[ Pobierz całość w formacie PDF ]
f
HARLAN COBEN zdobył uznanie opublikowaną w 1995 roku powieścią sensacyjną Bez
skrupułów. Jako jedyny współczesny autor otrzymał 3 najbardziej prestiżowe
nagrody literackie przyznawane w kategorii powieści kryminalnej, w tym
najważniejszą - Edgar Poe Award. Wydany w 2001 roku thriller Nie mów nikomu
stanowił przełom w karierze pisarza, przynosząc mu międzynarodową sławę i
wysokie pozycje na listach bestsellerów w USA i Europie (w 2006 roku na ekrany
kin wejdzie wersja filmowa!). Kolejne powieści Cobena, za które otrzymał
wielomilionowe zaliczki od wydawców - Bez pożegnania (2002), Jedyna szansa
(2003), Tylko jedno spojrzenie (2004) i Niewinny (2005) - cieszyły się nie
mniejszą popularnością. Jego najnowszy trzynasty thriller Promise Me ukaże się
na wiosnę 2006 roku.
Harlan
Polecamy powieści Mariana Cobena
NIE MÓW NIKOMU
BEZ POŻEGNANIA
JEDYNA SZANSA
TYLKO JEDNO SPOJRZENIE
NIEWINNY
Z Myronem Bolitarem
BEZ SKRUPUŁÓW
KRÓTKA PIŁKA
JEDEN FAŁSZYWY RUCH
NAJCZARNIEJSZY STRACH
BEZ ŚLADU
Wkrótce
BŁĘKITNA KREW
OSTATNI SZCZEGÓŁ
OBIETNICA
COBEN
Niewinny
Z angielskiego przełożył ZBIGNIEW A. KRÓLICKI
Strona internetowa Mariana Cobena: www.harlancoben.com
WARSZAWA 2006
Tytuł oryginału: THE INNOCENT
Copyright © Harlan Coben 2005 Ali rights reserved
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Aleksandra i Andrzej
Kuryłowicz 2006
Copyright © for the Polish translation by Zbigniew A. Królicki 2006
Redakcja: Jerzy Gotard
Ilustracja na okładce: Jacek Kopalski
Projekt graficzny okładki: Andrzej Kuryłowicz
ISBN 83-88722-30-1/978-83-88722-30-1
Dystrybucja
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk
Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa
tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155, (22)-535-0557
www.olesiejuk.pl/www.oramus.pl
Wydawnictwo L & L/Dział Handlowy
Kościuszki 38/3, 80-445 Gdańsk tel. (58)-520-3557, fax (58)-344-1338
Sprzedaż wysyłkowa Internetowe księgarnie wysyłkowe:
www.merlin.pl www.ksiazki.wp.pl
WYDAWNICTWO ALEKSANDRA I ANDRZEJ KURYŁOWICZ S.C.
adres dla korespondencji: Wiktorii Wiedeńskiej 7/24, 02-954 Warszawa
Wydanie I
Skład: Laguna
Druk: WZDZ - Drukarnia Lega, Opole
Pamięci Stevena Z. Millera
Do tych z nas, którzy mieli szczęście być jego przyjaciółmi:
Próbujemy dziękować za wspólnie spędzone chwile,
ale tak trudno się z tym pogodzić.
A do rodziny Steve'a, szczególnie do Jessego, Mai T. i Nica:
Kiedy poczujemy się na siłach, porozmawiamy o waszym ojcu,
ponieważ był najlepszym ze znanych nam ludzi.
Prolog
Wcale nie zamierzałeś go zabić.
Nazywasz się Matt Hunter. Masz dwadzieścia lat. Wychowałeś się w zamieszkanej
przez wyższą klasę średnią podmiejskiej dzielnicy na północy New Jersey,
niedaleko Manhattanu. Mieszkasz w biedniejszej części miasta, ale to bardzo
Strona 1
Coben Harlan Niewinny
Coben Harlan Niewinny
bogate miasto. Twoi rodzice ciężko pracują i bezgranicznie cię kochają. Masz
starszego brata, którego podziwiasz, i młodszą siostrę, którą tolerujesz.
Jak każdy dzieciak w sąsiedztwie dorastasz, niepokojąc się o swój ą przyszłość i
college, do którego się dostaniesz. Solidnie pracujesz i otrzymujesz naprawdę
dobre stopnie. Twoja średnia to piątka z minusem. Nie mieścisz się w pierwszej
dziesiątce, ale niewiele ci brakuje. Nie stronisz od prac społecznych, przez
jedną kadencję byłeś nawet skarbnikiem szkolnym. Nieźle grasz w futbol i w kosza
— wystarczająco dobrze, by występować w drużynie szkolnej, ale nie dość dobrze,
żeby przyznali ci stypendium. Jesteś sprytny i czarujący. W rankingach
popularności zajmujesz miejsce w czołówce. Twoje doskonałe wyniki testów
kwalifikacyjnych zadziwiają szkolnego psychologa.
Ubiegasz się o przyjęcie do najlepszych uczelni, ale te są poza twoim zasięgiem.
Harvard i Yale odrzucaj ą twój e podanie od razu. Penn i Columbia umieszczają
cię na listach oczekujących. W końcu idziesz do Bowdoin, niewielkiego elitarnego
7
college'u w Brunswick. Podoba ci się tam. Klasy są niewielkie. Znajdujesz
przyjaciół. Nie wiążesz się na stałe z żadną dziewczyną, ale pewnie dlatego, że
nie chcesz. Już na pierwszym roku występujesz jako obrońca w uczelnianej
drużynie ftjt-bolowej. Świetnie grasz w kosza i teraz, kiedy środkowy
rozgrywający skończył studia, masz poważną szansę na stałe miejsce w drużynie.
I właśnie wtedy, gdy wracasz do miasteczka uniwersyteckiego w przerwie między
pierwszym a drugim semestrem, zabijasz kogoś.
Spędziłeś cudowne wakacje ze swoją rodziną, ale musisz trenować. Żegnasz się z
matką i ojcem, po czym wracasz do miasteczka uniwersyteckiego ze swoim
najlepszym przyjacielem i współlokatorem, Duffem. Duff jest z Westchester w
stanie Nowy Jork. To krępy osiłek o klocowatych nogach. W futbol gra na prawym
skrzydle, a na meczach koszykówki przeważnie siedzi na ławce rezerwowych. Jest
największym opojem na uczelni — Duff nigdy nie przepuści okazji do wypitki. Ty
prowadzisz.
Duff chce po drodze wpaść na Umass w Amherst. Jego kolega z liceum jest tam
członkiem bractwa studenckiego. Organizują wielką bibę.
Nie jesteś entuzjastycznie nastawiony, ale zawsze tak reagujesz. Wolisz
kameralne imprezy, na których wszystkich znasz. Na Bowdoin uczy się około
tysiąca sześciuset studentów. Na Umass prawie czterdzieści tysięcy. Jest
początek stycznia i piekielnie zimno. Na ziemi leży śnieg. W drodze do siedziby
bractwa widzisz w powietrzu parę swojego oddechu.
Razem z Duffem rzucacie płaszcze na stertę innych. Będziesz o tym rozmyślał
przez kilka lat, o tym niedbałym rzuceniu płaszczy. Gdybyś został w płaszczu,
gdybyś zostawił go w samochodzie albo położył gdzie indziej... Jednak nie.
Impreza jest niezła. Owszem, trochę zwariowana, ale masz wrażenie, że to
wymuszone szaleństwo. Przyjaciel Duffa chce, żebyście obaj przenocowali w jego
pokoju. Zgadzasz się. Sporo wypiłeś — w końcu to studencka zabawa — chociaż na
pewno nie tyle co Duff. Zabawa się kończy. W pewnej chwili obaj
idziecie po płaszcze. Duff trzyma piwo. Bierze płaszcz i zarzuca sobie na ramię.
Kiedy to robi, wylewa trochę piwa.
Niedużo. Tylko trochę. Jednak to wystarcza.
Piwo ląduje na czerwonej kurtce bez rękawów. To jeden ze szczegółów, które
zapamiętasz. Na zewnątrz temperatura spadła poniżej zera, a jednak ktoś
przyszedł tu w kurtce bez rękawów. Nie zapomnisz także tego, że bezrękawnik jest
nieprzemakalny. Ta odrobina piwa nie mogła go zabrudzić. Nie pozostawiłaby
plamy. Z łatwością dałoby się ją wytrzeć.
— Hej! — krzyczy ktoś.
To właściciel czerwonego bezrękawnika; postawny, ale nieprzerośnięty. Duff
wzrusza ramionami. Nie przeprasza. Facet, Pan Czerwony Bezrękawnik, uderza go w
twarz. To błąd. Ty wiesz, że Duff uwielbia się bić i łatwo wpada w złość. W
każdej szkole jest taki Duff— facet, który nigdy nie przegrywa.
Oczywiście, o to właśnie chodzi. W każdej szkole jest taki Duff. I czasem jeden
Duff trafia na drugiego Duffa.
Próbujesz to przerwać, obrócić w żart, ale masz przed sobą dwóch pijanych,
czerwonych na twarzy facetów, którzy zaciskają pięści. Jeden z nich rzuca
wyzwanie. Nie pamiętasz który. Wszyscy wychodzicie na mroźne powietrze i
uświadamiasz sobie, że wpadłeś w tarapaty.
Postawny facet od bezrękawnika ma przyjaciół.
Jest ich ośmiu lub dziewięciu. Ty i Duff jesteście sami. Rozglądasz się za
szkolnym przyjacielem Duffa — Markiem czy też Mikiem — ale nigdzie go nie widać.
Bójka zaczyna się szybko.
Duff opuszcza głowę i atakuje Czerwonego Bezrękawnika. Ten robi unik i łapie go
za szyję. Wali Duffa w nos. Wciąż jedną ręką ściska jego szyję, a drugą uderza
ponownie. Ijeszcze raz. I jeszcze.
Strona 2
Coben Harlan Niewinny
Duff słania się. Zadaje chaotyczne, niecelne ciosy. Po siódmym czy ósmym
uderzeniu przestaje je zadawać. Przyjaciele Czerwonego Bezrękawnika zaczynają
wiwatować. Ręce Duffa bezwładnie zwisają wzdłuż boków.
Chcesz to powstrzymać, ale nie wiesz jak. Czerwony Bezrękawnik metodycznie
zabiera się do roboty, wymierzając
zamaszyste uderzenia. Kumple go dopingują. Wydają głośne ochy i achy przy każdym
ciosie.
Jesteś przerażony.
Twój przyjaciel zbiera cięgi, ale ty bardziej obawiasz się o siebie. To cię
zawstydza. Chcesz coś zrobić, ale boisz się, naprawdę się boisz. Nie możesz się
poruszyć. Nogi masz jak z waty. Przechodzi cię dreszcz. I nienawidzisz się za
to.
Czerwony Bezrękawnik kolejny raz wali Duffa w twarz. Puszcza go. Duff pada na
ziemię, bezwładnie jak worek z ciuchami do prania. Czerwony Bezrękawnik kopie go
w bok.
Jesteś najgorszym z przyjaciół. Zbyt przestraszonym, żeby pomóc. Nigdy nie
zapomnisz tego uczucia. Tchórzostwo. To gorsze od bicia, myślisz. Twoje
milczenie. To okropne uczucie zhańbienia.
Następny kopniak. Duff z jękiem przetacza się na plecy. Twarz ma zalaną
szkarłatnymi strumykami krwi. Później się dowiesz, że odniósł tylko
powierzchowne obrażenia. Podbite oczy i liczne siniaki. Tylko tyle. Teraz jednak
wygląda paskudnie. Ty wiesz, że on nigdy by tak nie stał, gdyby to ciebie tak
okładano.
Nie możesz już tego znieść. Wyskakujesz z tłumu.
Wszystkie głowy odwracają się w twoją stronę. Przez moment nikt się nie rusza.
Nikt się nie odzywa. Czerwony Bezrękawnik ciężko dyszy. Widzisz parę jego
oddechu, unoszącą się w mroźnym powietrzu. Drżysz. Próbujesz przemówić mu do
rozumu. Hej, mówisz, on ma już dość. Koniec z tym. Wygrałeś, mówisz Czerwonemu
Bezrękawnikowi.
Ktoś skacze na ciebie z tyłu. Obejmuje cię w niedźwiedzim uścisku.
Zostałeś unieruchomiony.
Teraz Czerwony Bezrękawnik rusza na ciebie. Serce tkacze ci się w piersi jak
ptak w zbyt małej klatce. Uderzasz głową w tył. Z trzaskiem walisz czaszką w
czyjś nos. Czerwony Bezrękawnik jest coraz bliżej. Odskakujesz w bok. Znów ktoś
wyłania się z tłumu. Ma jasne włosy i rumianą cerę. Domyślasz się, że to kolejny
kumpel Czerwonego Bezrękawnika.
Nazywa się Stephen McGrath.
10
Usiłuje cię złapać. Rzucasz się jak ryba na haczyku. Za nim ruszają następni.
Wpadasz w panikę. Stephen McGrath łapie cię za ramiona. Próbujesz się wyrwać.
Gwałtownie obracasz się na pięcie.
A potem łapiesz go za szyję.
Czy rzuciłeś się na niego? Czy on cię pociągnął, czy też ty go popchnąłeś? Nie
wiesz. Czy jeden z was stracił równowagę? Czy powodem był oblodzony chodnik?
Będziesz wracał do tego myślami mnóstwo razy, lecz nigdy nie znajdziesz
odpowiedzi.
Tak czy inaczej, obaj padacie.
Ty wciąż trzymasz go za szyję. Za gardło. Nie puszczasz.
Lądujecie z łoskotem. Głowa Stephena McGratha uderza o krawężnik. Słychać
trzask, okropny dźwięk, rodzaj plaśnięcia połączonego z głuchym łoskotem,
odgłos, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałeś.
Ten dźwięk oznacza kres znanego ci życia.
Zawsze będziesz go pamiętał. Nigdy cię nie opuści ten okropny dźwięk.
Wszystko zastyga. Patrzysz w dół. Oczy Stephena McGratha są otwarte i
nieruchome. Jednak ty już wiesz. Poznajesz to po nagłym zwiotczeniu jego ciała i
po tym okropnym trzasku.
Tłum się rozpierzcha. Ty zostajesz. Nie ruszasz się bardzo długo.
Potem wszystko dzieje się szybko. Przybywa ochrona kam-pusu. Potem policja.
Mówisz im, co się stało. Twoi rodzice wynajmują dobrą prawniczkę z Nowego Jorku.
Ona radzi ci zeznać, że działałeś w samoobronie. Tak robisz.
I wciąż słyszysz ten okropny trzask.
Oskarżyciel marszczy brwi. Wysoki Sądzie, mówi, oskarżony poślizgnął się,
ściskając oburącz gardło Stephena McGratha? Czy on naprawdę oczekuje, że w to
uwierzymy?
Proces ma niepomyślny przebieg.
Ciebie nic nie obchodzi. Kiedyś przejmowałeś się stopniami i grą. Żałosne.
Przyjaciele, dziewczyny, popularność, zabawy, postępy w nauce, wszystko. Jakże
ulotne. Zastąpił je ten okropny trzask czaszki uderzającej o krawężnik.
Podczas procesu słyszysz płacz rodziców, ale nawiedzać cię
Strona 3
11
będą twarze Soni i Clarka McGrathów, rodziców ofiary. Sonya McGrath przez cały
czas przeszywa cię wzrokiem. Usiłuje zmusić, żebyś spojrzał jej w oczy. Nie
możesz.
Próbujesz słuchać werdyktu, ale przeszkadzają ci te inne odgłosy. One nigdy nie
cichną, nigdy nie ustają, nawet wtedy kiedy sędzia mierzy cię surowym wzrokiem i
wydaje skazujący wyrok. Prasa pilnie obserwuje proces. Nie zostaniesz wysłany do
łagodnego wiejskiego więzienia dla białych chłopców. Nie teraz, kilka miesięcy
przed wyborami.
Twoja matka mdleje. Ojciec stara się być silny. Siostra wybiega z sali sądowej,
a brat, Bernie, stoi jak skamieniały.
Zakładają ci kajdanki i zostajesz wyprowadzony. Nie jesteś przygotowany na to,
co cię czeka. Oglądałeś telewizję i słyszałeś tyle opowieści o gwałtach w
więzieniach. To cię nie spotyka — nie napastują cię seksualnie — ale nim minie
tydzień, zostajesz pobity. Popełniasz błąd, identyfikując napastnika. Zostajesz
pobity jeszcze dwukrotnie i spędzasz dwa tygodnie na izbie chorych. Jeszcze po
latach czasem znajdujesz krew w moczu — pamiątkę po ciosie w nerki.
Żyjesz w nieustannym strachu. Kiedy wracasz na łono więziennej społeczności,
przekonujesz się, że możesz przetrwać tylko wtedy, gdy przyłączysz się do
upiornego odłamu Aryan Nation. Jej członkowie nie mają żadnych wielkich idei ani
cudownych recept na przyszłość Ameryki. Po prostu kochają nienawidzić.
Sześć miesięcy po procesie twój ojciec umiera na atak serca. Wiesz, że to twoja
wina. Chcesz płakać, ale nie możesz.
Spędzasz w więzieniu cztery lata. Cztery lata — tyle samo, ile większość
studentów spędza w college'u. Zbliżają się twoje dwudzieste piąte urodziny.
Ludzie mówią, że się zmieniłeś, ale ty nie jesteś tego pewny.
Kiedy wychodzisz, ostrożnie stawiasz kroki. Jakby grunt mógł usunąć ci się spod
nóg, jakby ziemia w każdej chwili mogła się pod tobą rozstąpić.
To wrażenie już nigdy cię nie opuści.
Twój brat Bernie czeka na ciebie przy bramie. Właśnie się ożenił. Jego żona
Marsha nosi ich pierwsze dziecko. Bernie
12
bierze cię w ramiona. Niemal czujesz, jak ostatnie cztery lata odpływają w dal.
Brat rzuca jakiś żart. Śmiejesz się, naprawdę się śmiejesz, po raz pierwszy od
tak dawna.
Pomyliłeś się — twoje życie nie zakończyło się tamtej mroźnej nocy w Amherst.
Brat pomoże ci wrócić do normalnego życia. Z czasem spotkasz nawet piękną
kobietę. Ma na imię Olivia. Uczyni cię bezgranicznie szczęśliwym.
Ożenisz się z nią.
Pewnego dnia — dziewięć lat po wyjściu z więzienia — dowiesz się, że twoja
piękna żona jest w ciąży. Postanawiasz kupić telefon komórkowy z aparatem
fotograficznym, żeby być z nią w nieustannym kontakcie. Jesteś w pracy, kiedy
dzwoni telefon.
Nazywasz się Matt Hunter. Telefon dzwoni po raz drugi. A kiedy go odbierasz...
DZIEWIĘĆ LAT PÓŹNIEJ
1
RENO, NEVADA 18 KWIETNIA
Dzwonek do drzwi wyrwał Kimmy Dale z głębokiego snu.
Poruszyła się na łóżku, jęknęła i spojrzała na zegar stojący na nocnym stoliku.
11.47.
Chociaż dochodziło południe, w przyczepie mieszkalnej było ciemno jak w nocy.
Kimmy to lubiła. Pracowała w nocy i miała lekki sen. Za dawnych czasów w Yegas
dopiero po kilku latach prób z zasłonami, żaluzjami, roletami, kotarami i
przepaskami na oczy znalazła taką kombinację, która naprawdę nie pozwalała
prażącemu słońcu Nevady wyrwać jej z drzemki. Słońce Reno nie było tak
bezlitosne, lecz mimo to potrafiło znaleźć i wykorzystać nawet najmniejszą
szparę.
Kimmy usiadła na szerokim łożu. Telewizor, produkt jakiejś anonimowej firmy,
który kupiła, kiedy pobliski motel w końcu postanowił wymienić sprzęt na lepszy,
wciąż grał z wyłączoną fonią. Postacie na ekranie przepływały niczym widma w
jakimś odległym świecie. Teraz spała sama, ale bywało różnie. Kiedyś każdy gość,
każdy przyszły kochanek, przynosił do tego łóżka nadzieję. Myślała wtedy
optymistycznie „może to właśnie ten", ale po jakimś czasie doszła do wniosku, że
oddaje się marzeniom.
Teraz już straciła nadzieję.
Powoli wstała. Przy tym ruchu zabolały ją piersi, powiększone kolejną operacją
plastyczną. Kimmy przeszła już trzeci
17
taki zabieg, a nie była młoda. Nie chciała tego, ale Chally, który uważał się za
Strona 4
Coben Harlan Niewinny
Coben Harlan Niewinny
eksperta w tych sprawach, bardzo nalegał. Dostawała coraz mniejsze napiwki. Jej
popularność malała. Tak więc zgodziła się.
Jednak skóra piersi była zbyt rozciągnięta po poprzednich zabiegach
chirurgicznych. Kiedy Kimmy leżała na plecach, przeklęte cycki opadały na bok i
wyglądały jak rybie ślepia. Dzwonek zadźwięczał ponownie.
Kimmy spojrzała w dół, na swoje hebanowe nogi. Trzydzieści pięć lat, nigdy nie
miała dziecka, a żylaki, które się jej porobiły, wyglądały jak plątanina
żerujących larw. Zbyt wiele lat pracy na nogach. Chally chciał, żeby i z tym coś
zrobiła. Wciąż była w formie, miała świetną figurę i niesamowity tyłek, ale cóż,
trzydzieści pięć lat to nie osiemnaście. Początki cellulitis. I te żylaki.
Niczym jakaś cholerna mapa.
Wetknęła w usta papierosa. Pudełko z zapałkami pochodziło z jej obecnego miejsca
pracy, lokalu striptizowego Eager Beaver. Kiedyś była gwiazdą Vegas, występowała
pod pseudonimem Black Magie. Nie tęskniła za tamtymi czasami. Prawdę mówiąc, nie
tęskniła za żadnymi czasami.
Kimmy Dale narzuciła szlafrok i otworzyła drzwi sypialni. Frontowy pokój nie był
zabezpieczony przed słońcem. Zaatakowało ją wściekle. Osłoniła oczy i zamrugała.
Kimmy nie miewała wielu gości — nigdy nie sprowadzała gachów do domu — doszła
więc do wniosku, że to zapewne świadkowie Jehowy. W przeciwieństwie do niemal
wszystkich innych obywateli wolnego świata Kimmy nie miała nic przeciwko ich
sporadycznym wizytom. Zawsze zapraszała tych krzewicieli religii do swego domu i
uważnie wysłuchiwała, co mieli do powiedzenia. Zazdrościła im tego, co znaleźli,
i żałowała, że nie potrafi przekonać się do ich wiary. Tak samo jak z
mężczyznami jej życia, miała nadzieję, że tym razem będzie inaczej, że tym razem
zdołają ją przekonać i uwierzy.
Otworzyła drzwi, nie pytając, kto tam.
— Pani jest Kimmy Dale?
Dziewczyna w drzwiach była młoda. Osiemnaście, dwadzieścia lat, coś koło tego.
Nie, to nie świadek Jehowy. Nie miała na
18
ustach tego bezmyślnego uśmiechu. Przez moment Kimmy zastanawiała się, czy to
jedna z dziewcząt zwerbowanych przez Chally'ego, ale nie. Ta dziewczyna nie była
brzydka ani nic takiego, ale też nie w jego typie. Jak na Chally'ego, za mało
seksowna.
— Kim jesteś? — zapytała Kimmy.
— To nieważne.
— Proszę?
Dziewczyna opuściła oczy i przygryzła dolną wargę. Kimmy dostrzegła w tym
zachowaniu coś dziwnie znajomego i poczuła mrowienie w piersiach.
— Pani znała moją matkę — oznajmiła dziewczyna. Kimmy bawiła się papierosem.
— Znam wiele matek.
— Moją matką była Candace Porter. Kimmy skrzywiła się. Było ponad trzydzieści
stopni, ale nagle mocniej otuliła się szlafrokiem.
— Mogę wejść?
Czy przytaknęła? Sama nie wiedziała. Odsunęła się na bok i dziewczyna weszła do
środka.
— Nie rozumiem — rzekła Kimmy.
— Candace Potter była moją matką. Oddała mnie do adopcji w tym samym dniu, w
którym się urodziłam.
Kimmy usiłowała zachować spokój. Zamknęła drzwi przyczepy.
— Napijesz się czegoś?
— Nie, dziękuję.
Obie kobiety przyglądały się sobie. Kimmy założyła ręce na piersi.
— Nie wiem, czego chcesz — powiedziała.
—- Dwa lata temu dowiedziałam się, że jestem adoptowa-na -— zaczęła dziewczyna,
jakby wcześniej przygotowała sobie przemowę. — Kocham mój ą przybraną rodzinę,
więc nie chcę, żeby wyciągnęła pani niewłaściwe wnioski. Mam dwie siostry 1
cudownych rodziców. Byli dla mnie bardzo dobrzy. Nie chodzi o nich. Po prostu...
kiedy człowiek dowiaduje się czegoś takiego, musi wiedzieć.
Kimmy kiwnęła głową, chociaż nie była pewna dlaczego.
19
— Tak więc zaczęłam szukać jakichś informacji. To nie było łatwe. Jednak są
ludzie, którzy pomagają adoptowanym dzieciom odnaleźć rodziców.
Kimmy wyjęła papierosa z ust. Trzęsła jej się ręka.
— Jednak wiesz, że Candi... to znaczy twoja matka... Can-dace...
— Nie żyje. Tak, wiem. Została zamordowana. Dowiedziałam się w zeszłym tygodniu.
Kimmy poczuła, że nogi ma jak z waty. Usiadła. Wspomnienia napłynęły bolesną
falą.
Candace Potter. Znana w klubach jako Candi Cane.
Strona 5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • jajeczko.pev.pl