odrzucił pierwszy maszynopis, uzasadniając decyzję tym, że tak
bezbarwna bohaterka nie wzbudzi zainteresowania czytelników. Campion była przerażona. Za trzy
tygodnie upływał termin oddania książki, a Helena miała wrócić do pracy dopiero za miesiąc...
Oczywiście mogła zerwać umowę. Wówczas jednak wydawca miałby prawo podać ją do sądu, żądać
nie tylko zwrotu zaliczki, ale i odszkodowania. Nawet gdyby tego nie zrobił, straciłaby dobre imię w
świecie wydawniczym.
Gdzie popełniła błąd? Przecież tak się cieszyła, kiedy podpisywała umowę, a teraz...
- Co Guy ci poradził? - spytała Lucy.
- Żebym zatrudniła sekretarkę. - Na twarzy Campion pojawił się grymas.
- Co w tym złego? - Lucy popatrzyła na nią zdziwiona. Nie rozumiała oporów przyjaciółki. - Od dawna
uważam, że przydałby ci się ktoś do pomocy. Sama przepisujesz tekst na maszynie, to na pewno
pochłania mnóstwo czasu...
Owszem, tak było, ale podczas pracy potrzebowała spokoju i samotności. Pisanie było dla niej
czynnością niezwykle intymną. Identyfikowała się ze swoimi bohaterkami; czasem miała wrażenie, że
się nimi staje. Nie wyobrażała sobie, aby wówczas ktoś mógł się kolo niej kręcić, obserwować jej
reakcje. Czułaby się zbyt... obnażona. Spuściła wzrok.
Ależ ona ma piękne zielononiebieskie oczy, pomyślała Lucy, przyglądając się Campion badawczo;
gdyby się odrobinę postarała, mogłaby być szalenie atrakcyjną kobietą. Obie miały po dwadzieścia
sześć lat, a jednak na pierwszy rzut oka Campion wydawała się co najmniej dziesięć lat starsza. Lucy
chętnie by jej jakoś pomogła: przejrzała jej ciuchy, wyrzuciła te bure workowate ubrania, zabrałaby
przyjaciółkę do salonu kosmetycznego i do fryzjera...
Pamiętała reakcję swojego męża, człowieka wyjątkowo bystrego i spostrzegawczego, kiedy
przedstawiła mu Campion.
- Co się jej stało? Wygląda jak ścięty mrozem kwiat.
- Skrzywdził ją mężczyzna - odparła. Nie wchodziła w szczegóły. Po pierwsze, to była prywatna
sprawa Campion. Po drugie, wiedziała, że przyjaciółka nie chce pamiętać Craiga.
- Nie chcę żadnej sekretarki! - obruszyła się Campion. - Muszę mieć spokój i ciszę, żeby pracować.
- Powiedz to Guyowi.
- Mówiłam, a on swoje! Z uporem powtarza, że potrzebuję kogoś do pomocy, bo bez tego nie dam
sobie rady. Chyba uważa, że ktoś musi stać nade mną z batem i pilnować, bym nie wstawała od
biurka. A w dodatku czeka mnie ta trasa promocyjna...
- Trasa?
- Nie pamiętasz? Mówiłam ci. Pięć miast, wywiady, spotkania z czytelnikami. Chodzi o reklamę tej
książki o Kornwalii. Nie wiem, co Guy sobie wyobraża. Że mając sekretarkę, będę jej dyktować w
drodze? A gdy będę rozdawać autografy, ona będzie przepisywać tekst na maszynie?
Lucy wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń przyjaciółki.
- Złotko, przyznaj się. Gdyby z tą propozycją wyszła Helena, a nie Guy, też byś się tak złościła?
Campion zmarszczyła w zadumie czoło.
- Nie wiem - rzekła ponuro. - Po prostu facet ma w sobie coś potwornie irytującego. Ilekroć się do
mnie zbliża, czuję się podminowana. - Potarła oczy. - Nie lubię go. I nie rozumiem, dlaczego tak silnie
reaguję na jego obecność.
Bo jest przystojnym mężczyzną i bardzo ci się podoba, stwierdziła w myślach Lucy, zdając sobie
sprawę, że nie może powiedzieć tego na głos.
- Więc co zamierzasz? - spytała przyjaciółkę.
- Co zamierzam? Nie mam wyboru - gorzko oznajmiła Campion. - Muszę wprowadzić zmiany, dodać
książce nieco pikanterii. Wiesz, co on mi jeszcze powiedział? - Wzięła głęboki oddech, jakby chciała
zapanować nad wzburzeniem. Oczy lśniły jej gniewnie. - Że to on poradził wydawcy, by odrzucił
pierwszy maszynopis. Bo uważał, że stać mnie na więcej. Co za tupet! I jeszcze dodał, że w szkolnych
wypracowaniach siedmiolatków widać więcej emocji niż w mojej powieści. Że powieść jest nudna,
bezbarwna, że postaci, zwłaszcza Lynsey, są płaskie, jednowymiarowe. - Nagle uszła z niej wola walki.
oczy jej spochmurniały. -Boże, Lucy, najgorsze jest to, że on ma rację. Dlaczego się zgodziłam?
Dlaczego podpisałam tę cholerną umowę?
- Bo chciałaś spróbować czegoś nowego - rzekła łagodnie przyjaciółka. - Kusiło cię wyzwanie.
Campion zazgrzytała zębami.
- Nie przypominaj mi o tym. Musiałam mieć nie po kolei w głowie. Lucy, nie dam rady! Nie poradzę
sobie.
- Przyznałaś się Guy owi?
W oczach Campion znów pojawiła się furia.
- Zwariowałaś? Coś ty!
- Nie gniewaj się, ale powtórzę pytanie: co zamierzasz?
- Przysiąść fałdów. Ale nie tu w Londynie. Helena ma mały domek, z którego pozwala korzystać
swoim autorom. Pojadę tam. W ten sposób Guy nie zmusi mnie do zatrudnienia sekretarki. -
Uśmiechnęła się zadowolona. - Dziś wieczorem wyjeżdżam do Pembroke.
- Do Walii? O tej porze roku? - Lucy wzdrygnęła się. - Jest listopad, zaraz spadnie śnieg... O właśnie,
masz jakieś plany na święta? Bo ja z Howardem tradycyjnie spędzamy je w Dorset. No i strasznie bym
chciała, żebyś wpadła do nas na kilka dni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl