[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Krzysztof Zagórski
PAN SAMOCHODZIK
I KNYSZYŃSKIE KLEJNOTY
84
WST
Ę
P
Ostre słoneczne promienie prześwietlały lazurową morską toń. Odbijając się od pofalowanej
powierzchni, rzucały drgające, świetliste refleksy na białe burty ekskluzywnego jachtu,
zacumowanego w zatoce, jakich wiele na sycylijskim wybrzeŜu. Od morza wiała lekka bryza
przynosząc nieco chłodu dwóm męŜczyznom, siedzącym przy małym stoliku na pokładzie
rufowym. Starszy z nich, rozparty wygodnie w fotelu, odprowadził wzrokiem zgrabną słuŜącą która
chwilę wcześniej napełniła winem stojące na stole kryształowe kieliszki. Następnie ujął swój w
dłoń i zanurzył usta w karminowej barwy płynie.
- Wspaniałe. Don Vincenzo przysłał mi wczoraj kilka butelek - powiedział z uznaniem,
przymykając lekko oczy - No, ale nie wezwałem cię tutaj, Ŝeby rozprawiać o urokach wina.
Niedbałym, trochę zmanierowanym gestem podsunął rozmówcy srebrne pudełko z cygarami,
a gdy ten odmówił ściszonym, pełnym uszanowania głosem, zapalił jedno i wydmuchał kółko
wonnego dymu.
- Kilka dni temu zadzwonił do mnie jeden z moich przyjaciół. Kolekcjonuje dzieła sztuki.
Interesują go szczególnie stara biŜuteria. Niedawno dostał list z Polski. Anonimowy autor
zaproponował mu sprzedaŜ kilku cennych precjozów - męŜczyzna wyjął z kieszeni sportowej
marynarki parę fotografii i rzucił je na stolik przed rozmówcę. - Ale na wysłaną ofertę kupna nie
nadeszła Ŝadna odpowiedź. Mój przyjaciel jest bardzo zainteresowany tą sprawą...
- Jakie ma być moje zadanie, don Giovanni? - zapytał szybko młodszy.
- Znajdziesz w Polsce kogoś, kto podejmie się odszukania tego oferenta. Musi to być osoba
godna zaufania, której moŜna to zlecić. Domyślasz się chyba, Ŝe Polacy nie pozwolą wywieźć tak
cennych przedmiotów legalnie. Mam wobec mego przyjaciela pewien dług... i chcę go spłacić tak
cennym prezentem. Masz te przedmioty zdobyć za wszelką cenę... - mafiozo zawiesił znacząco
głos.
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
WARSZAWSKIE UPAŁY • LIST BABIEGO LATA • ARCHEOLOGICZNA WENUS •
TAJEMNICZA STUDNIA • CENNE ZNALEZISKO • WAKACYJNE ROZTERKI •
SZKIELET • KRÓLEWSKIE PRECJOZA • NADWORNY ZŁOTNIK
Sierpień tego roku był wyjątkowo upalny. Stojąc wczesnym przedpołudniem, w drodze do
pracy, na autobusowym przystanku, czułem jak słoneczne promienie stają się coraz ostrzejsze. Na
niebie nie było widać nawet najdrobniejszej chmurki, a Ŝar z nieba zaczynał zalewać warszawskie
ulice. Mimo tego, Ŝe znajdowałem się prawie w samym centrum, na przystanku stało zaledwie parę
osób. „Nie dziw się, przecieŜ to druga połowa wakacji. Kto tylko mógł, wziął urlop i wyleguje się
teraz w cienistym chłodzie” - pomyślałem w duchu z zazdrością. Ja jeszcze nie naleŜałem do tych
szczęśliwców. Razem z panem Tomaszem N.N., moim szefem, zwanym przez niektórych Panem
Samochodzikiem, kończyliśmy właśnie akcję poszukiwawczą, w rezultacie której kolejna,
zaginiona w czasie wojny kolekcja dzieł sztuki, miała trafić do muzealnych gablot
wystawienniczych. Niestety, w trakcie ostatniego wyjazdu w teren pękł amortyzator w naszym
wehikule. Pojazd stał w warsztacie, a ja, nieborak, musiałem cierpliwie znosić katusze związane z
korzystaniem z komunikacji miejskiej w środku lata.
- Ale jak napiszę sprawozdanie, pójdę do szefa i poproszę o dwa tygodnie urlopu! -
powiedziałem sam do siebie.
Stojąca obok starsza kobieta popatrzyła na mnie zdziwionym wzrokiem, pomyślawszy
zapewne, Ŝe rosnący upał dał się we znaki równieŜ i mojej głowie. Nadjechał autobus. Był to
nowiutki solaris, ale oczywiście kierowcy nie przyszło do głowy, Ŝeby włączyć klimatyzację. Po
kilkunastominutowej jeździe, w czasie której czułem się jakbym siedział w rozgrzanym piekarniku,
wysiadłem przed ministerstwem.
Po wejściu do mojego pokoju, podszedłem do okna i otworzyłem je na ościeŜ. Niestety, wraz
z ulicznym szumem, do wnętrza buchnął Ŝar rozgrzanego powietrza. Gdy, dla zaspokojenia
pragnienia, nalewałem sobie wody mineralnej, rozległ się dzwonek telefonu.
- Dzień dobry, Pawle - w słuchawce rozległ się głos pana Tomasza. - Przyjdź do mnie za pięć
minut.
W głosie szefa wyczułem delikatną nutę podniecenia. Było to w jego przypadku dość
niezwykłe. Pan Tomasz, nawet w najtrudniejszych sytuacjach zachowywał wyjątkowy spokój i
opanowanie. Gdy wszedłem do jego gabinetu, wskazał mi miejsce przy bocznym stoliku, przy
którym przyjmował gości.
- Jak tam nasz wehikuł? - rozpoczął rozmowę.
- Nie najlepiej. Byłem wieczorem w warsztacie. Pękł lewy amortyzator. Sęk w tym, Ŝe nie
mają gotowego do wymiany. Będą musieli wykonać go sami, a to potrwa minimum tydzień.
- Niedobrze - Pan Tomasz zrobił zafrasowaną minę. - Pojawia się nowa sprawa.
Mówiąc to podszedł do biurka i podał mi arkusz papieru zapisany równym, kobiecym
pismem.
- Przeczytaj.
- Kochany Tomaszu - rozpocząłem na głos lekturę.
- Dalej, dalej - ponaglił mnie szef łagodnie, jakby chcąc odwrócić uwagę od prywatnych
elementów listu.
- Mam nadzieję, Ŝe u Ciebie wszystko w porządku. Piszę po przerwie tak długiej, Ŝe nie
2
jestem pewna, czy jeszcze pamiętasz naszą znajomość z Uroczyska koło Opornej. Często
wspominam te piękne czasy. Byliśmy młodzi, pełni zapału i planów na przyszłość. Niestety, czas
płynie nieubłaganie. Ale nie po to piszę do Ciebie, Ŝeby ponarzekać. Trzymam się jeszcze nieźle.
JeŜeli się zobaczymy, czego bym bardzo chciała, to sam ocenisz. Teraz chcę napisać parę słów o
mojej córce, Basi. Jestem z niej bardzo dumna. Poszła w moje ślady. Ukończyła archeologię.
Mieszka i pracuje w Białymstoku. W tym sezonie bierze udział w pracach wykopaliskowych w
Knyszynie. I właśnie w tej sprawie piszę ten list. Wiele słyszałam o Twoich dokonaniach w
rozwiązywaniu zagadek historycznych. Muszę przyznać, Ŝe choć na początku naszych przygód na
Uroczysku nie przepadałam za Tobą, juŜ wtedy zapowiadałeś się na zdolnego historyka-detektywa.
Ale przejdźmy do rzeczy. Tydzień temu Basia przyjechała na parę dni do Warszawy i opowiedziała
mi o czymś, co moŜe Cię zainteresować. OtóŜ... Ale nie. Najlepiej będzie, jak ona sama Ci o tym
opowie. JeŜeli nie masz nic przeciwko temu, Basia przyjedzie do Ciebie, do ministerstwa, w
najbliŜszy piątek, w południe. Twój ministerialny adres dostałam od znajomego. A jeśli będziesz
miał wolną chwilę, odezwij się do mnie. Będzie mi miło ponownie Cię zobaczyć. Całuję mocno i
serdecznie pozdrawiam. Babie Lato.
- Babie Lato? Skąd takie romantyczne przezwisko? - zapytałem kończąc lekturę.
- To moja dawna znajoma. Jeszcze z czasów studenckich - Pan Tomasz pośpieszył z
wyjaśnieniem, rumieniąc się nieco. - To ja ją tak nazwałem. Miała blond włosy o odcieniu starego
złota, obfite i tak puszyste, Ŝe przypominały mi właśnie nitki babiego lata.
To mówiąc zamyślił się nieco, a jego twarz rozjaśniła się na wspomnienie tamtych zdarzeń.
- No, ale nie poprosiłem cię tutaj, aby wspominać przeszłość - zreflektował się po chwili. -
Mamy piątek i jeśli ta młoda dama jest punktualna, powinna tu być za pół godziny.
Pozostający do spotkania czas spędziliśmy omawiając wyniki naszego ostatniego wyjazdu.
Punktualnie o dwunastej, w uchylonych drzwiach gabinetu, ukazała się głowa naszej sekretarki,
Moniki.
- Panie dyrektorze, przyszła jakaś pani i prosi o rozmowę z panem. Nie była wcześniej
umówiona - Monika dodała czujnie.
- Prosić - polecił pan Tomasz.
Po chwili, w gabinecie szefa jakby pojaśniało. Stało się tak za sprawą pojedynczego
promienia słonecznego, który wpadając przez odsłonięte okno, zderzył się z bujną falą blond
włosów wchodzącej do środka młodej kobiety. Miała około dwudziestu kilku lat, smukłą figurę
sportsmenki i wyraz wewnętrznego ciepła odmalowujący się na pięknej, regularnej twarzy. Drobny,
prosty nos, małe, wąskie usta i piękne oczy o barwie ciemnego bursztynu, były okolone morzem
puszystych włosów, spływających miękkim, bujnym woalem na jej kształtne, odsłonięte ramiona.
Pan Tomasz ujrzawszy ją, zawahał się chwilę i aŜ cofnął o krok, uderzony, jak się
domyślałem, pięknem bijącym od dziewczyny.
- Tomasz N.N. - powiedział uścisnąwszy jej dłoń na powitanie.
- Bardzo mi miło, Barbara Chodecka.
- Przez chwilę miałem wraŜenie, Ŝe czas cofnął się o trzydzieści kilka lat Czy widziała pani
zdjęcia swojej mamy, gdy była w pani wieku?
- Tak, wszyscy mówią, Ŝe jestem do niej podobna.
- Bardzo - szef odrzekł nieco rozmarzonym tonem.
- Paweł Daniec - przedstawiłem się całując jej wyciągniętą w moim kierunku dłoń.
Pachniała perfumami o głębokim, tajemniczym odcieniu. Pan Tomasz wskazał naszemu
gościowi miejsce przy stoliku. Usiadła naprzeciwko mnie, mogłem więc swobodnie podziwiać
3
piękno jej szlachetnych rysów. Elegancki, skromny Ŝakiet podkreślał zgrabną sylwetkę dziewczyny.
„Istna Diana” - pomyślałem z podziwem, przypominając sobie postać owej staroŜytnej bogini
widziany na jednym ze znanych, renesansowych obrazów. Kątem oka widziałem, Ŝe i szef patrzył
na nią z podziwem. Dziewczyna, nieco zmieszana naszymi spojrzeniami, wyjęła z torebki parę
odbitek fotograficznych i połoŜyła je na stoliku.
- Przede wszystkim chciałabym podziękować, Ŝe zechcieli panowie się ze mną spotkać. Wiele
słyszałam o waszej działalności i rozwiązanych zagadkach historycznych. Jak juŜ zapewne panowie
wiedzą, uczestniczę w badaniach archeologicznych prowadzonych w Knyszynie, mieście
połoŜonym niedaleko Białegostoku. Celem naszych prac jest zlokalizowanie połoŜenia dworu
Zygmunta Augusta, który znajdował w tym mieście w XVI-XVII wieku.
- Dlaczego zajęliście się tak „współczesnym”, jak na archeologię, tematem?
- Problem polega na tym, Ŝe w źródłach historycznych brak informacji o dokładnym
umiejscowieniu tego obiektu. Robiąc sondaŜowe wykopy w wytypowanych miejscach, próbujemy
natrafić na jego pozostałości. I chyba jesteśmy o krok od sukcesu. OtóŜ w jednym z takich miejsc
natrafiliśmy na ślady zabudowy, a w tym starej studni, która według wstępnej oceny, została
zbudowana w interesującym nas okresie.
- Ale w czym moŜemy państwu pomóc? Nie jesteśmy przecieŜ archeologami - wtrąciłem się
do rozmowy.
- Zaraz wyjaśnię - dziewczyna spojrzała mi prosto w oczy, a ja poczułem jakieś ciepłe ukłucie
w okolicach serca. - Chodzi o to, co znaleźliśmy w owej studni. Po wybraniu ziemi, na jej dnie,
natrafiliśmy na ludzki szkielet, leŜący w nienaturalnej pozycji. Wyglądało to, jakby ktoś wrzucił
tego człowieka do środka.
- Zapewne to makabryczna pozostałość po jakiejś zbrodni sprzed czterystu lat - zauwaŜył pan
Tomasz. - MoŜe to ofiara bójki pomiędzy okolicznymi chłopami.
- Chyba raczej nie. Wyniki sąsiednich wykopów sondaŜowych wskazują, Ŝe natrafiliśmy w
końcu na obszar, na którym stał dwór królewski. Wygląda więc na to, Ŝe była to studnia dworska.
Nie jestem antropologiem, ale znaleziony szkielet jest - moim zdaniem - duŜo młodszy.
Przywiozłam do Warszawy próbki tych kości i za parę dni będę miała odpowiedź, z jakiego okresu
pochodzi. Uszkodzenia mechaniczne kości wskazują na to, Ŝe ten człowiek nie utonął, lecz zginął
wskutek upadku na twarde podłoŜe. Czyli uderzył w dno juŜ suchej studni.
- Ale dlaczego przychodzi pani z tym właśnie do nas? - zapytałem, nadal nie bardzo to
rozumiejąc.
- No właśnie. Gdy opowiedziałam mamie o naszym odkryciu, od razu powiedziała: „To
sprawa dla Tomasza”. Spójrzcie, panowie, co znaleźliśmy w zaciśniętej dłoni tego zabitego
męŜczyzny. Jako historycy sztuki, lepiej niŜ ja. ocenicie to znalezisko. Niestety, nie mogłam
przywieźć samego przedmiotu, ale te powiększenia są niezłej jakości.
Mówiąc to Barbara, bo tak ją będę odtąd nazywał, wskazała na leŜące na stole, kolorowe
zdjęcia. Przedstawiały istne jubilerskie cudeńko. Był to rodzaj broszy, ozdoby umieszczanej na
wierzchnim ubraniu. Tak zwane „zawieszenie”, mówiąc szesnastowiecznym językiem. Małe
arcydzieło renesansowej roboty, wielkości około czterech centymetrów. Wykonane ze złota, w
kształcie stylizowanej litery. Przednia strona ozdoby była wysadzana, na przemian, małymi
diamencikami, ametystami i rubinami. Niestety, klejnot był uszkodzony. Dolny fragment był
urwany. Jedynie na dolnym końcu litery, obecnie wyglądającej jak duŜe „P”, był umocowany
krótki, dwuogniwowy łańcuszek z wiszącą na nim piękną perłą.
- Przepiękna rzecz - powiedział pan Tomasz oglądając zdjęcie klejnotu przez szkło
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl