BRET EASTON ELLIS
american psycho
Tłumaczenie
Jędrzej Polak
Kraków 2001 Etiuda
prima aprilis
PORZUĆCIE WSZELKA NADZIEJĘ WY, KTÓRZY TU WCHODZICIE
napisano krwistoczerwonymi literami na bocznej ścianie Chemical Bank niedaleko rogu Jedenastej i Pierwszej, a napis jest wystarczająco duży, by można było go dostrzec z tylnego siedzenia taksówki wbijającej się w ruch wylewający się z Wall Street, lecz wtedy, gdy Timothy Price zauważa te słowa, nadjeżdża autobus -z reklamą Nędznikówna boku - zasłaniając widok, ale Price, który pracuje dla Pierce'a & Pierce'a i ma dwadzieścia sześć lat nie zwraca na to uwagi, ponieważ właśnie mówi kierowey, że da mu pięć dolarów, jeśli ten włączy głośniej radio -stacja W YNN nadaje „Be My Baby" - a kierowca, czarny, lecz nie-Amerykanin, robi, co mu każą.
-Jestem zaradny - mówi Price - jestem twórczy,jestem młody, pozbawiony skrupułów, posiadam olbrzymią motywacje, i nieprzeciętne zdolności. Mówiąc krótko społeczeństwa nie stać na to, żeby mnie stracić. Jestem zbyt c e n n y. -Price uspokaja się i w dalszym ciągu wygląda przez brudną szybę taksówki, patrząc być może na słowo STRACH - wymalowane sprayem czerwone graffiti na bocznej ścianie McDolanda przy rogu Czwartej i Siódmej. - Wiesz o co mi chodzi? Powiem ci: jest faktem, że wszystkich gówno obchodzi ich praca, każdy nienawidzi swojej roboty, j a też jej nienawidzę, t y jak słyszałem także jej nienawidzisz. I co mamy zrobić? Co ja mam zrobić? Wrócić do Los Angeles? To ż a dn a alternatywa. Nie po to przenosiłem się z UCLA do Stanford, żeby pójść na coś takiego. Rzecz w tym, pojmujesz... czy t y l k o j a uważam, że zarabiamy za mało pieniędzy? -Jak w kinie pojawia się następny autobus i kolejny plakat Nędznikówzasłania tamto słowo - to musi być inny autobus, bo ktoś napisał LESBIJA na twarzy Eponiny. Tim mamrocze: - Mam tu duże mieszkanie. Na Boga, mam dom w Hamptons.
- Rodziców, chłopcze. Należy do rodziców.
-Kupuję go od nich. Czy mógłbyś kurwa zrobić to głośnie j? - rzuca od niechcenia w stronę kierowcy; w radiu ciągle grzmią The Crystals.
- Się nie da zrobić głośni - tak zdaje się brzmi odpowiedź kierowcy.
Timothy nie zwraca na niego uwagi i peroruje poirytowany: - Mógłbym ostatecznie mieszkać w tym mieście, gdyby tylko zainstalowali w taksówkach Blaupunkty. ODM III czy ORC II z dynamicznym systemem strojenia - Spuszcza z tonu. - Któryś z tych dwóch. Na czasie przyjacielu, bardzo na czasie.
Zdejmuje z szyi słuchawki drogo wyglądającego walkmana i wciąż narzeka: - Nienawidzę narzekać, naprawdę, na odpadki, śmieci, choroby, na to, jak brudne jest to miasto, obaj wiemy, że jest to pewien s t y... - Mówi bez przerwy otwierając swoją nową dyplomatkę Turni z cielęcej skóry, którą kupił u D.F. Sandersa. Wkłada walkmana do teczki, obok easa-phonu Panasonic - przenośnego, bezprzewodowego, składanego telefonu wielkości portfela (kiedyś miał przenośny telefon NEC 9000 Porta) - i wyciąga dzisiejszą gazetę. - Tylko jedno wydanie, j e-d n o wydanie, co my tu mamy... uduszone modelki, niemowlęta zrzucone z dachów kamienic, dzieci zamordowane w metrze, manifestacja komunistów, zniknięcie szefa mafii, naziści - z podnieceniem przerzuca strony - baseballiści, chorzy na AIDS, kolejne gówno o mafii, korek, bezdomni, przeróżni maniacy, pedały padające jak muchy na ulicach, zastępcze matki, koniec mydlanej opery, dzieciaki włamują się do zoo, gdzie torturują i spalają żywcem zwierzęta, jeszcze raz naziści... a dowcip polega na tym, najlepsze jest to, że wszystko dzieje się w jednym mieście, tutaj, nigdzie indziej, co za syf, hej poczekaj, następni naziści, korek, korek, sprzedawcy niemowląt, dzieci na czarnym rynku, dzieci z AIDS, dzieci narkomani, budynek zwala się na dziecko, maniakalne niemowlę, korek, most zawala się... - Jego głos załamuje się, Timothy bierze oddech i mówi cicho ze wzrokiem utkwionym w żebraku na rogu Drugiej i Piątej: - To dwudziesty czwarty, jakiego dzisiaj widzę. Liczyłem. - A potem pyta, nie odwracając się: -Dlaczego nie nosisz granatowego blezera z czesanej wełny do szarych spodni? -Price ubrany jest w wełniano-jedwabny garnitur zapinany na sześć guzików od Ermenegilda Zegny, bawełnianą koszulę z francuskimi mankietami od Ike'a Behara, jedwabny krawat od Ralpha Laurena i skórzane półbuty do kostki od Fratelli Rossetti. Rzut oka na The Post. Jest tam średnio interesujący artykuł mówiący o dwóch osobach, które zniknęły podczas przyjęcia na jachcie średnio znanej postaci z nowojorskiej socjety -jacht okrążał wtedy wyspę. Jedynymi dowodami w sprawie są trzy stłuczone kieliszki do szampana i rozpryśnięta plama krwi. Podejrzewa się, że popełniono przestępstwo, na pokładzie jachtu odkryto wyżłobienia i nacięcia. Ciał nie odnaleziono. Brak podejrzanych. Price rozpoczął swoje dzisiejsze przemówienie przy lunchu i kontynuował tyradę przy drinkach u Harry'ego, gdzie - pijąc trzy J&B z wodą - mówił znacznie ciekawiej o rachunku Fischera, którym zajmuje się Paul Owen. Price nigdy się nie zamknie.
- Choroby! - krzyczy z napiętą aż do bólu twarzą. - Jest teraz taka teoria, która mówi, że jeśli można złapać wirusa AIDS uprawiając s e k s z osobą z ar a-ż o n ą, to prawdopodobne jest złapanie c z e g o k o l w i e k w ten sam sposób,
bez względu na to czy jest to wirus per se czy też nie... Można trafić na przykład chorobę Alzheimera, dystrofię mięśniową, hemofilię, białaczkę, anoreksję, cukrzycę, raka, stwardnienie rozsiane, zwłóknienie torbielowe, porażenie mózgowe, dysleksję, Jezu Chryste... nie można przecież złapać dysleksji z c i p y!
- Nie jestem pewny chłopcze, ale nie sądzę, żeby dysleksję wywoływał wirus.
- Och, kto to może wiedzieć? O n i tego nie wiedzą. Udowodnij, że nie mam racji.
Na zewnątrz, na chodniku, czarne spasione gołębie biją się o kawałki hot doga przed Papają Greya; transwestyci rozglądają się leniwie na boki, a policyjny samochód jedzie cicho pod prąd jednokierunkową ulicą; szare chmury wiszą nisko na niebie, a w taksówce, która zatrzymała się w korku obok naszej, siedzi facet bardzo podobny do Luisa Carruthersa, macha do Timothy'ego, a gdy ten nie odpowiada na powitanie, nieznajomy - zaczesane do tyłu włosy, szelki, okulary w rogowej oprawie - domyśla się, że się pomylił i z powrotem pochyla głowę nad egzemplarzem USA Today. Rzut oka na chodnik, gdzie siedzi brzydka, stara, bezdomna kobieta z torbami na zakupy, trzymając w dłoni bat, którym strzela na gołębie zupełnie nie zwracające na nią uwagi, dziobiące się nawzajem i walczące o resztki hot doga; samochód policyjny znika w podziemnym garażu.
- Z drugiej strony, gdy dojdzie się do punktu, w którym nasza reakcja na czasy, w jakich żyjemy, zaczyna przypominać całkowitą i bezwarunkową akceptację, gdy nasze ciała zaczynają się d o s t r a j a ć do otaczającego nas szaleństwa i wszystko staje się coraz bardziej sensowne, i gdy mechanizm zaczyna tykać, spotykamy jakąś oszalałą, popierdoloną, bezdomną czarną, która w rzeczy samej c h c e - posłuchaj mnie Bateman - c h c e mieszkać na ulicach, na tej, na tamtych ulicach, rozumiesz, na t a m t y c h... - pokazuje ręką -...i mamy burmistrza, który nie przyjmuje do wiadomości jej woli, burmistrza, który nie pozwoli tej suce żyć tak jak chce... Jezu Chryste... pozwólmy tej skurwiałej suce z am a r z n ą ć na śmierć, ale zechciej tylko skrócić jej własne, stworzone przez nią cierpienia, i spójrz, jesteś w punkcie wyjścia, zażenowany, popierdolony... Dwudziesta czwarta, nie, dwudziesta piąta... Kto będzie u Evelyn? Poczekaj, pozwól że zgadnę. - Podnosi rękę przymocowaną do nienagannego manikiuru. - Ashley, Courtney, Muldwyn, Marina, Charles... dobrze mi idzie? Może ktoś z „artystycznych" przyjaciół Evelyn z o mój boże „East" Village. Znasz te typy... to ci, którzy pytają Evelyn, czy nie ma przypadkiem dobrego, wytrawnego, białego chardonnay... - Klepie się dłonią w czoło, zamyka oczy i zaczyna mamrotać przez zaciśnięte szczęki: - Wyjeżdżam. Rzucam Meredith. Ona naprawdę prowokuje mnie do tego, żebym ją lubił. Wypisuję się. Dlaczego tak długo nie zdawałem sobie sprawy, że ona ma osobowość cholernej spikerki z teleturnieju?... Dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem... Chodzi mi o to, mówię jej, że jestem wrażliwy. Powiedziałem jej, jak fatalny wpływ miał na mnie wypadek Challenge-
ra... Czego więcej może chcieć? Postępuję etycznie, jestem tolerancyjny, to znaczy jestem niezwykle zadowolony ze swojego życia, mam optymistyczny stosunek do przyszłości... to znaczy... a ty nie? -Jasne, ale...
- A wszystko co od niej dostaję to g ó w n o... Dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć, kurwa mać to chyba jakiś cholerny kongres włóczęgów. Mówię ci... - Urwał nagłe, jakby wyczerpany i odwracając się od kolejnej reklamyNędż-nikówprzypomina sobie coś ważnego i pyta: - Czytałeś o tym spikerze z teleturnieju? Zabił dwóch nastoletnich chłopców. Zdeprawowany pedał. Błazen, prawdziwy błazen. - Price czeka na moją reakcję. Nie ma żadnej. Nagle: jesteśmy na Upper West Side.
Każe kierowcy zatrzymać się na rogu Osiemdziesiątej Pierwszej i Riverside, po nieważ ulica jest jednokierunkowa.
- Proszę nie objeż... - zaczyna Price.
- Może objadę - mówi taksówkarz.
- Proszę nie robić sobie subiekcji. - Potem lekko odwraca głowę, zaciska zęby i mówi poważnie: -Jebany głupek.
Kierowca zatrzymuje auto. Dwie taksówki jadące za nami zaczynają trąbić, potem jadą dalej.
- Czy powinniśmy kupić kwiaty?
- Nieee. Do diabła, to t y ją walisz, Bateman. Dlaczego m y mielibyśmy kupować E v e l y n kwiaty? Lepiej żeby miał pan resztę z pięćdziesięciu - ostrzega kierowcę i mrużąc oczy wpatruje się w czerwone cyferki na liczniku. - Cholera. To te sterydy. Jestem spięty.
- Myślałem, że już ich nie bierzesz.
- Zaczął pojawiać mi się trądzik na nogach i ramionach, a naświetlania kwar-cówką na nic się nie zdały, więc zamiast tego spróbowałem pochodzić do solarium i w końcu pozbyłem się krost. Jezu, Bateman, powinieneś zobaczyć, jak s f a l o w a n y jest mój brzuch. Klasyka. Ani grama tłuszczu... - mówi w jakiś dziwny, odległy sposób, czekając aż kierowca wyda mu resztę. - Sfalowany. -Nabiera taksówkarza przy napiwku, ale kierowca i tak jest mu szczerze wdzięczny. - Trzymaj się, palancie. - Price mruga.
- Cholera, cholera, niech to cholera - mówi otwierając drzwi auta. Gdy wysiada, zauważa stojącego na ulicy żebraka - Bingo: t r z y d z i e s t y - ubranego w niesamowity, lepki od brudu, zielony dres; mężczyzna jest nie ogolony, tłuste włosy ma zaczesane do tyłu, a Price z żartobliwym uśmiechem na twarzy przytrzymuje dla niego otwarte drzwi taksówki. Zmieszany włóczęga mamrocze coś pod nosem ze wzrokiem wlepionym wstydliwie w chodnik i wyciąga do nas pusty, styropianowy kubek do kawy, który trzyma nieśmiało w dłoni.
- Przypuszczam, że niepotrzebna mu taksówka - prycha Price i zatrzaskuje drzwi samochodu. - Zapytaj go, czy przyjmuje karty kredytowe American Express.
- Przyjmujesz AmEx?
Żebrak kiwa twierdząco głową i odchodzi wolno powłócząc nogami.
Jest zimno jak na kwiecień i Price maszeruje żwawo ulicą w kierunku domu z piaskowca, w którym mieszka Evelyn, gwiżdżąc pod nosem-„If I Were A Rich Man"; ciepło z jego ust tworzy małe obłoczki pary, a Price macha swoją skórzaną dyplomatką Turni.
Z oddali nadchodzi jakaś postać z zaczesanymi do tyłu włosami, w okularach w rogowej oprawie, ubrana w beżowy dwurzędowy garnitur z wełny i gabardyny Cerrutti 1881, i z taką samą skórzaną dyplomatką Turni od D.F. Sandersa, jaką ma Price; Timothy zastanawia się głośno: - Czy to Victor Powell? Niemożliwe.
Mężczyzna przechodzi pod jarzeniowym światłem latarni, a na jego twarzy widać zakłopotanie, które po chwili zamienia się w lekki uśmiech, gdy wpatruje się w Price'a tak, jak gdyby byli znajomymi, lecz wkrótce nieznajomy zdaje sobie sprawę, że nie zna Price'a, a Price równie szybko dochodzi do wniosku, że nie ma przed sobą Victora Powella i mężczyzna idzie dalej.
- Dzięki Bogu - mamrocze Price, zbliżając się do domu Evelyn.
- Bardzo był do niego podobny.
- Powell i obiad u Evelyn? To pasuje mniej więcej tak jak kaszmir do kraty. - Price przemyślał porównanie. -Jak białe skarpetki do szarych spodni.
Obraz stopniowo zanika i w następnym ujęciu Price wspina się na schody przed domem z piaskowca kupionym przez ojca Evehn dla córki, mrucząc coś o taśmach, które pożyczył wczoraj wieczorem i zapomniał oddać do Video Haven. Naciska dzwonek. Z sąsiedniego piaskowca wychodzi kobieta - wysokie obcasy, wspaniały tyłek - nie zamykając drzwi. Price śledzi ją wzrokiem, a gdy słyszy zbliżające się do nas korytarzem kroki, odwraca się, poprawia swój krawat Versace i jest już gotów stawić czoło każdemu, kto się pojawi. Drzwi otwiera Courtney ubrana w kremową jedwabną bluzkę od Krizii, tweedową spódnicę koloru rdzy, także od Krizii, jedwabne satynowe pantofle d'Orsay na słupku od Manola Blahnika.
Diżę i podaję jej mój czarny wełniany płaszcz od Georgia Armaniego; odbiera go ode mnie i ostrożnie całuje powietrze obok mojego prawego policzka, a potem wykonuje dokładnie te same ruchy obok Price'a, zabierając jednocześnie jego płaszcz od Armaniego. W salonie gra cicho nowy kompakt Talking Heads.
- Troszkę się spóźniliśmy, prawda, chłopcy? - pyta Courtney, uśmiechając się niegrzecznie.
- Nieporadny haitański taksiarz - mamrocze Price oddając Courtney po wietrzny pocałunek. - Czy mamy gdzieś rezerwację i tylko proszę nie mów mi, że w Pastelacłi o dziewiątej.
Courtney uśmiecha się Mieszając obydwa płaszcze w garderobie w hollu -Jemy dzisiaj w domu, moi kochani. Przykro mi, wiem, wiem, próbowałam przekonać Evelyn, ale mamy na obiad... sushi.
Tim mijają i rusza przez foyer w kierunku kuchni. - Evelyn? gdzie jesteś, Evelyn? - woła śpiewnym głosem. - Musimy porozmawiać.
- Dobrze cię znów widzieć - zwracam się do Courtney. - Wyglądasz dziś bardzo ładnie. Twoja twarz ma taki... młodzieńczy blask.
- Ty naprawdę wiesz, jak oczarować kobietę, Bateman. - W głosie Courtney nie ma sarkazmu. - Czy powinnam powiedzieć Evelyn o twoich odczuciach?
- pyta kokieteiyjnie.
- Nie - mówię, - Ale założę się, że bardzo byś chciała.
- Przestań - mówi zdejmując moją rękę ze swojej talii; kładzie dłonie na mych ramionach i popycha mnie korytarzem w kierunku kuchni. - Musimy uratować Evelyn. Przez ostatnią godzinę zajmuje się wyłącznie układaniem sushi. Chce umieścić na nim twoje inicjały: P z sandacza i B z tuńczyka... Ale uważa, że tuńczyk wygląda zbyt blado...
- Jakież to romantyczne.
-...i zabrakło jej sandacza, żeby dokończyć B... - Courtney bierze oddech -...dlatego sądzę, że zamiast twoich, ułoży inicjały Tima. Masz coś przeciwko temu?
- pyta tylko odrobinę zmartwiona. Courtney jest dziewczyną Luisa Carruthersa.
- Jestem potwornie zazdrosny i uważam, że lepiej będzie, jeśli porozmawiam z Evelyn - mówię pozwalając Courtney delikatnie wepchnąć się do kuchni.
Evelyn stoi przy kuchennej ladzie z jasnego drewna, ubrana w kremową jedwabną bluzkę od Krizii, tweedową spódnicę koloru rdzy, także od Krizii, i takie same jedwabne satynowe pantofle d'Orsay na słupku, jakie ma Courtney. Jej długie jasnoblond włosy upięte są z tyłu w dosyć groźnie wyglądający kok, i Evelyn wita mnie nie podnosząc głowy znad owalnej, wykonanej z nierdzewnej stali patery od Wiltona, na której artystycznie ułożyła sushi. - Och, kochanie, tak mi przykro. Chciałam pójść do tego milutkiego, maleńkiego, nowego salwadorskie-go bistro na Lower East Side...
Price jęczy głośno.
- ... ale nie dostałyśmy rezerwacji. Timothy, przesta ń jęczę ć. - Unosi kawałek sandacza i umieszcza go ostrożnie na samej krawędzi patery, wykańczając coś, co przypomina dużą literę T. Odsuwa się od swego dzieła i omiata je wzrokiem. - Nie wiem. Och, brak mi pewności siebie.
- Mówiłem ci, żebyś trzymała w domu Finlandię - mamrocze Tim przeglądając butelki, w większości o maksymalnej pojemności, w barku. - Nigdy nie ma Finlandii - mówi do niego i do nas wszystkich.
- Mój Boże, Timothy. Nie dasz sobie rady z Absolutem? - pyta Evelyn, a potem zwraca się poufale do Courtney: - Kalifornijski zawijaniec powinien otaczać krawędź talerza, nie?
- Bateman. Drinka? - wzdycha Price.
- J&B z lodem - mówię mu i nagle uderza mnie fakt, że nie zaproszono Meredith.
- O Boże. Co za b a ł a g a n - sapie Evelyn. - Przj'siegam, że zaraz się rozpłaczę.
- Sushi wygląda cudownie - usiłuję ją uspokoić.
- Och, co za b a ł a g a n - lamentuje. - Co za b a ł a g a n.
- Nie, nie, sushi wygląda c u d o w n i e - powtarzam i z całych sił starając sieją pocieszyć biorę kawałek flądry i wrzucam go do ust, jęcząc przy tym z wewnętrznej rozkoszy, po czym obejmuję Evelyn od tyłu. Mając pełne usta próbuję powiedzieć: - Wyborne.
Evelyn daje mi żartobliwego klapsa wyraźnie zadowolona z mojej reakcji i wreszcie ostrożnie całuje powietrze obok mojego policzka, a potem odwraca się do Courtney. Price wręcza mi drinka i nisza w kierunku salonu usiłując usunąć jakiś niewidzialny pyłek ze swojego blezera. - Evelyn, czy masz szczotkę do ubrań?
Wolałbym teraz obejrzeć mecz baseballowy albo poćwiczyć trochę na sali gimnastycznej lub ostatecznie pójść do tej salwadorskiej restauracji, która miała kilka całkiem niezłych recenzji - jedną w magazynie New York, drugą w Thne.sie - niż siedzieć tu na obiedzie, lecz posiłki u Evelyn mają pewną zaletę: jest stąd niedaleko do mnie do domu.
- Czy sos sojowy musi koniecznie mieć temperaturę pokojową? - pyta Courtney. - Wydaje mi się, że w którymś z naczyń powinien być lód.
Evelyn umieszcza delikatnie kłącza jasnego, pomarańczowego imbiru, jedno na drugim, tuż obok małego, porcelanowego naczynia wypełnionego sosem sojowym.
- Nie, tak jest dobrze. A teraz Patricku, czy byłbyś tak miły i wyjął Kirin z lodówki? - Po chwili, wyraźnie zmęczona imbirem, rzuca kłącza na paterę. -Och zapomnij o tym. Sama to zrobię.
Tak czy inaczej, posuwam się w kierunku lodówki. Price ponownie wchodzi do kuchni i pyta, patrząc ponuro: - Kto do cholery siedzi w salonie? Evelyn udaje zdumienie: - Och, któż to taki? Courtney ostrzega: - Ev-el-yn. Mam nadzieję, że im powiedziałaś.
- Kto tam jest? - pytam, nagle przestraszony. - Victor Powell?
- Nie, to nie jest Victor Powell, Patricku - śmierdzą zdawkowo Evelyn. - To mój przyjaciel, artysta, nazywa, się Stash. I Vanden, jego dziewczyna.
- Ach, a więc to była d z i e w c z y n a - szydzi Price. - Idź, przypatrz się, Bateman - podjudza mnie. - Pozwólcie, że zgadnę. East Village?
- Och Price - mówi kokieteryjnie Evelyn, otwierając butelki z piwem. -Dlaczego nie? Vanden chodzi do Camden, a Stash mieszka w SoHo, tak więc
adres się zgadza.
Wychodzę z kuchni, mijam jadalnię, gdzie nakryto już do stołu i zapalono świece z prawdziwego wosku od Żony stojące w świecznikach z czystego srebra od Fortunoffa i wchodzę do salonu. Nie mam pojęcia w co jest ubrany Stash, ponieważ wszystko co nosi jest czarne. Vanden ma zielone pasemka we włosach. Wpatruje się w heavy-metalowy zespól grający w MTV paląc jednocześnie papierosa.
- Ehy - odkaszlnąłem.
Vanden ostrożnie unosi głowę, prawdopodobnie jest zaćpana po czubki włosów. Stash nie porusza się.
- Cześć. Pat Bateman - mówię wyciągając rękę. Zauważam swoje odbicie w lustrze wiszącym na ścianie i uśmiecham się radośnie ciesząc się własnym dobrym wyglądem.
Vanden podaje mi dłoń i nic nie mówi. Stash zaczyna wąchać swoje palce. Ostre cięcie i znów jestem w kuchni.
- Wywal ją stąd, tylko o to proszę - kipi Price. - Jest naćpana i gapi się w MTV, a ja chciałbym obejrzeć cholerny raport MacNeila/Lehrera.
Evelyn ciągle otwiera duże butelki importowanego piwa i mówi nie na temat: - Musimy szybko zjeść to wszystko, jeśli nie chcemy się otruć.
- Ona ma zielone pasemka we włosach - informuję ich. - I pali.
- Bateman - zaczyna Tim ciągle wpatrując się w Evelyn.
- Tak? - pytam. - Timothy?
- Nie chrzań.
- Och daj spokój Patrickowi - mówi Evelyn - Patrick jest moim chłopcem z sąsiedztwa. Mój Patrick. Nie chrzanisz, prawda kochanie? - Evelyn nie bardzo wie, co się z nią dzieje, ja natomiast ruszam w kierunku barku, by zrobić sobie następnego drinka.
- Chłopiec z sąsiedztwa - Tim uśmiecha się głupio i kiwa głową, a potem nagle zmienia wyraz twarzy i powtarza rozgniewany pytanie o szczotkę do ubrań.
Evelyn kończy otwieranie butelek z japońskim piwem i prosi Courtney o przyprowadzenie Stasha i Vanden. - Musimy zjeść to teraz, jeśli nie chcemy się otruć - mruczy wolno poruszając głową, lustrując wzrokiem kuchnię i upewniając się, że o niczym n...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]